środa, 26 listopada 2014

Rozdział XXXV - Życie jest bez sensu.

Goni go. Zmieniła się. Zabija. Ale, by wrócić. A nie zdobyć sławę, czy pieniądze. Po co jej to? Wydaje mi się, że teraz jest lepszą osobą. Poluje na przeciwników - to prawda, ale ona, jak każdy chce przeżyć.
Schylam się, gdy widzę shuriken rzucony prosto w moją twarz. Odwracam się i widzę, że broń wbija się w serce Agnes. Huk armaty obwieszczający śmierć Dwunastki przeszywa powietrze. Próbuje znaleźć zabójcę naszej przeciwniczki, jednak nigdzie jej nie widać.
- Finałowa Czwórka. Ostatnie zakłady. Cóż... Niedługo rzeź się zakończy i wszystko wróci do normy.
- Nie rozumiesz. Myślisz, że, gdy wygrasz to będziesz szczęśliwa? Zapomnisz o osobach, które zabiłaś? Nie... One zostaną z tobą do końca twojego życia.
- Wiem o czym myślisz! Sama to przeżyłam! Tak. Brałam udział w Igrzyskach i niestety wygrałam. Nie chciałam być rozpoznawana, więc zmieniłam kolor włosów i styl ubierania się! Albo Kapitolińczycy są tacy tępi, że mnie nie mogą rozpoznać albo co... Nie wiem! Ale sama zabijałam, by zwyciężyć! I dla zabawy... Przyjaźnię się z Rose! Nie chcę, żeby spotkało ją to samo co mnie, czy ciebie!
- Cassie... - próbuje ją jakoś uspokoić. - Przepraszam. Nie wiedziałem. Usiądź... - dziewczyna wykonuje polecenie i spuszcza wzrok.
- Opowiem ci. O Igrzyskach...
- Nie trzeba...
- Trzeba. Masz prawo wiedzieć... Jak zabiłam swoich przyjaciół. - Dziewczyna zaczyna opowiadać o swoich przeżyciach na arenie. Dowiaduje się, że pierwszą osobą z sojuszu, którą zamordowała był dwunastoletni chłopak z Czwórki. Wzięli go do sojuszu, żeby mieć się czym bronić przed zmiechami. No, ale podczas rzezi ona rzuciła w jego serce ostrym nożem i ten zginął. Kolejną, poważną ofiarą z sojuszu była dziewczyna z Czwórki, która otrzymała od Cassie kilka ciosów w gardło. Chłopak Jedynki padł zabity przez potwora przysłanego z Kapitolu na arenę. Trybutka z Jedynki, przyjaciółka Cassie z areny, została przez nią zdradzona. Gdy umawiały się na zabicie najsilniejszego trybuta z Dwójki, Jedynka dźgnęła go w serce, a wtedy Cassie podcięła gardło sojuszniczce. Z resztą przeciwników poszło jej bardzo łatwo. Zwyciężyła okrutnie zabijając swoich sojuszników. Ale takie jest prawo Igrzsk. Zabij i zwycięż. Te słowa nadal siedzą w mojej głowie. Wpajane przez lata spędzone w Akademii. Byłem głupim nastolatkiem, który myślał, że arena pomoże mu zdobyć sławę. I pomogła. Ale jeśli tak ma wyglądać moje życie to jej nie chcę. Nie chcę cierpieć. Nie chcę mieć ich w pamięci. Nie chcę słyszeć ich krzyku, gdy ich zabijałem. Nagle słyszymy wystrzał armaty. Automatycznie odwracamy się w stronę ekranu i widzimy Candy z Dwunastego Dystryktu. Z podciętymi żyłami. Popełniła samobójstwo. Z jakiego powodu? Zwątpiła w swoją wygraną? Uznała, że nie da z nimi rady? Doloroes wygłasza mowę gratulacyjną i namawia do zakończenia Igrzysk. Tak. Czuję, że dzień dzisiejszy zakończy te głupie i niepotrzebne Igrzyska. I wierzę, że wróci. Z naszym dzieckiem.
Gordon, który od początku próbuje zaatakować moją dziewczynę, potrzebuje wody utlenionej na przemycie rany jaką zdobył podczas uczty, w walce z Oscarem. Żeby nie być złym mentorem, wysyłam mu ją i oglądam, jak spada ilość pieniędzy.
- Nie pomagaj mu - mówi Cassie.
- Jest moim bratem. I podopiecznym.
- Ale wrogiem Rose.
- Który nie da jej rady. Poza tym jestem mentorem. Moim zadaniem jest utrzymywać go przy życiu. Nie moja wina, że mentor Rose wysyłał jej zbędne prezenty i teraz nic nie dostaje. Sam z chęcią bym jej coś wysłał, jednak nie mogę. Ekran dzieli się na trzy okna - każde przeznaczone na innego trybuta. Rose i Gordon od razu ruszają do Rogu Obfitości. Mimo to pierwsza dociera tam moja dziewczyna, która szybko chowa się w złotej konstrukcji.
Mój brat dociera chwilę po niej. Rozgląda się po otoczeniu, szuka jej. Gdy tylko odwraca się do Rose plecami, ona rzuca się na niego i dźga go w prawy bark. Chłopak łapie się za ranę i w tej chwili dziewczyna kopie go w brzuch. Następnie próbuje poderżnąć mu gardło, jednak z nim nie jest tak łatwo. Gordon przebija jej ramię, z którego cieknie krew.
- Witaj, Rosalie. Znowu się spotykamy. Powiem ci szczerze, że od początku zerwania naszego sojuszu ciebie szukam. Myślałem, że może wyślą, ciebie, tą słabą Dwójkę, na polowanie, a ty się mi napatoczysz i będę mógł cię szybko i sprawnie zabić. A ty tak znienacka wyskakujesz. Nieładnie... Niegrzeczna - śmieje się chłopak. Jestem na niego wkurzony. Nie może tak sobie obrażać Rose.
- Zamknij się. Sam jesteś słaby. Myślisz, że do niego wrócisz, gdy już jesteś skończony. Zaraz zginiesz i już nigdy nie ujrzysz światła dziennego! 
- Haha! Jesteś bardzo śmieszna... - Oboje krążą w kółko. Po około trzech minutach, Rose rzuca nożem w nogę swojego przeciwnika. Ten szybko przydusza ją do ściany, nawet nie daje szansy na reakcje dla Rose. W tej chwili na pole bitwy wkracza Oscar i odcina głowę mojego brata. Jestem zdziwiony tą nagłą śmiercią Gordona. Słychać wystrzał armatni obwieszczający jego śmierć. W głębi duszy jest mi smutno, ale teraz najważniejsza jest Rose. W jej sercu tkwi połyskujący miecz. Z początku nie rozumiem o co chodzi. Dopiero po chwili orientuje się, że ona może zginąć. Że ona na pewno zginie. Że zostawi mnie. Że odejdzie. Że już nigdy jej nie zobaczę. Do moich oczu napływają łzy, pozwalam im uciec i spłynąć po policzkach. Cassie rzuca się na moje ramię i zaczyna szlochać. Oscar mówi zrezygnowany:
- Obiecałem, że spotkamy się w finale. Ty mi też to obiecałaś. I dotrzymałaś swojej obietnicy. Jesteś naprawdę dobrą przyjaciółką. Chciałbym powiedzieć... Że to ja pomogłem ci przeżyć, gdy nie miałaś co jeść i pić... Przykro mi, że to tak się skończyło. Że nie możesz do niego wrócić. Ale ja też mam dla kogo... Przepraszam...
- Dz-dziękuje... - bełkocze Rose. - Z-za w-wszystko. P-pozdrów g-go... o-odemnie... P-powidz A-aronowi, że go ko-kocham. Dobrze, przyjacielu?
- Dobrze. Dobrze, przyjaciółko - Wtedy powieki mojej dziewczyny się zamykają. To niemożliwe. Nie może. Nie może mnie zostawić. Samego. Przecież...
- Ona...
- Nie żyje. Straciliśmy ją... Ona... Ona nigdy nie powróci - czuję, że mokra ciecz lecąca z oczu Cassie spada na moją bluzę, w którą wsiąka. Patrzę się w ekran. Nie reaguje już na nic. Moje życie straciło sens. Nie mam dla kogo żyć. Opuściła mnie - mogę umierać.
- Oto zwycięzca Dwudziestych Szóstych Igrzysk, Oscar Bein z Dystryktu Czwartego!~
***
Minęły dwa tygodnie od zakończenia Dwudziestych Szóstych Igrzysk Głodowych. Z rezygnacją patrzę w lustro. Nie mam siły do życia. Mam ochotę je zakończyć. Nigdy nie wracać. Być z nią i z dzieckiem. Nic nie jem, codziennie siedzę na kanapie i wpatruje się w telewizor. Nie zjawiłem się na przemowie w naszym dystrykcie. Nie oficjalnie. Słyszałem o tym tylko w telewizji. Chwytam żyletkę. Mam ochotę z sobą skończyć. Nie ma sensu. Bez niej nic nie ma sensu. Właściwie to tylko dzięki niej jeszcze żyje.
Rozcinam swoją żyłę. Wylewa się masa krwi, po czym upadam na ziemię i uderzam głową o wannę. Moje powieki zamykają się. Odchodzę z świata żywych.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Pierwsze Ćwierćwiecze Poskromienia to mój ulubiony blog, który piszę. Pierwszy, poważny blog. Który jest ze mną od 26 marca 2014 roku do 11 listopada 2014 roku. Dziękuje wszystkim osobom, które kiedykolwiek skomentowały jakikolwiek rozdział istniejący tutaj. Naprawdę Wam dziękuje. Paulli, Kole Dżance, Nieoficjalnej... I wielu innym. Szkoda mi z tym kończyć. Ale coś się kończy, coś się zaczyna. Mam w planach napisać nowy blog... I właściwie - już nic nie trzyma mnie przed napisaniem go. Gdy tylko wszystko na niego będzie gotowe to Wam powiem i podam linka.
Zapraszam na zakończenie bloga o Rose: http://dwudziesteszosteigrzyskaglodowe.blogspot.com/
Pozdrawiam :D

Zapraszam na inne moje blogi:
A raczej bloga... XD A tego nowego podam, gdy go ogarnę.
http://walka-o-sprawiedliwosc.blogspot.com/

niedziela, 23 listopada 2014

Rozdział XXXIV - Wojownik.

*Akcja na blogu została przyśpieszona. Igrzyska możecie kontynuować na Blogu o Igrzyskach Rose*
Niedługo rozpocznie się uczta przy Rogu Obfitości. Doskonale pamiętam swoją.
- Nie wysilaj się. I tak zginiesz.- Martin śmieje się głośno. - Wy wszyscy zginiecie.
- Och tak? - pyta Melanie i odrywa się od wspinaczki. Widzę błysk i nóż, który ląduje w brzuchu czarnowłosego. Trzyma się ostatkami sił. Zaraz po tym strzała April ląduje w jego ramieniu, a kastet Ellie wbija się w jego plecy. Postanawiam nie być gorszy i przebijam jego ramię oszczepem. W tej chwili Martin spada na sam dół. Z tej wysokości ciężko coś tam zobaczyć, ale widzę zarys postaci leżącej na ziemi... Słychać strzał armaty... Przełykam ślinę i kiedy jestem już wystarczająco blisko, żeby zeskoczyć, robię to. Dobiegam do Rogu Obfitości jako pierwszy. Chwytam plecak należący do mnie i zaczynam ucieczkę. W pewnej chwili widzę jak kastet leci w moją stronę...
Byłem zawodowcem bez żadnych uczuć. Wszystko się zmieniło, gdy poznałem ich. Gdy poznałem ją. Ona zmieniła moje życie. A ja nie mogę pozwolić, by stała się taka sama, jak ja kiedy byłem na arenie. Nie mogę.
***
Rose wspina się na kamienną ścianę, co przypomina mi to, jak rozpoczynała się moja uczta.    
Stawiam nogę na skalę, potem na drugiej i tak powoli schodzę. Widzę jak Martin zaczyna swoją wspinaczkę. April i Ellie tak samo. Wkładam w to wszystkie siły, muszę tam dotrzeć jako pierwszy.
W tej chwili Candy, wychodzi z kryjówki, chwyta swój plecak i kryje się za głazem. Rose orientuje się w sytuacji i wzrokiem wodzi po polu, na którym zaraz rozegra się krwawa walka. Do wody wskakuje Oscar, nurkuje i nie da się go zauważyć. Rose widzi przebiegającą postać, a wtedy chłopak wychodzi z wody i mówi.
- Znowu się widzimy.
Czy to jej koniec? Oszczędzi ją, czy raczej zabije? Nagle wbiega Gordon, z toporem w ręku. Mój brat biegnie prosto na Oscara Beina, trybuta z czwartego dystryktu, jego byłego sojusznika, chłopaka, który stracił ważną osobę. A teraz może zginąć. Ale to uratuje i ją. Jednak szatynka odpycha potężnego chłopaka na bok i sama zaczyna walczyć z Gordonem. Dwie ważne dla mnie osoby walczą między sobą - i jedno może zginąć. Na początku góruje Rosalina, jednak po chwili to on trzyma topór nad jej głową. Nie chcę, żeby to ona odeszła. Ją znam dłużej od niego... I naprawdę przyznaje. Ona jest dla mnie ważniejsza. Za mną pojawia się Cassie, gdy widzi scenę na monitorze, zakrywa usta dłonią. Kamery padają na twarz Czwórki, który w końcu decyduje się pomóc. Odrzuca mojego podopiecznego i zaczyna zadawać mu liczne obrażenia. W tej chwili szatynka przechwytuje swój plecak i już ma uciekać, gdy w ścianę, obok niej wbija się lśniący topór. Katlyn Goldenmayer śmieje się szyderczo i zaczyna kłócić się z moją dziewczyną. Kiedy ma się odgryźć po raz trzeci, lśniący szpikulec rudowłosej przebija jej ciało. Boby rzuca oszczepem, ale robi to strasznie niecelnie i trafia jedynie w ramię przywódczyni swojego sojuszu. Ta zalewa się krwią i upada na ziemię. Słychać wystrzał armatni obwieszczający jej śmierć. Gordon, Rose, Boby, Oscar, Cara, Candy. Zostało ich sześciu. To dość dużo, jak na ucztę. Z mojej zostały tylko trzy. Ja, April, Melanie.
Trybutka z Piątego Dystryktu, Lisa wybiega z plecakiem w ręku. Chyba mnie zauważa, bo zaczyna uciekać. Rzucam w nią oszczepem, który przeszywa jej ciało. Słyszę kolejny strzał armatni. Zostałem ja, April i Melanie... 
Lisa była bardzo inteligentna. Jak na swój dystrykt to wytrzymała bardzo długo. Piątki giną zazwyczaj na samym początku.
Widzę rudę włosy, była sojuszniczka z Czwórki stoi przede mną z kastetem w ręku.
W porę wstaję na nogi i łapię ją za ramiona. Przed moimi oczami przebiegają wszystkie chwile spędzone z nią. 
- Aron, nie mówię tego, dlatego, że myślę, że mnie wtedy puścisz. Chcę żebyś usłyszał coś ważnego... Zachowaj kontrolę nad własnym ciałem. Nie daj się kontrolować czymś innym. - te słowa sprawiają, że poluźniam uchwyt. Wpatruje się w jej hipnotyzujące oczy. Tylko, że to ja kontroluje siebie. Nic innego, tylko ja. Chyba... 
- Czy na przemowie... w moim dystrykcie... mógłbyś odwiedzić moją młodszą siostrę? I powiedzieć, żeby nigdy nie zgłaszała się na Igrzyska, bo to cholernie głupie.- na jej twarzy pojawia się nieśmiały uśmiech. Czy ona myśli, że ja wygram? Naprawdę we mnie wierzy? Te słowa tak zabrzmiały... Zrzucam jej ciało z klifu. Widzę jak dziewczyna spada na sam dół, a potem na ziemię. Strzał armaty przeszywa powietrze.
Ellie była pierwszą osobą, którą zabiłem na uczcie. Była groźną przeciwniczką, ale i osobą, która zasługiwała na zwycięstwo. Pewnej nocy zdradziła mi, że nie zgłosiła się, dlatego, żeby zdobyć pieniądze i sławę. I nie zdradziła mi prawdziwego powodu. Może miała problemy w domu? Albo wiedziała, że zginie i chciała pokazać siostrze, że to naprawdę głupie? Może ona umarła specjalnie? Przecież, gdy już wdrapałem się na szczyt to mogła we mnie rzucić i po prostu bym zginął.
- Rose, uważaj! - krzyczy Cassie, która nie panuje nad swoimi emocjami. Ale rzeczywiście - moja dziewczyna walczy z Carą w wodzie. Na twarzy ma liczne zadrapania po jej paznokciach, ale jej przeciwnika też nie jest bez obrażeń. Wychodzą z wody. Szatynka chwyta głowę rudowłosej i rozbija ją o skałę. Robi tak kilkakrotnie. Ta ginie dopiero za trzecim uderzeniem - krew wylewa się z pustego miejsca w głowie. Czaszka się pogruchotała. Słychać wystrzał armatni obwieszczający śmierć kolejnego niewinnego człowieka. Teraz idzie do swojego brata.
Rosaline zabiera plecak swój oraz plecak Cary i ucieka w popłochu. Gdy uznaje, że jest wystarczająco daleko od swoich przeciwników, przegląda rzeczy. Z plecaka Cary otrzymuje pożywienie i picie, a z swojego... Moje zdjęcie. Patrzy się w nie, oczy ma pełne bólu. Dlaczego z nią tam nie jestem? Musi radzić sobie sama... Ale dlaczego się zgłosiła? Zostawiła mnie samego. Była egoistyczna...
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Rozdział dość krótki, długo nie było, więc dodałem. Mam nadzieje, że chociaż trochę
się spodoba.



środa, 15 października 2014

Rozdział XXXIII - Pilnuj się.

Kiedy się budzę na ekranie pojawiają się podróżujący Dave, Silver i Rose. Zerwali przymierze i złączyli nowe we trójkę. Ale w tym nie ma sensu, a oni nie są głupi. A przynajmniej dziewczyny, który znam dobrze. Nagle szatynka zagaduje chłopaka i Silver uderza go w twarz. Rozpoczyna się zacięta walka. Czyli postanowiły wprowadzić plan w życie. Oby przeżyły. Na chwilę zamykam oczy i podchodzę po coś do jedzenia. Gdy ponownie patrzę na ekran widzę zasypaną kamieniami Rose i walczących Silver i Dave'a. Dziewczyna otrzymuje ciosy w ramię i nogi. Na jej koncie pojawia się nowa kwota - zapewne ludzie, których jest ona faworytką stawiają na nią przedwcześnie i dają kasę na leki. Moja dziewczyna próbuje się odsypać, ale zajmuje jej to dużo czasu. Robi co może. Blondynka otrzymuje cios w rękę - szkarłatna ciecz upada na oczy jej przeciwnika, który na chwilę ślepnie. Wtedy moja podopieczna przewraca go i klęka nad nim. Zatapia ostrze w jego brzuchu - miejscu, w którym można najwięcej uszkodzić. Ten również zadaje jej taki cios. Obaj padają na ziemię. Dociera Rose, która jest załamana. Nie do końca rozumie o co chodzi, ale, gdy zauważa wykrwawiającą się sojuszniczkę do jej oczu napływają łzy. Szatynka rzuca spojrzenie na Dave'a, z którego oczu, nosa, ust, uszu i wszystkiego leje się krew. Nawet nie zauważyłem kiedy Silver wlała do jego jamy ustnej ciecz. Niedługo moja trybutka zginie i zostanie pożegnana przez całe Panem. To dziwne uczucie tracić człowieka, który był pod twoją odpowiedzialnością. To ja miałem pomóc jej przetrwać. Ale zawiodłem. Teraz zostali mi Rose i Gordon. Któryś z nich musi wygrać. W czasie ich rozmowy słychać wystrzał armatni obwieszczający śmierć szatyna z Dwójki, a kilka minut po tym odgłos obwieszczający odejście blondynki.
- Żegnaj - szepczę.
***
Kiedy dziewczyna dociera do obozu reszty tłumaczy się, że tamci zginęli w jakichś tam okolicznościach. To dobrze. Pewnie zamordowaliby ją, gdyby dowiedzieli się, że próbowała zabić Dave'a. Gordon cały czas rechocze, jak oszalały, a inni patrzą się na niego, jak na idiotę. W końcu wybucha awantura między dwójką ważnych dla mnie osób. Nie wiem kogo wolę. Rodzonego brata, czy dziewczynę, którą znam lepiej od niego.
Słyszę głos Cassie, która łapie mnie za ramię i odwraca w swoją stronę.
- Słuchaj. Przykro mi z powodu śmierci Silver. Uważam, że taka osoba jaką była ta blondynka przydałaby się teraz Rosalinie. Szkoda, że Carmen nie jest taka otwarta. Ale wydaje mi się, że pod koniec okaże się być naprawdę zawodową morderczynią. Obliczyłam też ilu ich zostało. Gordon, Rose, Lily i Boby, Oscar i Carmen, Katlyn i Charlie, Cara, Candy. Dziesięciu. Niedługo ogłoszą ranking!
- Kto to ta Candy? - parskam śmiechem.
- Dziewczyna z Dwunastki.
- Nigdy nie widziałem jej na ekranie.
- Widziałeś, ale nie zauważyłeś.
- Jak to?
- Kamufluje się koło obozu Katlyn. Przyjrzyj się dobrze kamieniom za ich namiotem. Kiedy zasypiają ona podkrada im jedzenie.
- Niezły pomysł. Ale w końcu ją wykrywają.
- Nie byłabym tego taka pewna.
I odchodzi pozostawiając mnie samego.
***
Pokazują Charliego stojącego w jednym rogu kamiennego muru. Zaczyna biec tak szybko, że prawie go nie widać. Jest zamazanym punkcikiem przebiegającym przez mapę areny. Nie wiem, czy czyjakolwiek strzała dosięgnęła by człowieka o tak dużej prędkości. Dziwię się sam sobie, ale ta szybkość może pomóc w zwycięstwie. Dopiero teraz zauważam Katlyn rzucającą krótkimi nożykami w jego nogi. W rzucaniu jest prawie tak dobra, jak Rose, a jednak dotąd nie trafiła ani razu. Dwunastolatek wymija Boby'ego, który stał na jego drodze i próbował go zatrzymać. Cara wyciąga ostry szpikulec na wysokość jego twarzy, ale on schyla się i biegnie dalej omijając akrobatyczne ataki Lily. To taka sala ćwiczeń rozumiem.
- Brawo, Charlie! 
Przypominam sobie słowa przyjaciółki Rose i wypatruje Candy z Dwunastego Dystryktu. W oddali zauważam mały niebieski, błysk i stwierdzam, że to chyba oko dziewczyny. Rzeczywiście bardzo dobrze się ukryła.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Dobra! XD Krótki rozdział, jak zwykle i z opóźnieniem, ale netu nie było i dupa. :D Nara.

sobota, 27 września 2014

Rozdział XXXII - Rudowłosi...

Dziewczyny wlewają fioletową ciecz do butelki, która dość szybko się rozpuszcza i znika.
- Cholera! - krzyczy blondynka trochę zbyt głośno. Rosalina decyduje się, że nie zrobią tego dzisiaj, a kiedy indziej. No tak - to dopiero czwarty dzień, a one już miałyby zabić jednego sojusznika. Na pewno nabraliby podejrzeń, a wtedy już po nich. Gordon wychodzi z namiotu i wysyła moją dziewczynę samą na polowanie. Kamery wędrują za szatynką, która w końcu otrzymuje prezent od sponsora. Po kawałku mięsa dla każdego jej sojusznika oraz jakiś liścik, ale nie wiem co tam jest napisane. Dziewczyna chowa to do plecaka i rusza dalej w poszukiwaniu jakiegokolwiek łupu. Ekrany wracają na sojuszników Rose i Carmen proponuje, że pójdzie zobaczyć, gdzie ona jest. Znowu widzę Rose, ale teraz stoją przed nią rudzi bliźniacy. Na ich twarzach malują się szydercze uśmiechy, a w dłoniach ściskają bronie.
- Księżniczka z Dwójki... sama? - śmieje się Cara.
- Ona nie jest sama! - syczy Carmen, która pojawia się obok Rosaliny. Chłopak przecina powietrze sierpem - najwidoczniej nie zdaje sobie sprawy, że nie rani dwóch dziewczyn. Zaczynają zawzięcie walczyć. Stal uderza o stal - czasami lecą złote ikry i spadają na kamienną pustynię. Rosalina zostaje lekko zraniona w rękę, czerwona ciecz leje się i wsiąka w jej ubranie. Ona nie pozostaje dłużna i zatapia lśniące ostrze w zgięcie kolana Robbiego.
- Ostatnie słowa? - słodzi szatynka i już ma wbić broń w jego serce, jednak Cara z okrzykiem ''NIEEEE!'' przewraca ją i tnie lewą rękę na oślep. Zaciskam wargi - nie może zginąć! Carmen ciągnie Carę za długie, rude włosy i rozcina jej policzek. Rose odnajduje przeciwnika i zaczyna go torturować aż słychać wystrzał armatni. Jego bliźniaczka zaczyna uciekać, a wtedy szatynka klęka i zaczyna płakać. Nie chcę, żeby popadała w depresje. Carmen błaga sojuszniczkę, żeby wracały, ale tamta nadal klęczy nad bezwładnym ciałem Robbiego. W końcu słychać kroki sojuszu Katlyn i ledwo wracają do obozowiska, gdzie ich opatrują.
Odchodzę od ekranu i słyszę, że na konto Silver wpływa dwadzieścia, a z Gordona, taką samą ilość, odejmują. Na ulicach Kapitolu jest jakoś mało osób. Zapewne  wszyscy siedzą w domach i oglądają Głodowe Igrzyska. Cieszą się albo rozpaczają, że kolejny zawodnik odszedł z tego świata. Nagle rozbrzmiewa głos Doloroesa Dodermana, głównego komentatora Igrzysk.
- Kolejny trybut poległ. Zostało ich dwunastu, a, więc jeszcze trochę i wielki finał. Zapewne chcemy, żeby nasi trybuci pożyli trochę dłużej, a więc w centrum, przy największym ekranie, postawiliśmy urny, w których możecie głosować, czy odpuścić im jeden dzień bez krwi, czy chcecie krwi cały czas! Do zobaczenia i miejmy nadzieje, że ten oto Robbie Stewart z Jedenastego Dystryktu będzie spoczywał w pokoju.
Nagle na małych ekranikach sklepu pojawiają się kolejno trybuci i informacje o nich.

Silver Jones.
17 lat.
Dystrykt 1.
Łuk i strzały.

Gordon Richardson.
17 lat.
Dystrykt 1.
Topór, siekiera.

Rosaline Darkness.
17 lat.
Dystrykt 2.
Noże do rzucania ''Shuriken''.

Dave Blaze.
17 lat.
Dystrykt 2.
Włócznia, oszczep.
Zaprzestaje oglądania. Po co w ogóle im to jest? Kapitolińczycy są tacy płytcy, że oglądając Igrzyska tyle razy nie zauważyli czym walczą? Tak bardzo. Czuję, jak ktoś uderza mnie z pięści w ramię i śmieje się głośno.
- Cassie. O co chodzi? - pytam i patrzę na nią, jak na kompletną wariatkę.
- Cieszę się, że Rose go zamordowała. Był taką ciotą! Uważał się za lepszego chociaż był jednym z najsłabszych ogniw.
- Też jestem z tego powodu zadowolony. Jednakże jest jeszcze jego bliźniaczka, która na pewno będzie chciała się mścić.
***
Cara jest cała zapłakana. Łzy spływają po jej policzkach i wsiąkają w jasny piach.
- D-dlaczego o-on? - pyta między napadami płaczu.
- Bo ona to nędza. Gdyby ta marzycielka jej nie pomogła to już by nie żyła. Ale spokojnie... Odpłacisz się na niej. Osobiście tego dopilnuje. Będziesz ją torturować aż sama zginie z tak wielkiego bólu... 
Robbie Stewart, Trybut z Jedenastego Dystryktu.

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Hej! Dzisiaj rozdział jest dużo krótszy, ale za to następny pojawi się szybciej, gdyż chcę nadrobić akcje dziejącą się tutaj do akcji dziejącej się na blogu o Rose. Jeszcze trzy takie krótkie rozdziały i będą dużo dłuższe. Obiecuje! :D

sobota, 20 września 2014

Rozdział XXXI - Propozycja.

Siedzę przed telewizorem i oglądam poczynania Rose, Gordona i Silver. Ta pierwsza dwójka za sobą nie przepada. Może ze sobą rywalizują albo coś w tym stylu. Mam tylko nadzieje, że na razie nie będą ze sobą walczyć. Nagle zauważają dziewczynę nabierającą sobie wody. Jest chyba z Dwunastego Dystryktu, rozpoznaje ją po tej czapce z daszkiem, którą otrzymała od sponsora. Ogólnie to radzi sobie całkiem nieźle. Zaczynają ją gonić, ona przed nimi ucieka. W końcu znika im z oczu, nie ma trupa. To dobrze. Im dłużej będą w sojuszu tym dłużej będą bezpieczni. Mój brat przeklina głośno i zaczyna kłócić się z moją dziewczyną. Oscar przerywa tę kłótnię, pewnie nie chciał wzniecać takich rzeczy w sojuszu. Boję się, gdyż moi trybuci mogą nie dać z nim rady. Ekrany przewracają się na sojusz Katlyn. Cały czas się o coś sprzeczają, to chyba jeden wielki niewypał.
- Opanuj Gordona i powiedz Silver, żeby trzymała się w pobocznym sojuszu Rose. Dla tej dwójki wyjdzie to dużo lepiej. Szczególnie, gdy braciszek będzie chciał zaatakować. A, żeby nie wyszło, że chcesz pomóc tylko Rose, to swoim trybutom wyślij po dwie paczki krakersów. Ponownie rzucam krótkie spojrzenie na konto moich trybutów. Ostatnio kasa im wzrosła o wiele więcej, a ja w ogóle jej nie marnuje, gdyż nie jest to potrzebne.
Gordon Richardson: 1500
Silver Jones: 1000
Klikam palcem ekran i wybieram nazwisko swojej podopiecznej. Wybieram kod krakersów, piszę list, żeby była w sojuszu z Rose. Gordonowi daję tylko jedzenie podane przez Cassie i prośbę o nie atakowanie szatynki. Dopisuje też, że to zaprowadzi do szybszego rozwiązania sojuszu, a wtedy może być słabo.
- Gotowe - mówię i patrzę, jak pieniądze dwójki trybutów automatycznie maleją. Zastanawiam się, jak oni to przetrawią. Oby nie pomyśleli, że wolę, żeby to Rose przeżyła Igrzyska i knuje z nią, jak ich zabić. Zapewne Kapitolińczycy pomyślą, że, jednak martwię się o swoich podopiecznych. Jeden plus. Teraz czas utrzymać, któreś z nich przy życiu. Wszyscy są dla mnie ważni, ale nie wiem, kto najbardziej. Gordon to mój brat. Rose to prawdziwa miłość. A Silver jest dla mnie podopieczną, którą naprawdę lubię. Ale dopiero teraz rozumiem, co chce zrobić Cassie. Ona pragnie zmusić mnie, żebym jakoś załatwił swoich trybutów. Rose ma wygrać, a oni przegrać. Ona się ze mną żegna i idzie. Postanawiam na razie nie wzniecać kłótni. Przynajmniej póki nie wiem, czy to prawda. Nagle do pomieszczenia wkraczają Strażnicy Pokoju. Jestem zdziwiony, czego oni mogą ode mnie chcieć?
- Prezydent Snow wzywa - mówią równocześnie i ciągną mnie za sobą. Mijamy kolorowe budynki, sklepy, hotele i Ośrodek Szkoleniowy, w którym spędziłem te kilka dni przed wkroczeniem na arenę. Zawiązałem tam sojusze, poznałem wielu wspaniałych ludzi, którzy już nie żyją. Dzięki mnie. Docieramy pod Pałac Prezydenta przed, którym rozciągają się tłumy ludzi i wielka fontanna. Wchodzimy do środka. Marmurowe schody, dywany, ozdobne drzwi i oczywiście wszystko jest złote. Wchodzimy do windy jeżdżącej w różne strony i od razu lądujemy przed drzwiami do jego gabinetu. Wkraczamy tam wcześniej pukając. Pomieszczenie jest dużo, jest tutaj mnóstwo obrazów przedstawiających prezydenta i jakąś dziewczynę w jego wieku, pewnie żonę. Strażnicy zostawiają nas sam na sam. Patrzę w jego wężowe oczy. Jest raczej chudy i ma ciemne blond włosy. Zabiłby go najsłabszy trybut po krótkim szkoleniu.
- Witam pana Richardsona. Proszę usiąść - uśmiecha się chytrze, a ja wykonuje jego polecenie. - Jak sam pan wie na arenie są dwie ważne dla pana osoby... A co by było, gdyby pan je... stracił? - rechocze. Domyślam się o co chodzi, on chce mi ich odebrać.
- Nie ważysz się - prawie wypluwam te słowa w jego twarz.
- Och, oczywiście, że się ważę. Kapitol pomyśli, że to po prostu ich nienawiść tak zrobiła. Nakłonię ich do walki i... postaram się o to aby każde z nich zginęło - Jego uśmiech jest coraz śmielszy. Upija łyk herbaty i kontynuuje swój monolog. - Jeżeli chcesz, żeby twoja rodzina i jedno z nich, wybrane przez ciebie, przeżyło, to...
- To co? - syczę przez zaciśnięte zęby.
- Wiele dziewczyn z Kapitolu, dystryktów... pragnie pana - zauważa. - I jeśli pan się nie domyślił, to pragnę poinformować, że jeśli nie zgodzi się pan im sprzedawać za pieniądze i dzielić się częścią z nich ze mną, to oni zginą. - Ostatnie słowa mną wstrząsają. Co? Nie mogę zdradzić Rose, nie mogę. Ale jeżeli tego nie zrobię, to on wszystkich wymorduje. - Możesz zacząć od dzisiaj. Wróć tutaj wieczorem, a ja ci wszystko wytłumaczę.
I wyprowadzają mnie. Jestem załamany. Od razu kieruje się do baru i zamawiam kilka drinków, które szybko wypijam. Nie chcę się pieprzyć z inną laską, więc nie upijam się zbytnio i wychodzę do parku, gdzie poznałem najwspanialszą dziewczynę na świecie.
- Co zwycięzca robi w takim miejscu? I na dodatek jest sam.
Głos ma śliczny! Ona jest najlepsza!
- A co taka ładna dziewczyna jak ty robi sama w takim miejscu? - odpowiadam pytaniem na pytanie.
Chichocze. 
- Opowiem ci to gdzie indziej. Pójdziemy do jakiegoś baru? - pyta. Przytakuje i wchodzimy do taniego lokalu, nie chcę, żeby ktoś mnie rozpoznał, a tutaj zagląda mało ludzi.
- To co chcesz dokładnie wiedzieć? - słyszę melodyjny głos szatynki.
- Wszystko. - odpowiadam szczerząc zęby. Zamawiam wino i nalewam je sobie, oraz dziewczynie.
- Emmm... no dobra. Nazywam się Rose, mam siedemnaście lat, pochodzę z Dwójki, przyjechałam tutaj do chłopaka, z którym dzisiaj zerwałam, rodzice załatwili mi tu małe mieszkanie do czasu Dożynek, potem wracam do dystryktu. - opowiada jednym tchem. Mam szanse!
Zdobywam się na odwagę i pytam, czy chce iść do mnie. Ku mojemu zdziwieniu, ona się zgadza. Wstajemy z miejsc i powoli ruszamy do hotelu.
- Teraz ty opowiedz mi coś o sobie. - mówi dziewczyna. 
- Aron. Osiemnaście. Jedynka. Przyjechałem odpocząć.
Wszystko było dobrze do czasu, gdy ona postanowiła zgłosić się na Igrzyska. Powoli się ściemnia, nie wiem, czy iść do tego prezydenta, czy nie iść. Spoglądam na ekran, na którym widzę uśmiechniętą Rose. Jest tak wspaniała, idealna. Kocham ją najbardziej na świecie. I muszę ją chronić. Niechętnie ruszam do gabinetu Snowa. Tam oczywiście patrzą, czy nie mam żadnej broni i w ogóle. Niebo jest ciemne, ale gwiazd na razie nie ma. Przełykam głośno ślinę, jadąc windą. Krzywię się, wyobrażając sobie seks z jakąś obcą dziewczyną. W końcu odnajduje naszego szanownego prezydenta. Obok niego stoi jakaś dziewczyna nie wyglądająca, jak te puste laski z Kapitolu. Ma piękne blond włosy i przyjazny wyraz twarzy. Gdy mnie widzi, spuszcza wzrok.
- Oto dziewczyna. Tam jest pokój... - i odchodzi. Chwytam ją za rękę, zaciskając usta. To bardzo niezręczne, tym bardziej, że ona zachowuje się jakby tego nie chciała. Zamykamy się w pomieszczeniu i zapalamy światło. Siadamy na brzegu łóżka. Z szafki wyciągam wódkę, wypijam jej trochę i nalewam jej.
- Myślisz, że są tutaj kamery? - pytam półgłosem. - I dlaczego zachowujesz się jakbyś tego nie chciała? W końcu za to płacisz...
- Nie, ty debilu! Mój brat jest najlepszym przyjacielem Snowa. Mieszkam z ''kochanym'' braciszkiem, który mnie tutaj wysłał, bo usłyszał, że dziewczyna jest potrzebna prezydentowi i zaproponował mnie. Brat się nade mną znęca... Ja mam chłopaka. To będzie mój pierwszy raz... - po jej policzkach spływają pojedyncze łzy.
- Ja też tego nie chcę. Ale muszę. On ich zabije... - jestem bezradny. Jest mi jej strasznie szkoda.
- Ja wiem... przepraszam... a... kamery na pewno są. Poza tym kasę ma brat. Jemu nie chodzi tylko o pieniądze. On chce zniszczyć psychikę zwycięzców. Pokazać, że wy należycie do niego. - Przeklinam pomysł z kamerami. Zbliżam swoje usta do jej ucha i szepczę tak, żeby tylko ona mnie usłyszała.
- Możemy się rozebrać... wejść pod kołdrę i udawać - proponuje. To trochę głupie, bo raczej się skapną, ale zawsze warto spróbować. 
- No... Ale ja się boję... Nie chcę - płacze.
- Ja wolałbym tylko z Rose, ale... spróbujemy to udawanie. Może się nie skapnie. - Ponownie zbliżam swoje usta, ale tym razem do jej ust. Złączam je w udawanym pocałunku, nawet ich nie otwieramy. Ona oplata moją szyję swoimi rękoma udając, że jest bardzo szczęśliwa. Kładziemy się na łożu, przechodzę do jej wydatnej szyi i sięgam pod jej bluzkę. Po udawanych pieszczotach, rozbieramy się i wchodzimy pod kołdrę. Wykonuje takie ruchy jakbym w nią wchodził i powoli przyśpieszał. Dziewczyna wydaje ciche jęknięcia dla efektu. W końcu, po ''orgazmie'', wychodzimy z pomieszczenia. Oczywiście jesteśmy przebrani. Zaczepia mnie jej umięśniony brat o jasnych blond włosach. Przekazuje pieniądze i ciągnie ją mocno za ramię. Mam ochotę zareagować, powiedzieć mu, żeby traktował ją lepiej, ale wtedy zaczepia mnie Snow.
- Och, jak było? - uśmiecha się jadowicie. Chce mi się wymiotować. Przekazuje mu całą sumę i bez zastanowienia wychodzę z tego pieprzonego Pałacu. Kieruje się do gabinetu mentora, kładę się na kanapie i zasypiam.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Ech. Tak bardzo dziwnie pisać, że Snow proponuje Aronowi... Sami wiecie co XD No i ten udawany seks... xD Tak bardzo. xD Cóż... krótko. Ale mam nadzieje, że się spodoba.

sobota, 13 września 2014

Rozdział XXX - Pomysł Rosaliny(+18)

Trybutka z Ósmego dystryktu ucieka przed Katlyn z Siódmego. Krople potu spływają po twarzy obu dziewczyn, ale w końcu to ta druga zadaje cios nożem w prawą rękę trybutki. Ósemka krzyczy na cały głos, a wkurzona szatynka ucieka do obozowiska. Skoro była tak blisko zabicia jej, to czemu tego nie zrobiła? Kamery kierują się na Rose i jej sojuszników. Moja dziewczyna akurat wychodzi na zewnątrz i zamienia wartę z chłopakami. Nie wiem, czy mi się zdaje, ale chyba Gordon nie przepada za Rosaliną. Obserwując otocznie, na chwilę zwraca wzrok na plecak Silver. Kiedy ma się ponownie odwrócić jej uwagę przykuwają trzy fiolki trucizny. Intryguje mnie to. Dziewczyna zastanawia się trochę, po czym wybiega zdezorientowana blondynka. Pewnie ją jakoś podpatrzyła.
- Widziałam, jak to brałaś. Wiesz co to jest? - patrzy na nią pytająco.
- Wiem, co chcesz zrobić z tą trucizną - odpowiada spokojnie. - Mam propozycję.
Dziewczyna odgarnia swoje długie włosy i zgadza się na słuchanie. Rose uśmiecha się chytrze i zaczyna tłumaczyć jej działanie.
- Powiedzmy, że będziemy w takim pobocznym przymierzu. Będziesz to wlewać do wody sojuszników, a ja będę cię bronić, gdy coś nie wyjdzie.... - mówi. Widać, że Silver jest zaskoczona, ale po chwili przytakuje wydając się dużo bardziej spokojniejsza. Zaczyna spożywać krakersy.
- Kto jest naszym pierwszym celem? - pyta w końcu.
- Hmmm... Carmen jest zbyt inteligentna, ona musi zginąć w walce. Gordon jest najsłabszy z chłopaków, przynajmniej tak mi się wydaje. Dave. Ale dopiero, gdy minie przynajmniej sześć, siedem, osiem dni, bo inaczej nabiorą podejrzeń, a... - urywa, gdyż z namiotu wychodzi reszta. Mimo, że Gordon jest moim bratem, to muszę przyznać, że nie jest zbyt dobry i nie daje mu dużych szans. Wstaję z miejsca, gdyż słyszę melodyjny głos Cassie.
- Jest cwana - zauważa. - Może wygrać - Kiwam głową na znak zgody. Nie ma żadnej pewności, ona może mnie opuścić i już nigdy nie usłyszę jej słodkich słów, nie poczuje jej ust na swoich. Nie zobaczę tego pięknego uśmiechu. Będę sam. Spoglądam w stronę liczby pieniędzy moich podopiecznych.
Gordon Richardson, Tysiąc.
Silver Jones, Sześćset. 
Cóż... Nie jest to dużo, ale też nie mało. Powinno na coś starczyć. Ale skoro na razie nic nie jest potrzebne, to nie będę marnował pieniędzy. W kryzysowej sytuacji coś przyślę. Nagle do pomieszczenia wchodzi mentor Dwójki, więc Cassie grzecznie opuszcza pokój, a on siada na krześle naprzeciwko mnie.
- Obaj wiemy o tym planie twojej trybutki i Rose. No to... ja nie jestem wkurzony. Prawdę mówiąc, to uważam, że Dave nie ma zbyt dużych szans, a ona radzi sobie całkiem dobrze. Tylko niech przypadkiem Oscara nie trują, bo wtedy on sam je zabije - wzrusza ramionami.
- On jest dobry i masz racje. Ale wydaje mi się, że na spotkaniu z tym osiłkiem z trójki nie dałby rady - po moich słowach, obaj chichoczemy.
- Ach... Gordon trochę za szybko wznieca kłótnie. Podejrzewam, że najpierw chce wyeliminować chłopaków. - Chwilę rozważam jego słowa, po czym przyznaje racje. On zawsze chciał być najlepszy z sojuszu, czy na arenie. W ogóle nie rozumiem jego głupiego powodu zgłoszenia się na trybuta. Chciał być taki, jak ja? Ale to nie jest fajne. Nikt nie chciałby być taki, jak ja. Nie życzę tego największemu wrogu. Za chwilę żegnam się z mężczyzną i ponownie kieruje wzrok na ekran. Rudzi bliźniacy przepychają się ze śmiechem. Jaki los wystawił ich razem na walkę? Przecież nawet jeśli jedno wygra, to drugie zginie.
Oboje osuwamy się na wygodne łóżko. Góruje nad szatynką, zbliżam swoje usta do jej ust, teraz są oddalone zaledwie o kilka centymetrów. Dziewczyna rozchyla nogi, a ja wsuwam swoją dłoń pomiędzy jej uda. Czuję uczucie jakiego nigdy nie czułem podczas gry wstępnej z inną dziewczyną. Nasz pocałunek staje się bardziej zachłanny, ściągam jej spódniczkę i bluzkę. Teraz jest w samej bieliźnie, jeszcze bardziej podnieca. Przysysam usta do jej gładkiej szyi, w tym miejscu pozostanie ślad. Wyrzucam gdzieś jej stanik, lekko przygryzam jej sutki, pieszczę idealne krągłości. Wstaję, rozpinam rozporek spodni, ściągam je i zjeżdżam dłonią niżej, do najintymniejszej części ciała dziewczyny. Czuję, jak gładkie dłonie zbliżają się do mojego penisa, teraz są zajęte, a ja mimo woli mruczę. Szatynka wbija paznokcie w moje plecy, szepcze moje imię. W końcu jesteśmy cali nadzy, wchodzę w nią, Rose wydaje jęk. To jej pierwszy raz, cieszę się, że to mi przypadł ten zaszczyt. Przyśpieszam swoje ruchy, wydajemy jęki, szepczemy swoje imiona. 
Tęsknie za seksem z szatynką. Tęsknie za nią całą. Ale ma wielkie szanse na wygraną, w końcu jest jedną z najlepszych trybutek. Nagle z głośników rozlega się wielki krzyk.
- Cassie! - krzyczę i szybko zwracam wzrok na ekran. Blondyna z Ósemki jest otoczona przez uśmiechnięty sojusz Rose. Gordon podchodzi do niej i dostaje informacje o jej imieniu. Caya zaczyna krzyczeć i wić się z bólu kiedy ten ją torturuje. Nawet ja tak nie robiłem. On jest psychiczny. Po długich mękach, słychać wystrzał armatni obwieszczający jej śmierć. Teraz jest nie do poznania.
- O kurwa! - Cassie wygląda na bardzo zdziwioną tym czynem. Ja też taki jestem. Chichoczę. Na Igrzyskach zazwyczaj nie używają żadnych przekleństw, byliśmy jacyś sztywni.
- Chodź - decyduje, łapię ją za rękę i kierujemy się do baru. Zamawiam dwa kieliszki Whisky, które dość szybko wypijamy. Oczywiście nie kończy się na jednym, wypijam i zamawiam następne. Blondynka nie chce pić, dlatego ona będzie raczej trzeźwa. Ja powinienem zaprzestać picia, w końcu to praktycznie nic nie daje. W końcu Cassie zabiera mnie z baru, a ja jestem dosyć przytomny. Nie zdążyłem się upić i dobrze. Skręcamy w ciemną uliczkę, chcemy pójść do pokoju mentorów Jedynki, a on jest dość daleko. Nagle zaczepia nas jakaś banda chłopaków.
- Ooooo... Zwycięzca z nową dziewczyną - rechocze jeden z nich, a ja gotuje się z wściekłości. - Dawaj kasę albo giń - wyciąga ostry nóż, który przypomina mi Rose. Kochała rzucać nożami. Zupełnie, jak Melanie, czyli moja sojusznika z Pierwszego Ćwierćwiecza Poskromienia.
- Wolę ginąć - szczerzę się do nich i jeden z nich zaczyna szarżę.
- Dicky, przestań, on trenował w tej Akademii, co jest w zawodowych dystryktach i wygrał Igrzyska! - Ale on ich nie słucha. Próbuje zatopić nóż w moim sercu, ale ja mocno ściskam jego rękę i sprawiam, że on sam wbija sobie ostrze w bark. Jego pomocnicy idą z pomocą, ale Cassie też trenowała w Akademii i też zna się na sztukach walki. Ktoś łapie mnie od tyłu za gardło, ale w końcu osuwa się bezwładnie na ziemię. Nie mija kilkanaście minut, a już jesteśmy wolni.
Lało. Ciemne chmury przesłaniały błękit nieba. Ktoś złapał mnie od tyłu i zaczął uderzać mono w klatkę piersiową. Powoli traciłem oddech, miałem mroczki przed oczami. Nie umiałem się obronić, za szybko mnie zaatakowali. Ktoś uderzył mnie w twarz, poczułem, że czerwona ciecz nią zalewa. Osunąłem się na kolana, poczułem zimny beton pod nogami. Dwunastolatek został napadnięty, co ja im takiego zrobiłem? Opadam na ziemię, słyszę ich głosy.
- Chyba nie żyje - jeden ochrypnięty.
- Szefie, czy oni się nie skapną, że to my... Nie wezwą policji, żeby trochę pomyszkowała. W końcu to już dziesiąty dwunastolatek... - drugi przestraszony.
- Zamknijcie się! Może i wezwą... Ale my uciekamy do Kapitolu, nie? Chodźcie! - trzeci władczy.
Mdleję.
Nigdy się nie dowiedziałem jaki był powód tej napaści. Z zamyśleń wyrywa mnie głos towarzyszki.
- Aron? - Zaczyna padać, nic nas nie chroni. - Chodź, musimy wiedzieć co z Rose.
Przypominam sobie o niej i ruszamy w miejsce mentora Jedynki. Tam zauważam zakrwawione zwłoki czternastolatka z Dwunastki. Kolejna dusza odeszła. Kolejna rodzina straciła dziecko.
Często, aby stało się to, czego pragniemy, trzeba tylko przestać robić, to co robimy*
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~Cytat - Lew Tołstoj.
Hej :D Długo nie było rozdziału... xD Ale teraz jest. Nie jest idealny, ale czymajcie. :D

wtorek, 26 sierpnia 2014

Rozdział XXIX - Jestem mentorem!

Wchodzę do specjalnego gabinetu przeznaczonego dla mentorów Jedynki. Jestem tutaj sam, gdyż inni chcieli mnie do tego przyzwyczaić. Moje serce bije szybciej, tarcze wypychają ich na arenę. Wysokie, nierówne pustynne góry wznoszą się aż do nieba. Po kilku z nich zsypują się suche kamienie, by po chwili rozwalić się na drobne kawałeczki przy uderzeniu o grunt. Z tyłu, z prawej i lewej strony otaczają ich złączone ze sobą trzy góry. Jedna została została ładnie zburzona i sprzątnięta, prawdopodobnie po to, żeby mieli  większe szanse na ucieczkę lub dostanie się do jeziora. Zaraz za górami widnieje jezioro z pitną wodą, które tylko słyszą, gdy kamyk spada i słychać plusk.
- Panie i Panowie, Dwudzieste Szóste Igrzyska Głodowe uważam za otwarte! - Rozbrzmiewa głos głównego komentatora Igrzysk. Odszukuje Silver szykującą się do biegu, jej blond włosy lekko powiewają, wzrok pada na srebrnym łuku. Gordon uśmiecha się szyderczo, jest moim bratem, ale nie daje mu zbyt dużych szans. Rose spogląda na kilku trybutów, w jej oczach nie widać przerażenia, podobnie, jak na twarzy. Po kilkunastu minutach gong przebija powietrze, a wszyscy zbiegają z tarcz i biegną po najpotrzebniejsze rzeczy do przeżycia. Pierwszy dobiega tam dwunastolatek z Siódemki, nie wiedziałem, że jest taki szybki. Moja dziewczyna zakłada kurtkę pełną ostrych i połyskujących noży. Wyciąga jeden z nich i rzuca w samo serce chłopaka z Szóstki. Ten upada na ziemię i zalewa się krwią. Przypominam sobie widok mojej pierwszej ofiary. Trybut z Piątego Dystryktu zamachuje się chcąc trafić ją w głowę, a ona szybko unika ataku i zadaje mu cios w twarz, po czym przewraca go i podcina gardło. Blondynka z mojego dystryktu strzela z łuku w plecy dziewczyny z Dziewiątki, która umiera. Reszty nie zdążam zobaczyć, gdyż to wszystko dzieje się za szybko. Słychać wystrzały armatnie, których liczę osiem. Odchodzę od ekranu, wiem, że oni są silni i raczej przeżyją pierwszy dzień. Wychodzę na ulicę Kapitolu, gdzie nie zasypują mnie autografami. Właściwie, to chyba nie wiedzą o mojej obecności, nadal oglądają Igrzyska w Centrum stolicy. Rose przeprawia się przez jezioro, a ja się denerwuje, bo nie wiadomo, co może się tam kryć. Woda jest krystalicznie czysta i chyba pitna. Odwracam wzrok, odczekuje pięć minut, ale nie słychać wystrzału armatniego. Ponownie spoglądam na ekran. Żyje.
- Cześć! - słyszę za sobą dziewczęcy głos. Odwracam się i widzę całkiem ładną blondynkę uśmiechającą się do mnie.
Jestem lekko zszokowany, ale odwzajemniam gest i odpowiadam tym samym. 
- Jestem Cassie, a ty pewnie Aron Richardson. Ee... wiem, że twój brat jest na arenie. Strasznie mi przykro - mówi dziewczyna.
- Dzięki. Ale, dlaczego zaczynasz rozmowę? - Zastanawiam się, czy to nie jest pusta dziewczyna z Kapitolu. Może tak nie wygląda, ale co myśleć?
- To nie było zbyt grzeczne... - oburza się. - Znałam Rose. - Następne słowa sprawiają, że mnie muruje. Ona znała szatynkę. - Tak, jestem z Dwójki i byłam jej przyjaciółką. Kiedy się pokłóciliście... Ona opowiedziała mi o tobie i o tym co przeżyła. Kocha cię - odzywa się spokojnie. Ma poważną minę. Miło, myślę. Nagle słychać wystrzał armatni i szybko odwracamy się w stronę ekranów. Blisko pustynnej góry leży brązowowłosa dziewczyna. Rose? Rozglądam się, czy w pobliżu są jacyś trybuci, ale żadnego nie widać. Ekrany są cały czas skierowane na trupa. W końcu, jednak widzę Rose i jej sojuszników. Oddychamy z ulgą. Siadamy na krzesłach przed wielkim ekranem i obserwujemy przebieg wydarzeń. Na arenie jest inny sojusz, który prawdopodobnie przyczyni się do szybszego rozwiązania sojuszu Rose. Katlyn, swoją drogą, dziwne imię, jest chyba przewodniczącą razem z rudą bliźniaczką.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Cześć. Jednak nie zawieszam. Proszę, czytajcie i komentujcie. Nawet jakieś, że to jebany rozdział albo, że Cassie to kurwa, czy coś. XD 



wtorek, 12 sierpnia 2014

Rozdział XXIII - Zaskakująca Nowina!

Nie zawieszam. Nie będziecie mieli zbyt wielkiego zaskoczenia w rozdziale na blogu o Rose.
Rano wstaję o szóstej. Jeśli chcemy, żeby Silver i Gordon wypadli na wywiadzie, jak najlepiej, musimy zacząć od razu. Szybko myję zęby, wchodzę pod zimny prysznic. Następnie zakładam koszulkę i spodnie. Wychodzę z pomieszczenia, podchodzę pod drzwi Gordona. Pukam, ale on nie otwiera. Pewnie jeszcze śpi... Kiedy docieram do jadalni, widzę jak je kanapki. Czyli wstał wcześniej ode mnie...
- Spoko, Erna powtórzyła już materiał ze mną i Silver. Obudziła nas bardzo wcześnie, chyba nie chciała ciebie przemęczać - czuję się dziwnie, opiekunka wstała wcześnie i odwaliła za mnie całą robotę. Ale przynajmniej mam czas na rozmowę z Rose. Kiedy w pomieszczeniu zjawia się wcześniej wspominana kobieta szybko do niej podchodzę i dziękuje jej.
- Ja teraz pójdę się przejść, okej? - pytam niepewnie.
- Jasne! - oświadcza Erna. Jest dla mnie bardzo miła, chyba naprawdę ją polubiłem. W czasie swoich Igrzysk nie przepadałem za nią, ale teraz okazuje się być fajną opiekunką. Szkoda, że nie mogę się jej jakoś odwdzięczyć za jej czyny. Wychodzę z apartamentu Jedynki i wchodzę na samą górę budynku, gdzie stoi Rose. Czyli przyszła, tak jak się umówiliśmy. Kiedy się do mnie odwraca wydaje się być z lekka zdenerwowana, coś ją męczy.
- Coś się stało? - mrużę oczy podchodząc bliżej.
- J-jestem w ciąży... z tobą - po jej policzkach spływają łzy. Jestem zdziwiony, wkurzony i smutny. Zapewne dzięki mnie Rose zaszła w ciąże, nie wiem, czy dam radę wychowywać z nią dziecko, a jeśli brunetka zginie na arenie dziecko zginie razem z nią. Po chwili ją przytulam i próbuje uspokoić, nie jestem w tym dobry, ale zawsze coś.
- Ja n-nie z-zgłaszałabym się, gdybym wiedziała... Przepraszam Aron... - Rose musi być naprawdę załamana. Ale nie dziwię się jej. Po co ona się zgłaszała? Mogłaby teraz siedzieć w ciepłym domu i oglądać te Igrzyska.
- Spokojnie. Wszystko będzie dobrze, jestem tego pewny - kłamię. Nie ma pewności, że ona zwycięży, nie ma żadnej pewności. Mam ochotę rzucić w Snowa czymś ciężkim, zabić go, cokolwiek, żeby odwołać te Igrzyska. Cokolwiek, by ona przeżyła. To nie w porządku wobec Gordona i Silver, ale naprawdę... chcę, żeby Rose przeżyła.
- M-muszę iść potrenować na wywiad. Do zobaczenia, kocham cię - Jąka się dziewczyna, po czym nasze usta złączają się w namiętnym pocałunku.
- Ja ciebie też. - żegnam się i odprowadzam ją pod apartament Drugiego Dystryktu. Następnie wracam do pokoju Jedynki. Tam jest już Gordon z Silver. Dziewczyna ma na sobie miętową sukienkę sięgającą kolan, a chłopak zwykły, czarny garnitur.
- Kiedy wywiady i, która godzina, bo trochę straciłem rachubę czasu - staram się aby mój głos brzmiał jak najspokojniej.
- Jest godzina dziesiąta, a wywiady rozpoczynają się o ósmej, ale styliści kazali nam się w to przebrać i czekać aż wrócą.
- Jasne... - i wchodzę do swojego pokoju, szybko włączam telewizor i wrzucam kasetę z moich Igrzysk. Pokazują trybutów stojących na tarczach i w końcu wybija gong. Widzę siebie dobiegającego do Rogu Obfitości i chwytającego miecz. Przecinam na pół trybuta z Piątki, zabijam chłopca z Dwunastki. Śmieję się z krwi tryskającej na mą twarz. Teraz mnie to nie śmieszy, teraz uważam, że zachowywałem się jak chory psychicznie człowiek. Może taki byłem. Czy to moja wina? Czy może raczej tego w jakim dystrykcie się wychowałem? Codziennie wpajano mi do głowy jedną zasadę ''Zabij i zwycięż!''. I to przyjąłem na poważnie, zabijałem i zwyciężyłem. Wyłączam telewizor i zasypiam. Kiedy się budzę od razu spoglądam na budzik. Prawie dwudziesta! Wstaję z miejsca, zakładam czarny garnitur i wychodzę do salonu, gdzie wszyscy są już gotowi.
- Mieliśmy cię budzić! Idziemy na dół! - informuje mnie Erna. Zjeżdżamy windą i za chwilę jesteśmy na miejscu. Ustawiam się pod ścianą razem z innymi mentorami i wpatruje się w wyczekujących komentatora trybutów. Mój wzrok zatrzymuje się na Rose... Stylistka przygotowała dla niej kremową sukienkę, która sięga kolan. Myśl, że ona jest w ciąży nie daje mi spokoju. Może mnie tylko wkręca? Być może to nie jest prawda. Po chwili słyszymy zadowolony wrzask,po czym na ekranach widzimy Doloroesa.
- Zapraszam śliczną Silver Jones, trybutkę z Dystryktu Pierwszego! - krzyczy. Dziewczyna wchodzi na scenę przy aplauzie widowni. Siada obok Kapitolińczyka i zaczynają miłą rozmowę. Oczywiście na początku się witają.
- Silver, jak się czułaś kiedy cię wylosowano? - pyta komentator.
- Na początku to mnie lekko zaskoczyło, ale potem byłam już pewniejsza. Cieszę się, że będę mogła reprezentować swój dystrykt! - odpowiada blondynka
- Czyli mamy silną zawodniczkę! - gwar widowni prawie tłumi jego słowa. - Co pokazałaś na Pokazie Indywidualnym? Możemy się dowiedzieć?
- Doloroesie, jestem pewna, że dowiesz się tego na arenie!
- Cieszę się! Wiem, że kobiet nie wypada pytać o wiek... ale, ile masz lat?
- Spokojnie, mam siedemnaście lat.
- Czy zostawiłaś kogoś w dystrykcie?
- Rodziców, chłopaka nie mam. Oni bardzo na mnie liczą, wiedzą, że mam duże szanse na wygraną. Na arenie będę bezlitosna. Wyłączę wszystkie uczucia!
- Świetnie, świetnie! Ale dziwi mnie to, że taka ślicznotka nie ma chłopaka!
Rozmawiają jeszcze trochę, a potem dzwoni dzwonek obwieszczający koniec jej wywiadu. Wszyscy jej gratulują, Silver ustawia się obok mnie, żeby obejrzeć resztę. Już wchodzi Gordon przy oklaskach widowni. Witają się i zaczynają rozmawiać.
- Jak ci się spodobało w Kapitolu? - komentator śmieje się lekko.
- Tutaj jest pięknie! Nie mogę się doczekać aż znowu go zobaczę po mojej wygranej.
- Czyli jesteś pewien, że wygrasz!
- Pewnie!
- Gordonie, dowiedzieliśmy się, że Aron, twój mentor, jest twoim bratem! Dlaczego nic nie mówiliście? - Kapitolińczyk spogląda z zaciekawieniem na bruneta.
- Szczerze mówiąc rodzice nam tego nie powiedzieli. Dowiedziałem się dopiero dzień przed Dożynkami. Zgłosiłem się, bo chcę być taki, jak on.
Widownia wzdycha zachwycona. Wszyscy w pomieszczeniu spoglądają na mnie zaciekawieni. Próbuje ich zignorować, jednak to nie jest takie łatwe.
- Ale on chyba nie powinien się niczym martwić skoro sądzisz, że zwyciężysz! Jesteś przygotowany?
- Przygotowany? Oczywiście!
Rozmawiają jeszcze chwilkę i w końcu zaczyna dzwonić. Chłopak schodzi ze sceny i wraca do nas. Ja postanawiam jeszcze zostać, żeby obejrzeć wywiad Rose. Moi podopieczni wracają do apartamentów odpocząć.
- Olśniewająca Rose!
- Witaj!
Doloroes komplementuje ją, całuje w rękę i zaczynają rozmawiać.
- Czy masz kogoś? Taka piękna dziewczyna... musi z kimś być.
- No jest taki jeden... Jest przystojny, miły, długo by wymieniać.
- Czy on znajduje się tym budynku?
- To mentor Jedynki, Aron.
Te słowa mnie zatykają! Teraz każdy wie, zaczną krążyć plotki, że moi trybuci nie dostaną prezentu, gdyż wolę, żeby szatynka przeżyła. Kapitolińczycy są bardzo zaskoczeni, osoby w pomieszczeniu patrzą na mnie jeszcze dziwniej.
- Ojej... Czyli chłopak ma ciężko. Na pewno chce, żebyś przeżyła, ale musi też opiekować się swoimi podopiecznymi. Czy coś między wami zaszło? Coś co sprawiło, że się załamałaś... chociaż na chwilę.
- Ciąża - szok tłumu jest jeszcze większy. - Ale nie martwcie się! Wrócę cała i zdrowa! - teraz widownia jest bardziej zadowolona, ale nadal jest im jej szkoda.
- Tak mi przykro! Ale skoro wrócisz... Może przejdziemy na jakiś inny temat?
Jak polecił tak zrobili. Po chwili skończyli wywiad, pokochali ją. Z uśmiechem na twarzy wracam do swojego apartamentu. Tam czekają zaskoczeni trybuci z Erną.
- Obiecuje wam, że będę wysyłał wam przedmioty, gdy to będzie potrzebne.
Oglądamy resztę wywiadów, najlepiej spośród tych wszystkich wyszedł trybutom z Czwórki, Siódemki i Jedenastki.



~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Hej! Rozdział byłby dłuższy, ale pewne rzeczy wolę zostawić na następny! Co sądzicie o niespodziance, którą powiedziała Aronowi Rose?


sobota, 2 sierpnia 2014

Rozdział XXII - Kac, Wyniki.

Gordon, Silver, ROSE i reszta z tegorocznego sojuszu zawodowców. Bawią się w najlepsze, nawet mnie nie zauważają. Odchrząkuje, wszyscy kierują swoje spojrzenia właśnie na mnie.
- Dzisiaj macie Pokaz Indywidualny. Mam nadzieje, że nic nie piliście... - syczę przez zaciśnięte zęby, po czym siadam przy stole i nakładam sobie na talerz trochę sałatki z kurczaka. Wszyscy patrzą się na mnie zdziwieni. - No co? - Staram się nie zwracać uwagi na Rose. Ona mnie nie obchodzi, powtarzam sobie w myślach. - Oj, no dobra, bawcie się tylko nic nie pijcie i nie przemęczajcie się. - Po następnych godzinach lekkiej zabawy, sojusznicy opuszczają pomieszczenie, a ja zaczynam rozmawiać z swoimi podopiecznymi.
- Dzisiaj trening będzie luźniejszy, możecie dać z siebie mniej, macie być wypoczęci na Pokaz Indywidualny! Pokażcie na nim to z czym idzie wam najlepiej - Jestem znudzony tym wszystkim. Głowa mnie boli, z przyjemnością spałbym cały dzień! Po chwili Silver i Gordon muszą iść, więc zostaje sam z Erną.
- Mam nadzieje, że nie przyniosą wstydu Dystryktowi Pierwszemu. Poza tym obudzili mnie! Jak mogli tak imprezować bez mojej zgody? - Erna jest bardzo oburzona.
- Oj, daj spokój, są młodzi, muszą się pobawić! - usprawiedliwiam ich. Opiekunka ma trochę racji, ale w końcu żyje się tylko raz. A ich życie może się niedługo zakończyć. W końcu trafią na arenę! Po południu trybuci wracają z treningów i wszyscy siadamy na kanapie. Silver prosi o prywatną rozmowę, więc na początku rozmawiam trochę z Gordonem, a potem idę do jej pokoju.
- No to co tam się stało? - pytam uśmiechając się. - Coś poszło nie tak?
- Skądże! Tylko lekko się boję, że nikt nie będzie chciał mnie sponsorować jeśli nie zmieszczę się w punktacji zawodowców. I wtedy prawdopodobnie mnie wyrzucą z sojuszu i zginę na samym początku Igrzysk.
- Martwisz się tylko oto? Nie umiem poważnie przemawiać, ale... Silver, jesteś wysportowaną, inteligentną dziewczyną. Na pewno zmieścisz się w punktacji zawodowców, a nawet jeśli nie to na pewno ktoś zostanie twoim sponsorem. Z sojuszu na pewno ciebie nie wyrzucą! Poproszę Gordona, żeby tego dopilnował. - uśmiecham się lekko i wychodzę z pomieszczenia. Blondynka martwiła się tylko o to? Uważam, że jest inteligentna i wysportowana, powinna dostać dobrą ocenę jeśli pokazała umiejętności, z którymi radzi sobie świetnie! Pukam do pokoju Gordona, momentalnie otwiera drzwi, więc mogę z nim porozmawiać na osobności.
- Nie rozmawialiśmy normalnie od twojego zgłoszenia. Silver się martwi, że jeśli nie zmieści się w punktacji zawodowców wyrzucicie ją z sojuszu. Chciałbym, żebyś dopilnował, żeby jej nie wywalano, gdyby się nie zmieściła. - chłopak przytakuje. A teraz czas na coś poważniejszego. - Dlaczego się zgłosiłeś?
- Już ci mówiłem! Chciałem być taki jak ty! Od czasu, gdy dowiedziałem się, że jesteś moim bratem! To wydarzyło się chwilę przed tym jak ty się dowiedziałeś! Twój mentor, Derek też nim jest, ale to też wiesz. Słyszałem, że mieliśmy też jakiegoś, ale Prezydent Snow go zabił, żeby nie powtórzyło się samobójstwo trybutów - chłopak mówi bardzo szybko. Snow zabił mojego brata? To wszystko do mnie nie dociera! Dlaczego? I w ogóle dlaczego rodzice nie mówili mi o moich braciach? Kompletnie się w tym gubię, nie wiem co myśleć. Unoszę głowę i patrzę na Gordona.
- Kiedy wyniki Pokazów Indywidualnych?
- Dzisiaj o ósmej!
- Dzięki.
I wychodzę do swojego pokoju. W głowie kłębi mi się mnóstwo pytań, na żadne nie mam właściwej odpowiedzi. Nic z tego nie rozumiem, to jest jakieś porąbane! Mam ochotę się zabić, pokaleczyć, pójść do tego Snowa i zadźgać go! Ale muszę się ogarnąć, mam trybutów, którymi muszę się opiekować. Trybutów, którzy, żeby wygrać będą musieli zabić Rose. Dzisiaj o dwudziestej zobaczymy wyniki Pokazów Indywidualnych. Przeglądam się w lustrze, wyglądam brzydko. Golę się, myję zęby i przeczesuje włosy ręką. Wracam do salonu kilka minut przed ósmą, siadam obok Silver i Gordona. Na ekranie już pojawia się Doloroes Doderman odczytujący punktacje trybutów.
- Dystrykt Pierwszy, Gordon Richardson, Dziewięć Punktów! - Wszyscy mu gratulujemy, dostał dużą ilość punktów! - Dystrykt Pierwszy, Silver Jones, Osiem Punktów! - Mówiłem, że niepotrzebnie się martwiła. Blondynka wygląda na zadowoloną z otrzymanej oceny! - Dystrykt Drugi, Dave Blaze, Dziesięć Punktów! - Widać, że w sojuszu będą mieli niezłą konkurencje. - Dystrykt Drugi, Rose Darkness, Dziewięć Punktów! - Cieszę się, że świetnie sobie poradziła! Dziewczyna z Trzeciego Dystryktu ma trzy punkty, a trybut osiem. Może być niebezpiecznym przeciwnikiem. - Dystrykt Czwarty, Oscar Bein, Dziewięć Punktów - Sporo, może być silny! - Dystrykt Cwarty, Carmen Levine, Osiem Punktów! - Tak samo jak Silver! Czyli nie jest sama z taką ilością punktów w sojuszu. Trybuci z Piątki otrzymują po pięć punktów. Chłopak z Szóstego Dystryktu ma dwa zaś dziewczyna pięć. Dziewczyna z Siódemki ma ósemkę. Dwunastolatek z tego samego dystryktu, sześć. Na trybutów z Ósmego, Dziewiątego i Dziesiątego dystryktu nie zwracam uwagi, i tak nie mają szans. Bliźniaczka z Jedenastki Osiem, a chłopak siedem! - konkurencja jest duża! Nie wiedziałem, że trybuci dostaną aż tyle punktów! To oznacza, że są strasznie silni i wysportowani! Postanawiam omówić jutrzejszy plan dnia.
- Jutro odbędą się wywiady. Musicie przed nim potrenować, więc najpierw Gordon potrenuje odpowiadanie na pytania ze mną. W tym samym czasie Silver potrenuje chodzenie na szpilkach w jakichś tam sukienkach i w ogóle. A potem zamiana ról. Zrozumiano? - pytam.
- Zrozumiano! - odpowiadają chórem tak jak niedawno. Jestem zadowolony z moich podopiecznych, są bardzo zgrani, uważam, że są jedyni z najgroźniejszych przeciwników. Rozmawiamy jeszcze o arenie, igrzyskach, sojusznikach i w ogóle.
- Jeśli chcecie to możecie iść do swoich sojuszników. Ja chyba pogadam z mentorami Dwójki i Czwórki... - trybuci wychodzą pierwsi, a ja za nimi. Najpierw postanawiam przejść się do mentorów Dwójki, a potem do Czwórki. Po chwili docieram do apartamentu Drugiego Dystryktu. Widzę Rose siedzącą na kanapie i przewijającą raz po raz wyniki. Musi być naprawdę szczęśliwa skoro dostała tyle punktów. Mam ochotę jeszcze raz ją pocałować, spojrzeć, usłyszeć słowo skierowane w moją stronę. Ściany tutaj są niebieskie, oprócz tego jest podobny do pokoju Jedynki. Brunetka chyba mnie nie zauważyła, bo cały czas ogląda. Nagle widzę wysokiego czarnowłosego chłopaka o promiennym uśmiechu. Marius Sooney, zwycięzca piętnastych Igrzysk Głodowych.
- Cześć Aron! Domyślam się, że chcesz pogadać o sojuszu... - mówi. Rose na słowo ''Aron'' reaguje odwróceniem się w moją stronę. Cieszę się, że jeszcze raz mogę spojrzeć w jej piękne oczy. Po chwili, jednak muszę się otrząsnąć i porozmawiać z mentorem. Idziemy do jadalni, gdzie siadamy przy stole.
- Proponuje, żeby ustalić z mentorem Czwórki wszystko w związku z ich sojuszem. - Marius przytakuje, więc wychodzimy z pokoju Dwójki i idziemy do mentora Czwórki. Zauważam, że wszystkie pokoje są podobne do siebie. Ellord Nightmare, Zwycięzca Siedemnastych Igrzysk Głodowych to niski blondyn o niebieskim kolorze oczu. Siadamy przy stoliku i zaczynamy rozmawiać całą trójką.
- Proponuje, żeby było tradycyjnie. Zabierają z Rogu to co najlepsze, zabijają przy nim najsłabszych, a potem szukają na arenie. Mam nadzieje, że nie będą ich męczyć zagrożeniami tak, jak w twoich Igrzyskach, Aron - wzrusza ramionami Marius, a my wszyscy się zgadzamy. Po krótkiej rozmowę postanawiam wrócić do swojego pokoju. Idę na górę, gdy nagle zatrzymuje mnie... Rose.
- Rose... - mówię, ale ona mi przerywa. Zaczynamy się całować, tak mi tego brakowało.
- Przepraszam Aron... nie wiedziałam... naprawdę... żałuje, że trafię na arenę... przykro mi! I, żeby wygrać będę musiała zabić twojego brata... Dlaczego nic mi o nim nie mówiłeś?
Czyli wszyscy już wiedzą.
- Bo... sam się dowiedziałem niedawno. - odpowiadam, a dziewczyna rozdziawia usta. Po chwili znowu ją całuje, nie wytrzymałbym dłużej. Kocham ją. Po chwili musimy wracać do swoich pokoi, więc tak też robimy. Żegnamy się i odchodzimy.
______________________________________________________________________________
Nowy rozdział! Postanowiłem zamienić tą niespodziankę w ostatniej chwili! Tamta nie pasowałaby mi do fabuły! :_: Trochę krótko, ale mam nadzieje, że się spodoba! Co myślicie o punktacji?:D Sorry, że tak nudno, ale nie chciałem pchać tutaj niepotrzebnych rzeczy. W następnym rozdziale Wywiady i prawdopodobnie arena!

czwartek, 24 lipca 2014

Rozdział XXI - Trening, Kolejny Sen.

Jest tak jak wzeszłym roku, Kapitolińczycy chcą za wszelką cenę dotknąć wszystkich trybutów. Z kolejnego pociągu wychodzą trybuci z Drugiego Dystryktu, widzę Rose. Czuję ucisk w żołądku, nie chcę, żeby trafiła na arenę. Ale tego już nie da się odwrócić, nikt nie może się za nią zgłosić. Odwracam wzrok i idę coraz szybciej. Zatrzymujemy się pod wielkim budynkiem nazywającym się Ośrodek Szkoleniowy. To tutaj trybuci spędzą całe trzy dni przed wjazdem na arenę. Na początku w środku znajdujemy się tylko my, potem dochodzą ci z Dwójki, Trójki i Czwórki. Silver i Gordon zostawiają mnie w towarzystwie innych mentorów, żeby pogadać z innymi trybutami. Po chwili w pomieszczeniu pojawia się wysoki, rudowłosy mężczyzna, powiadamia nas o tym, żebyśmy wybrali się do apartamentów. Ja, oraz inni mentorzy prowadzimy swoich trybutów do wind. Tam tłumaczymy ich wszystko co potrzebne i klikamy przycisk Jeden. Jedziemy do naszego apartamentu, gdzie otwieram mosiężne drzwi. Trybutów już porwali ci kosmici, którzy muszą przygotować ich na dzisiejszą Paradę. Telewizor właśnie ogląda Erna! Witamy się, rozmawiamy i w końcu w telewizji pokazują rydwany. Konie z trybutami wyjeżdżają. Silver i Gordon ubrani są w czarne stroje ozdobione brylantami, ich styliści są świetni. Dwójka wygląda ładnie, są przebrani za cegły z fajnymi motywami. Trójka ma bardzo brzydki strój, bo tylko jakieś dyski ułożone na srebrnym stroje. W Czwórce trybuci wyglądają jak syreny. W Piątce i Szóstce nie widzę żadnych ciekawych rzeczy. Siódemka przebrana jest za drzewa. Ósemka, Dziewiątka, Dziesiątka nie jest warta uwagi. W Jedenastce dziewczyna to kwiatek, a chłopak sadownik. Dwunastka, górnicy. Słabi styliści w tym roku się trafili. Jedynie Zawodowcy jakoś ładnie się ubrali. Po krótkiej przemowie Snowa, trybuci wracają. Na ekranie pojawia się Doloroes Flickerman komentujący tegorocznych trybutów. My postanawiamy wyłączyć telewizje i poczekać na powrót Silver i Gordona. Długo nie czekamy, bo po chwili trybuci pojawiają się w pokoju i siadają na kanapie. Muszę z nimi omówić jutrzejszy dzień. Kieruje swój wzrok na dwójkę podopiecznych i zaczynam tłumaczyć. Dopiero teraz zauważam, że oczy Silver są koloru niebieskiego.
- Jutro odbędzie się pierwszy dzień treningów. Tam będziecie mogli związać sojusze, popisać się swoimi umiejętnościami i się podtrenować. Po pierwszym dniu będzie następny, w którym również odbędzie się Pokaz Indywidualny, organizatorzy ocenią wasze umiejętności w skali od jednego do dwunastu. Ale porozmawiajmy o pierwszym dniu. Trybuci mają się was bać, pokażcie swoje wszystkie najlepsze strony. Okej? - pytam.
- Okej! - odpowiadają chórem. 
Kieruje swoje kroki do swojego dawnego pokoju. Myję zęby, kąpie się, po czym ściągam koszulę i zasypiam w łóżku.
Następnego ranka budzi mnie brzęk budzika. Spoglądam na zegarek i widzę, że jest już ósma. O dziewiątej zaczynają się treningi! Pośpiesznie załatwiam wszystkie najpilniejsze sprawy i biegnę do salonu, gdzie widzę wychodzących trybutów.
- Zaspałeś. Oni już dawno wstali! - krzyczy Erna lekko zdenerwowana.
- Sorry, sorry, ważne, że się śpieszyłem - wzruszam ramionami i zaczynam spożywać posiłek. - Jakieś wieści? 
- Gordon wylał herbatkę na mój stół! - wygląda na przejętą i smutną. Pocieszam ją, kończę posiłek i idę się przejść po Kapitolu. Zatrzymuje się w pobliskiej knajpce, zamawiam sobie whisky, które od razu wypijam. I tak idą następne i następne. W końcu jestem tak pijany, że barman nie chce dać mi więcej wódki.
- Chłopie, masz trybutów, którymi musisz się opiekować! Wracaj do Ośrodka i idź spać, jutro musisz być wypoczęty... - jak polecił tak robię. Chwiejnym krokiem idę do budynku. Do apartamentu Jedynki docieram dopiero po trzydziestu minutach. Przez okno widzę, że niebo jest już ciemne i pada deszcz.
- Gdzie ty się podziewałeś?! Zobacz w jakim jesteś stanie! - oburza się Erna.
- Wyluzuj... Jestem w świetnym stanie! - mówię i idę do swojego pokoju. Tam rzucam się na łóżko i prawie zasypiam. Jednak nie teraz jest mi to dane. Opiekunka łapie mnie za ręce i wyprowadza z sypialni. Nie wiedziałem, że ma tyle siły. Silver i Gordon, lekko niewyspani siadają na kanapie obok mnie.
- Opowiedzcie waszemu pijanemu mentorowi o pierwszym dniu treningów. Ja idę się przespać, bo nie wytrzymam! - Erna wykonuje jakieś dziwne gesty rękoma, po czym odchodzi.
- Słucham... - ledwo mówię.
- Dzisiaj otrzymaliśmy od trybutów z Dwójki propozycje sojuszu. Oczywiście się zgłosiliśmy i razem poszliśmy zaproponować sojusz Czwórce. Oni również się zgodzili i tak oto powstał sojusz zawodowców na Dwudziestych Szóstych Igrzyskach Głodowych - Silver stara się starannie dobierać słowa.
- Urzekła mnie ta historia... - uśmiecham się sztucznie. - Co pokazaliście? Bali się was?
- Ja zastraszyłem trybuta z Piątki - Gordon jest bardzo zadowolony.
- Ja spróbowałam popisać się łukiem przed tymi bliźniakami, udało mi się - Blondynka również tak wygląda.
- No więc... Jutro drugi dzień treningów i Pokaz Indywidualny, jak już wiecie! Zastanówcie się co na nim pokażecie! Zawodowcy otrzymują od ośmiu do dziesięciu punktów! - i odchodzę nadal się lekko chwiejąc. W swojej sypialni tylko się kąpię, rozbieram się do slipek i zasypiam.
*Znowu ten sen. Niebo zamienia się w lawę, która zaczyna spadać w różne miejsca pola. Po chwili czuję jak moja ręka się topi, to lawa! Unikam innych pocisków, wskakuje do pierwszego lepszego jeziora. Na dole zauważam dziurę, więc nabieram powietrza i płynę dalej. Mam wrażenie, że tunel się nie kończy, wejście zaczyna się zasypywać, nie wiem co robić, więc tylko płynę. Siedzę tu już minutę, powoli tracę oddech. Moje powieki robią się ciężkie, opadam z sił. Pięć minut pod wodą. Staram się płynąć dalej, jednak nic z tego. Upadam. Umieram. Tracę oddech. I nagle jakaś siła pcha mnie do przodu. Ostatnie co słyszę to...* Budzę się zlany, znowu jakiś koszmar! I skończył się akurat wtedy, gdy mogłem się dowiedzieć co widziałem! Głowa mnie potwornie boli, mogłem wczoraj nie pić. Idę do łazienki, gdzie wypijam szklankę wody. Następnie wracam do pokoju, jeszcze sporo czasu do drugiego trening. Ale zapewne już dzisiaj nie zasnę. Idę do salonu. To co tam widzę, wstrząsa całym moim ciałem.
______________________________________________________________________________
Dzisiejszy rozdział jest krótki. Mam nadzieje, że następny będzie dłuższy. Jak myślicie, kto zginie jako pierwszy? I co oznacza sen Arona? Co zobaczył w salonie? :D To ostatnie już w następnym rozdziale, gdzie pojawią się również oceny z Pokazów Indywidualnych. Muszę przyśpieszyć z dodawaniem rozdziały na bloga o Rose!
http://dwudziesteszosteigrzyskaglodowe.blogspot.com/
Zapraszam do komentowania, bo mało tych komów tam ;-;

sobota, 19 lipca 2014

Rozdział XX - Moi pierwsi podopieczni.

Doskonale pamiętam swoje Dożynki. Wiem, że dzisiaj zgłosi się Rose, ciekawe jak zareagowała na moją przemowę o April. Myję zęby, kąpię się, zakładam na siebie luźną bluzkę, oraz spodnie, po czym wychodzę z domu. Od czasu, gdy dowiedziałem się, że Derek i ten chłopak co mnie odwiedził to moi braci, zacząłem z nimi spędzać dużo czasu. Kiedy docieram pod Pałac Sprawiedliwości, ja i mój mentor wchodzimy na scenę i siadamy na krzesłach obok innych zwycięzców. Na scenę wchodzi zadowolona Erna. Oglądamy film z Mrocznych Dni, który w ogóle się nie zmienił i patrzymy na nią zaciekawieni.
- Witam was w tym pięknym dniu! Dzisiaj wybierzemy dwójkę dzieci w wieku od dwunastu do osiemnastu lat, którzy będą mieli zaszczyt wziąć udział w Dwudziestych Szóstych Igrzyskach Głodowych - W których udział weźmie Rose, dodaję sobie w myślach. - No to zaczniemy od dziewczynek! Może znajdzie się jakaś ochotniczka! - zanurza rękę w puli pełnej nazwisk dziewcząt, wyciąga kartkę i ją odczytuje. Zaciskam zęby.
- Silver Jones!
Dziewczyna z początku lekko zaskoczona, potem pewnym krokiem wchodzi na scenę, żeby z dumą reprezentować nasz dystrykt. Kiedy tam dociera, widownia obdarowuje ją gromkimi oklaskami.
Erna podchodzi do nazwisk chłopców, jednak nie zdąża nawet wsadzić do niej ręki, gdy z wielkiej ciszy wyrywa się męski głos.
- ZGŁASZAM SIĘ NA TRYBUTA!
To Gordon, mój brat. On się zgłosił, to niemożliwe, nie może! Co będzie jak stracę i brunetkę i jego? Oddycham głęboko, po czym wydycham wcześniej nabrane powietrze. To zawsze mnie uspokaja. Chłopak wchodzi na scenę, przedstawia się i cieszy się z oklasków.
Strażnicy Pokoju już prowadzą mnie do pociągu. Dziwię się, dlaczego Derek nie idzie z nami? Nie jest już mentorem? Sam nie dam rady ich wytrenować! Pojazd nie zmienił się od mojego wyjazdu z Jedynki do Kapitolu po Dożynkach. Nadal nie mogę uwierzyć w to, że Gordon się zgłosił, jeśli zginie nie wybaczę sobie tego! Dostaje kilka wskazówek od jakichś ludzi, po czym siadam przy zastawionym stole. Po chwili do pokoju wchodzą trybuci, którymi będę się opiekował. Silver wita się grzecznie, po czym siada naprzeciwko mnie. Podchodzę do Gordona i wrzeszczę.
- Dlaczego się zgłosiłeś?! 
- Chciałem być taki jak ty. Rok temu byłeś ochotnikiem, teraz jestem ja.
Oddycham spokojnie, po czym przemawiam już ciszej.
- Chcecie obejrzeć Dożynki z innych dystryktów?
Moi podopieczni przytakują, więc siadamy na kanapie, włączamy telewizor i zaczynamy oglądać. Najpierw pokazują nasz dystrykt. Pierwsza Silver, potem mój brata. Po tym wydarzeniu kamery są skierowane na mnie! Czyżby się domyślali, że jestem jego bratem?  W Dwójce ochotniczką jest Rose. Czuję ukłucie w sercu, naprawdę to zrobiła, została trybutką! Trybutem reprezentującym Dystrykt Drugi jest Dave Blaze, ciemny blondyn, ochotnik. W Trójce padło na zwykłego osiłka i jakąś anorektyczkę. W Czwórce ochotnikiem jest Oscar Bein, a trybutką, dziewczyna o jasnopomarańczowych włosach i kolczykiem. W Piątym i Szóstym Dystrykcie konkurencji nie ma żadnej, trybuci zginą na samym początku. Ale, kto wie, może będą tak inteligentni jak Lisa z Piątego na moich Igrzyskach. W Siódemce wylosowano Katlyn Goldenmayer, wysoką brunetkę o ciemnym kolorze oczów, oraz Charliego Hendersona, niskiego, dwunastoletniego blondyna. Pamiętam tego co popełnił samobójstwo podczas moich treningów. Ósemka, Dziewiątka i Dziesiątka to nic ważnego. Ojej, co za wstyd, Ósemka nie ma już nikogo podobnego do Martina. Robbie Stewart, oraz Cara Stewart to wysocy bliźniacy z Jedenastego Dystryktu. W Dwunastce nie ma nic ciekawego. No cóż... konkurencji jest mało, ale moi podopieczni powinni uważać.
- Co myślicie o tegorocznych trybutach? - pytam.
- Uważam, że mamy duże szanse na wygraną. Atakuje na dystans z łuku. - uśmiecha się Silver. Przypomina mi April, ona też posługiwała się łukiem. Moja podopieczna jest ładna, mogę jej to przyznać, ale nie wygląda na taką, która umie walczyć wręcz. Po kilku minutach rozmowy postanawiam zapytać o coś ważniejszego.
- Macie jakąś taktykę? 
- Wydaje mi się, że najlepiej będzie związać się z innymi zawodowcami. Nasze szanse na zwycięstwo będą jeszcze większe - Głos Silver bije dumą. Wydaje się być taką nieśmiałą dziewczyną nieumiejącą się bić. 
- Zgadzam się z jej pomysłem - Głos Gordona rozchodzi się po wagonie. Spoglądam na niego pełnym pogardy wzrokiem, zgłosił się i będę musiał martwić się o dwie ważne dla mnie osoby. Rose i on.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
No, więc napisałem nowy rozdział! Przepraszam, że taki krótki i mało w nim akcji, ale to tylko Dożynki, więc nie wiedziałem co tu więcej napisać! Poza tym rozdział mi się nawet podoba! Co myślicie o tegorocznych trybutach? Zapraszam też na bloga z perspektywy Rose!
http://dwudziesteszosteigrzyskaglodowe.blogspot.com/
Jest tam dopiero jeden rozdział i liczę na komentarze! Zobaczycie tam też wizerunki niektórych trybutów!

środa, 16 lipca 2014

Rozdział XIX - Tournee Zwycięzców, Bracia.

Następne tygodnie spędzone z dziewczyną mijały świetnie! Nie brakowało spędzonych ze sobą nocy, zabawnych rozmów i tym podobnych. Wiem, jednak, że będę musiał się z nią rozstać, niedługo odbędzie się Tournee Zwycięzców, będę musiał pouczyć się zdań, które powiem o zmarłych na arenie Pierwszego Ćwierćwiecza Poskromienia. Mało obchodzi mnie to, jak rodziny zareagują na moją wizytę, teraz myślę tylko o Rose. I oczywiście o Igrzyskach, ale nie w sposób negatywny. Znowu zaczyna mi się to podobać, nie wiem co jest gorsze. Jestem jakiś nienormalny? Może, gdybym wychował się w jakimś biedniejszym dystrykcie rozumiałbym co Igrzyska robią z ludźmi? Trochę żałuje tego, że zabiłem tylu niewinnych, ale w końcu nie mogę się zawsze maziać w tym błocie, nie mogę obawiać się śmierci kolejnych osób.
- Aron? - melodyjny głos dziewczyny wyrywa mnie z zamyślenia. Uśmiecham się do niej i patrzę głęboko w oczy, są piękne! Gdy tak na nią patrzę czuję motyle w brzuchu! Chciałbym, żeby ta chwila trwała wiecznie. Niestety to niemożliwe. Już jutro wracam do Jedynki, będę musiał przygotowywać się na spotkania. Może podczas przemówienia w Dwójce spotkam brunetkę i znajdziemy okazje, żeby chwilę porozmawiać. Wzdrygam się i pakuje ostatnie rzeczy do walizki, pociąg odjeżdża jutro o szóstej!
- Kocham cię i nie chcę się z tobą rozstawać - w oczach Rose pojawiają się łzy. Spływają po jej policzkach na miękką poduszkę. Przytulam ją mocno i całuje w czoło.
- Ja ciebie też kocham... - mówię i zamykam oczy. Oboje zasypiamy, brunetka w moich objęciach.
Rano budzi mnie dźwięk budzika. Od razu robi mi się smutno, bo wiem, że dzisiaj jest dzień naszego rozstania. Nie mogę się z tym pogodzić, nie mogę jej zostawić! A co jeśli jej się coś stanie? Co jeśli ten jej były chłopak wróci i znowu ją uderzy? Mam ochotę wziąć oszczep z areny i go zabić, tak dla pewności. Budzę dziewczynę, powoli rozumie o co chodzi. Przytulam ją mocno, po czym idę pod zimny prysznic. Wspólnie przygotowujemy jedzenie, które również razem zjadamy.
- No cóż... ja już muszę iść - krzywię się zakładając kurtkę i biorąc walizki. - Do zobaczenia w Dwójce. Obiecaj, że będziesz pod sceną, gdy będę przemawiał... - mówię cicho.
- Obiecuje - potwierdza dziewczyna i nasze usta złączają się w namiętnym pocałunku. Chciałbym, żeby to trwało wiecznie, jednak to niemożliwe. Otwieram drzwi i zbiegam po schodach, zapłaciłem dziewczynie za kilka dni pobytu w hotelu, ona musi zostać tutaj jeszcze trochę.
W pociągu włóczę się bez celu, nie mam co robić, czekam aż dojedziemy do Jedynki i będę mógł przygotować się do tych głupich, niepotrzebnych przemów. Chcę szybko zakończyć Dwudzieste Szóste Igrzyska, mam nadzieje, że Rose do mnie wróci, jest dla mnie bardzo ważna, jednak nie mogę zapominać o tym, że będę opiekować się swoimi trybutami. Nie mogą posądzić mnie o złe mentorowanie... W nocy pociąg zatrzymuje się przed krajobrazem Pierwszego Dystryktu, wychodzę z pełnymi bagażami i powoli wracam do swojego domu w Wiosce Zwycięzców. Dom nie zmienił się od czasu mojego wyjazdu, z lekkim uśmiechem na twarzy wchodzę do środka i rzucam się w ubraniach na łóżko. Pragnę o tym wszystkim zapomnieć!
- Wstawaj! - słyszę skrzekliwy głos Erny. Mozolnie przecieram oczy i wstaję z miejsca. Witam się z opiekunką, po czym ruszam do łazienki, gdzie załatwiam wszystkie najpilniejsze sprawy i wracam do jadalni. Tam jest już Derek, oraz moja stylistka. Wszyscy ze sobą rozmawiamy, żartujemy i śmiejemy się. Następnie nadchodzi mniej przyjemna chwila, czyli nauka przemów. Muszę tego wszystkiego nauczyć się na pamięć, żeby nie zrobić sobie wstydu. Cały czas błądzę myślami po Rose. Jej oczy, uśmiech, włosy, jest śliczna! Nie chcę widzieć jej na arenie, mam nadzieje, że ona tylko udawała. Może się rozmyśliła i nie zgłosi się na trybuta.
- Już dzisiaj wyjeżdżamy do Dwunastego Dystryktu! Pamiętaj o kartkach! Mam nadzieje, że wszystko pamiętasz! - Dwunasty Dystrykt. Agnes. Chłopak, którego zabiłem. Skomentowałem śmierć Agnes bardzo brzydko! Szkoda mi ich, ale to arena, mogli uważać na wszelkie niebezpieczeństwa! Nie lubię osób z Jedenastki, oni byli dosyć silni, a dziewczyna zabiła sporo osób. Chłopak rzucił toporem w Deana...Dean był nawet fajny, ale chyba najsłabszy z naszego sojuszu. Mam tylko nadzieje, że nie znienawidzą mnie za to, że zabiłem ich dzieci, swoich sojuszników. Wszyscy mieli wielkie szanse na wygraną, okazało się, że ja miałem większe i wygrałem. Nic na to nie poradzę, chciałbym, żeby stali na moim miejscu, byli szczęśliwi ze swoimi rodzinami. To niemożliwe! Moja niechęć do Igrzysk znowu wraca!
- Gotowi? - pyta Erna. Nawet nie pakuje rzeczy, mam wszystko co potrzebne, biorę walizki i wszyscy ruszamy do pociągu wcześniej zamykając drzwi do mieszkania. Tutaj, w Wiosce Zwycięzców strażnicy pilnują wejść, więc nie mam co się martwić, że ktoś mi co ukradnie. Kiedy jesteśmy w pojeździe, on od razu rusza po torach, turlamy się po podłodze. Mam czas, żeby porozmawiać z Derekiem, muszę mu podziękować. Idziemy do mojego przedziału i siadamy na czerwonych fotelach.
- Słuchaj... dzięki za to, że utrzymałeś mnie przy życiu - zaczynam niepewnie.
- Spoko - uśmiecha się. - Chciałem z tobą porozmawiać na temat... - na jego twarzy pojawia się chytry uśmieszek przypominający ten kiedy ja byłem na arenie. - Twojej dziewczyny. Widziałem cię z jakąś w Kapitolu, opowiesz mi o niej trochę? Nie, żebym na nią czyhał, czy coś tylko tak z ciekawości pytam. - Opowiadam mu o brunetce, potem przechodzę na mniej ciekawy temat, o Igrzyskach.
- Derek, jak się czułeś podczas twojego Tournee? Jak zareagowały na ciebie rodziny trybutów, których zabiłeś?
- Emm...właśnie tego się obawiałem, bo te rodziny były bardzo zapłakane, a mieszkańcy chcieli mnie zabić. Ale poza tym nic strasznego - obnaża swoje białe zęby. Nie boję się, ale jeżeli mnie będą chcieli zabić? Nie wiedziałem, że ludzie z Dystryktów są tak brutalni. Rozmawiamy jeszcze chwilę, po czym odchodzimy w własne strony i zasypiamy w swoich sypialniach wcześniej załatwiając wszystkie najpilniejsze sprawy. *Dwudziestu Trzech Trybutów idzie w moją stronę. Wszyscy mają rany w takim miejscu, które załatwiło ich śmierć. Zalani są szkarłatną krwią, stoję w miejscu jakby coś mnie w nie wryło. Rozglądam się dookoła. Jestem przy Rogu Obfitości, w ręku trzymam dwa oszczepy, oraz miecz. Boję się, że znowu będę musiał ich zabić, boję się, że to wszystko się powtórzy, boję się... Jedna para rąk dosięga mnie i ciągnie w swoją stronę, zamachuje się i odcinam zgniłe dłonie. Padają z pluskiem... zaraz... Czuję ciepłą wodę, sięga mi do kolan, próbuje wyjść, ale błoto mnie spowalnia. Poziom błękitnej cieczy unosi się do góry, próbuje płynąć, ale nie mogę oderwać nóg od błota. Wzdrygam się, z tego błota zaczynają wystawać następne dłonie, wszyscy próbują wciągnąć mnie do piachu, ale znowu otoczenie się zmienia. Ogień, wszystko wokół mnie płonie, ja również. Moja skóra zaczyna odpadać, czuję ogromny ból i widzę, jak z nieba spadają tony soli. Sączą się na moje rany, wszystko mnie tak boli, że powoli nie wytrzymuje. Upadam na kolana, ogień ich dosięga, nogawki spodni zapalają się, szybko dociera do głowy. Płonę. Umieram. Cierpię. Płonę. Umieram. Cierpię. Ginę. Płonę. Umiera. Cierpię. GINĘ!* Budzę się przerażony, ten sen był straszny! Nie chcę już przez niego przeżywać, mam nadzieje, że szybko da mi spokój i będę mógł spać spokojnie. Zlany potem kieruje swoje kroki do łazienki, myję twarz zimną wodą, po czym wracam do łóżka. Spoglądam na zegarek. Ósma. Wyglądam przez okno i widzę budynki Dwunastki. Jest tutaj strasznie brzydka, ziemia udeptana, zero chodników, ładnych budynków. To miejsce jest niczym w porównaniu z Jedynkę. Jak Agnes mogła tu wytrzymać? Wzruszam ramionami i załatwiam wszystkie najpotrzebniejsze sprawy. Mam ochotę spać cały dzień i nic nie robić. Niebo jest zachmurzone, pada deszcz, idealna pogoda na przemowę! Ech... Zjadam potrawkę z kurczaka, taką samą jaka była w Kapitolu i obserwuje włóczących się po pociągu towarzyszy. Erna przepytuje mnie jeszcze z kartek, wszystko pamiętam, więc już po chwili mam spokój. Zakładam kaptur na głowę i wchodzimy do poniszczonego Pałacu Sprawiedliwości, widownia zbiera się tuż przed sceną. Ciekawe jak oni wyglądają. Musza być chudzi i biedni... Po chwili wychodzę na zewnątrz, dach chroni mnie przed deszczem, więc ściągam z siebie bluzę i jestem w pełnym garniturze. Tak jak myślałem, mieszkańcy są wychudzeni i smutni. Rodziny zmarłych patrzą na mnie z żalem w oczach. Przypominam sobie całą przemowę i zaczynam mówić.
- Witam w tym ponurym dniu. Najpierw zacznę od Agnes, mojej silnej sojuszniczki. Była bardzo silna i waleczna, zdziwił mnie jej zasób umiejętności, to naprawdę rzadkość w Dystrykcie Dwunastym. Dostała nawet sporo punktów z Pokazu Indywidualnego, zasłużyła na to. Jednak nie zasłużyła na śmierć w tak młodym wieku. Bardzo mi przykro z powodu jej śmierci, była wspaniałą sojuszniczką. Trybuta z tego dystryktu... sam zabiłem. Przykro mi, ale nawet nie wiem jak miał na imię i tak naprawdę był jedną z moich pierwszych ofiar, uważałem go za zwierzynę. Przepraszam za to jego rodzinę. Na pewno był bardzo inteligentny i miły, szkoda, że tak szybko zginął. Bardzo dziękuje za wysłuchanie. - Przemowa nie jest jakaś super długa, ale tyle wystarczy. Wracam do białego budynku i przyglądam się zadowolonym twarzą towarzyszów.
- No, no! Mnie w Dwunastce chcieli zabić od razu... - śmieje się Derek. - Prawdopodobnie w Jedenastce będziesz miał gorzej.
- Derek! - prycha Erna. To wcale mnie nie pociesza, ale trochę rozwesela. Największa akcja prawdopodobnie będzie w Ósemce, Martin był moim największym wrogiem znajdującym się na arenie Dwudziestych Piątych Igrzysk Głodowych. Wracamy do pociągu, nie mam ochoty szwendać się po tym brzydkim miejscu, sprawia, że na mojej twarzy pojawia się smutek.
- Poszło ci bardzo dobrze! - wykrzykują wszyscy kiedy znajdujemy się w pociągu.
- Jedenastka jest bardzo blisko Dwunastki. Jeśli dobrze pójdzie dojedziemy tam jeszcze dzisiaj, a co za tym idzie? Szybszy koniec Tournee! - mówi Erna. To lekko mnie pociesza, chce to już skończyć, mam nadzieje, że będę mógł zostać w Dwójce trochę dłużej. Chcę porozmawiać tam z Rose, bardzo za nią tęsknie choć nie widziałem jej dopiero trochę czasu. Jednak dla mnie jest to jak wieczność. Uczę się na pamięć przemowy z Jedenastki, właściwie tylko powtarzam, bo już się nauczyłem. Wychodzimy na zewnątrz. Ten dystrykty jest o wiele ładniejszy! Pachnie tu świeżymi owocami, wieje lekki wiaterek, a ludzie są spokojni, ale i uśmiechnięci. Wychodzimy na Pałac Sprawiedliwości i zaczynam swoją przemowę.
- Whitney zabiła moich dwóch silnych sojuszników. To pokazało jaka ona jest silna i odważna. Przyznam, że nadal czuję d niej niechęć, ale po prostu wkurzyło mnie to, że zabiła moich sojuszników. Gdyby nie zginęła tak szybko na pewno byłaby jeszcze większą gwiazdą. - Jej rodzice ubrani są na bogato, jednak płaczą. Zwracam się do rodziny Kasandra. - Kasandro był jednym z moich najgroźniejszych przeciwników. Trzymał sojusz z Martinem i Marciem. Był silny i waleczny i wiem, że możecie czuć do mnie niechęć, bo to ja go zabiłem, ale on zabił mojego sojusznika. Jednak pokazał jaki jest silny wychodząc sam na pole bitwy. Sojusznicy go zostawili.
Kończę szybko i wracamy do pociągu. Szybko wchodzimy do pociągu, jestem zmęczony tym wszystkim. Nie chcę wygłaszać mów o ludziach, których zabiłem. Przecież to było umyślne, zrobiłbym to nawet, gdyby nie zabili moich sojuszników.
- Nadal dobrze zareagowali?! - wrzeszczy zaskoczony Derek. - We mnie to już rzucali butelkami!
On zachowuje się jakoś dziwnie. To ma mi chyba poprawić humor... Dzień dobiega końca, więc tylko się kapię, zjadam kolacje i zasypiam.
Następnego ranka jestem już w Dziesiątce, gdzie nie dzieje się nic ciekawego. Jest tutaj mnóstwo farm, smutnych ludzi. Przypominam sobie, że ich trybuci zginęli przy Rogu Obfitości. Kiedy stoję na betonowej scenie, wszyscy się na mnie dziwnie patrzą. Rodzice otyłego Dania z sylwetki są podobni do niego.
- Danio był potężny, zabawny, ale zginął już przy Rogu Obfitości. Naprawdę mi przykro, że tak się stało... A trybutka z tego dystryktu, Tiffany na pewno była silna. Nie rzucała mi się w oczy, jednak naprawdę mi przykro.
I znowu powrót. Tym razem dojeżdżamy do Dziewiątego Dystryktu. Derek chyba dał sobie spokój z mówieniem, że mnie jeszcze nie pobili, bo nie usłyszałem jeszcze ani słówka o tym. Na scenie ludzie są bardzo zadowoleni, cieszą się, że zginęli obywatele ich Dystryktu?
- Trybuci z tego dystryktu byli bardzo waleczni i silni. Daria Trynkiewicz wierzyła w szatana, szkoda, że on jej nie pomógł przetrwać. Ale wierzę, że znajduje się w piekle i popija z nim herbatkę - Na twarzach jej rodziców pojawiają się uśmiechy. Oni chyba też w niego wierzą. - Juliet... No cóż... widzę, że jego rodziny są bardzo zadowoleni z tego, że ich syn, córka zginął. No więc do zobaczenia! - i wracamy do pociągu, żeby pojechać do Ósemki, Dystryktu Martina. Dojeżdżamy tam około ósmej wieczorem. Miejsce to jest brzydkie, mieści się tutaj wiele fabryk włókiennictwa. Kiedy wchodzę na scenę, zaczynają obrzucać mnie przekleństwami i rzucać czymś. Chwytam pierwszą lepszą butelkę po wódce, zamachuje się i uderzam nią w nogę jednego z facetów, który mnie rzucił. Następnie uderzam drugą w następnego chłopaka. Rzucam jeszcze kilkoma, po czym Strażnicy Pokoju zabierają mnie stamtąd i od razu wracamy do pociągu. Na szczęście udało mi się trafić w niektórych ludzi.
- Coś ty sobie myślał?! - wrzeszczy Erna.
- Kobieto, oni chcieli go zabić! - Derek jest wyraźnie wkurzony. - ZABIĆ! DOBRZE, ŻE SIĘ BRONIŁ!
I nagle zauważam szkoło lekko wbite w moją rękę. Erna szybko wzywa lekarzy(to było kompletnie niepotrzebne, bo mogłem to wyrwać sam), którzy mi je wyrywają. Później wszyscy powiadamiają mnie, że przemowa w Ósmym Dystrykcie zostaje odwołana.
Na następny dzień jesteśmy w Siódmym Dystrykcie. Jest tutaj mnóstwo drzew, oraz lasów. Przypomina mi to trochę arenę, las znajdujący się za Rogiem Obfitości.
- Allie Patel i Michael Jackson byli bardzo dobrymi ludźmi. Przykro mi, że musieli tak szybko zginąć, naprawdę. Nie wiem, dlaczego dziewczyna z tego dystryktu trafiła na arenę, wyglądała na taką, która nie może... Naprawdę mi przykro... - mówię jeszcze kilka rzeczy i odchodzimy. Niedługo odwiedzę dystrykty moich sojuszników, ciekawe jak oni zareagują. Mam nadzieje, że dobrze.
Żeby być na scenie w Szóstce, musimy przejechać przez morze kilkoma motorówkami. Dla Dereka i dla mnie to świetna zabawa, jednak Erna bardzo się boi. Na scenie jestem trochę mokry, a wszyscy wyglądają jakby byli w wielkiej żałobie. Biorę głęboki wdech, wydycham wcześniej nabrane powietrze i zaczynam.
- Idaria i Darius. Nie znałem ich tak jak większości trybutów, ale bardzo mi przykro, że zginęli. Darius... no, pobiłem go z kolegami i bardzo mi przykro, ale on się we mnie podkochiwał! Idaria była bardzo sympatyczna. - Podobnie jak w Siódemce, dodaję kilka słów i wracamy do pociągu. Jeszcze trochę i będziemy w Piątym Dystrykcie. Przypominam sobie o prośbie Ellie, postaram się znaleźć jej siostrę i jej to powiedzieć.
Piątka jest średniej wielkości. Co chwilę widzę słupy elektryczne, elektrownie i ludzi wyglądających na bardzo inteligentnych. Scena jest drewniana, domy są całkiem bogate, ale może to, dlatego, że jest tutaj mało dzieci.
- Witam! Lisa była jedną z najinteligentniejszych trybutów, jeśli nie była najinteligentniejsza. Wiem, że to ja ją zabiłem, miała wielkie szanse na wygraną. Zadziwiał mnie jej spryt i jej cechy charakteru. Pomyślałem, że będzie jedną z tych, którzy zginą przy Rogu Obfitości, a tu proszę. Dotarła do finału! Natomiast Andrew... był moją pierwszą ofiarą. Zginął z mojej ręki, go pierwszego zabiłem. I to w tak brutalny sposób! Przepraszam i dziękuje za wysłuchanie. - I wracamy do pociągu. Następny cel to Czwarty Dystrykt, nie mogę się doczekać aż tam dojedziemy. Najbardziej, jednak liczę na Dwójkę, obiecała mi, że będzie tam na mnie czekać.
Tak jak myślałem, Czwórka jest bardzo ładnym dystryktem. Piękne morza, piasek, domki! Jest tutaj też Akademia, która ma za zadanie szkolić członków do udziału w Igrzyskach. Młodzi patrzą na mnie zdziwieni, a starsi lekko zawiedzeni. Na betonowej scenie po moich obu stronach stoją Strażnicy Pokoju.
- Ellie i Dean, oni byli moimi sojusznikami na arenie. Dean praktycznie zginął przeze mnie, bo, gdybym się nie schylił... kto wie może stałby tutaj i przemawiał. Wykazał się wielką odwagą i determinacją, bardzo szkoda, że zginął. Na szczęście zdążyłem go pomścić i zabiłem tego drania, który go zakopał! Natomiast Ellie. Ona była moją przyjaciółką, była świetna! Silna, ładna, inteligentna. Sam ją zabiłem, przed śmiercią poprosiła mnie o coś, co dzisiaj wykonam. Ale to po przemowie. Szkoda, że musiałem walczyć ze swoimi sojusznikami... - po skończonej przemowie, proszę Dereka o czas. Ludzie się rozchodzą, ja natomiast podbiegam do siostry Ellie. Jest bardzo podobna do sojuszniczki. Ma rude włosy, łagodny wyraz twarzy.
- Hej. Twoja siostra prosiła mnie o coś - zaczynam niepewnie.
- O co? - jest lekko zdenerwowana. - Powiedziała, żebym ci powiedział, żebyś nigdy nie zgłaszała się na Igrzyska, bo to cholernie głupie. Weź to sobie do serca, ona na pewno chciałaby tego... - odwracam się, siostra Ellie mnie przytula.
- Dziękuje. Że ją obroniłeś. Że mi to przekazałeś. - na mój garnitur spadają łzy dziewczyny. Po chwili musimy wracać do pociągu, więc się z nią żegnam i wracamy.
Trójka nie jest zbyt ładna. Ludzie tutaj nie przepadają za mną. Na scenie zaczynam przemawiać, a oni wyglądają jakby nawet tego nie słuchali.
- Marco był jednym z moich największych wrogów. Wykazał się wielką odwagą i inteligencją, jednak zginął z moich rąk. Mia była bardzo ładna, przez chwilę mieliśmy sojusz, jednakże szybko zabiły ją piranię... Myślę, że była bardzo odważna, oraz inteligentna. Nie dostała słabej oceny z Pokazu Indywidualnego, trochę pożyła. Mam nadzieje, że obje spoczywają w pokoju.- dodaje kilka słów i wracamy. Cieszę się, gdyż niedługo zobaczę Rose, moją Rose.
W samym sercu Dwójki znajduje się wielka góra z wejściami. Po wejściu na scenę od razu wypatruje brunetki, chcę się z nią jak najszybciej zobaczyć. Trochę dalej od nas znajduje się Akademia.
- Witam. Melanie i Thomas byli bardzo silni i inteligentni. Byliśmy razem w sojuszu i nie żałuje tego. Przykro mi, że zginęli, a ja sam musiałem zabić Melanie. Oboje byli godnymi uwagi przeciwnikami, dużo trybutów obawiało się walki z nimi. Myślę, że byliśmy przyjaciółmi. Szkoda, że musieli zginąć tak młodo, uważałem ich za silnych przeciwników i nadal uważam. Pewnie tam na górze jest im lepiej! - i schodzę ze sceny. Derek pozwala mi się przespacerować.
- Wróć do pociągu po północy - puszcza oko. Uśmiecham się i odszukuje wzrokiem Rose, stoi w tłumie jak zamurowana. Biegnie do mnie, rzuca się i po chwili nasze usta złączają się w namiętnym pocałunku.
- Tęskniłam - mówi.
- Ja też...
Do wieczora chodzimy, zwiedzamy, rozmawiamy, śmiejemy się i inne tego typu rzeczy. Cieszę się, że znowu ją widzę, jest świetna! Po chwili siadamy na jednej z ławek, wiatr jest średni, widzę kilka krzaczków z czerwonymi owocami.
- Rose, nie zgłaszaj się na trybuta, proszę - odzywam się błagalnym tonem.
- Aron... już postanowiłam. Wrócę do ciebie! - uśmiecha się. Kręcę głową i wstaję z miejsca.
- Gdzie idziesz? - Rose jest zaniepokojona.
- Do pociągu. Cześć - całuje ją lekko w usta i wracam do pojazdu. Jestem wkurzony, moi wszyscy sojusznicy byli pewni, że wygrają. A co się stało? Nie wrócili.
Na reszcie jestem w Jedynce. Pewnym krokiem wchodzę na scenę i zaczynam mówić o April.
- April to moja była dziewczyna. Wiem, że była bardzo inteligentna, zwinna i silna. Podczas, gdy my chowaliśmy się na drzewach ona wybijała króliki. Sami widzieliście moją reakcje po zabiciu blondynki, kochałem ją choć nie miałem odwagi jej tego powiedzieć. Teraz jest już za późno, nie usłyszy tego. Nadal o niej myślę, szkoda, że zginęła. Chciałbym, żeby stała tutaj! A ja zwyciężyłem. Cieszę się z tego powodu... - dodaje kilka słów o blondynce i schodzę ze sceny.
Rose może być zazdrosna, skoro chce się zgłosić na trybutkę, nie możemy być razem. W końcu ja muszę opiekować się swoimi trybutami! 
Po powrocie do domu odwiedza mnie Derek, moja matka, ojciec i jakiś brunet podobny do mnie, oraz Dereka. Mam ochotę przywalić ojcu, co tu się dzieje?
- Dowiedziałem się... On to... NASZ BRAT! JA JESTEM TWOIM BRATEM, ON JEST NASZYM BRATEM! - Moja pierwsza reakcje po usłyszeniu Dereka? To jakiś wariat? Ja mam jednego brata, tego co wygrał w Igrzyskach Głodowych! I wtedy wręczają mi dokumenty. To co widzę jest... dziwne, zaskakujące. Derek i ten chłopak to moi bracia!
- Dlaczego nic nie mówiliście, dlaczego?! - syczę przez zaciśnięte zęby. Z tego co opowiadają rodzice żaden z nas nie wiedział, że jesteśmy braćmi. A ten co zwyciężył... zginął! Nawet mnie o tym nie powiadomili! Wszyscy się rozchodzimy, muszę to sam przemyśleć.
_________________________________________________________________________________
Wydaje mi się, że ten rozdział jest trochę dłuższy od poprzednich. Już w następnym będą Dożynki! Nie chciałem Was zanudzać niepotrzebnymi rzeczami, więc trochę przyśpieszyłem to wszystko!


sobota, 12 lipca 2014

Rozdział XVIII - Mieszane uczucia.

Oboje osuwamy się na miękkie łóżko. Teraz ja góruje nad brunetką, nasze usta złączają się w namiętnym pocałunku. Po chwili on staje się gwałtowny, pełen energii i namiętności. Nie obchodzi mnie to, że prawie jej nie znam. Nagle słyszę głos w głowie, który ostrzega, że to co robię jest niewybaczalną głupotą. Ale jest już za późno, czuje pragnienie seksu, chcę, żeby nasze ciała złączyły się. Dziewczyna wsuwa ręce pod moją koszulkę i zaciska palce na mojej gołej klatce piersiowej, sprawia mi tak wielką rozkosz, że mimo woli mruczę. Nim się obejrzę jesteśmy cali nadzy, całujemy się i w następnej chwili jestem w niej, stajemy się jednością.
Promienie słońca padają przez otwarte na oścież okno. Dopiero teraz przypominam sobie to co zaszło zeszłej nocy, w łazience myję twarz zimną wodą, to mnie trochę odpręża i przywraca do normalnego świata. Po załatwieniu najpilniejszych spraw idę do salonu, gdzie na kanapie śpi Rose. Wygląda tak słodko. Skoro tutaj śpi to musiała wstać wcześniej niż ja. Na pewno jest wkurzona... Robię śniadanie, włączam telewizor i oglądam jakieś Igrzyska. Rozpoznaje, że to Igrzyska Dereka, mojego mentora! Właśnie! Dawno się z nim nie widziałem! Po powrocie do Dystryktu od razu go odwiedzę, muszę mu podziękować za utrzymanie mnie przy życiu, w końcu starał się jak mógł, wysłał leki, żeby April nas ocaliła. Na wspomnienie o blondynce robi mi się dziwnie smutno. Muszę się wziąć w garść, nie mogę myśleć o zmarłych, to jest głupie, ona nie wróci! Zabiłem ją! Z zimną krwią! Gdyby nie ja miałaby szanse na wygraną! Dlaczego nie pozwoliłem się zabić?! Zakładam bluzę z kapturem, zostawiam kartkę na stole, w której informuje, że idę na krótki spacer. Na dworze jest dosyć zimno, krople deszczu spadają na równe ulice Kapitolu, nawet nie wiem, która godzina. Siadam na tej samej ławce, na której poznałem Rose. Wykorzystałem ją. Jestem głupim dupkiem, chyba już nigdy się nie zmienię. To nie był mój pierwszy raz, pierwszy przeżyłem jako szesnastolatek... Ale ten seks był najlepszy jaki miałem, chyba się zakochałem. Jestem tym samym Aronem bez uczuć, tym, który trafił na arenę, zawodowcem. Zawodowcem, który zabił swoich przyjaciół, przeze mnie wiele rodzin straciło swoje dzieci, dla mnie już nie ma ratunku. Chcę uwolnić się z tego nędznego świata! Szybkim krokiem ruszam do hotelu, Rose już wstała.
- Cześć - mówię niepewnie. Ku mojemu zdziwieniu dziewczyna się uśmiecha, jest śliczna!
- Aron... jeśli chodzi o wczoraj... przepraszam. - Dziewczyna jest zawstydzona. Uśmiecham się, czyli nie jest wkurzona? Może, jednak mam u niej szanse... I znowu nasze usta złączają się, czuję przypływ energii, mam ochotę znowu to z nią zrobić. Może brzydko tak mówić, ale fajnie, że ona zerwała ze swoim chłopakiem, mam większe szansy, ona jest świetna!
- Mam ochotę się gdzieś przejść... Wyjdziemy na zewnątrz? - Brunetka patrzy na mnie błagalnie. Przytakuje i ponownie nakładam na siebie bluzę z kapturem.
Ulice są coraz bardziej ruchome, idziemy przed siebie. Wchodzimy do jednej z kawiarni. Rozmawiamy, żartujemy sobie, bardzo przyjemnie nam się gada. To mogłoby trwać wiecznie, jestem z nią szczęśliwy, pierwszy raz czuję się tak przy dziewczynie, nawet April tak na mnie nie działała. Teraz muszę myśleć tylko o Rose, nie jestem pewny co do uczuć, które do niej żywię. Ale ona sprawia, że czuję się świetnie!
Na zewnątrz jest coraz zimniej, więc postanawiamy wrócić do domu. Nagle podchodzi do nas jakiś chłopak. Ma długie czarne włosy, wygląda dosyć dziwnie. Rose otwiera usta, wygląda na przerażoną.
- Kim on jest? - pytam po chwili.
- Jej byłym chłopakiem. Widzę, że szybko znalazła sobie nowego. - w tej chwili spogląda na mnie. - Dziwka. Pieprzyłaś się z nim? Ze mną nie chciałaś...
Wkurzam się, przesadza!
- Odwal się Mark, zerwaliśmy! - syczy przez zaciśnięte zęby dziewczyna. Chłopak zamachuje się i uderza ją twarz. Szybko reaguje i rzucam się na niego, uderzam go pięścią w głowę. Od czasu wygranej, wygrana i umiejętności przydają mi się po raz pierwszy. Po chwili mój przeciwnik ucieka, jest dosyć słaby jak na obywatela Dwójki...
- Nic ci nie jest? - patrzę pytająco na brunetkę. Kręci głową na nie, po czym się do mnie przytula. Już nikt jej nie skrzywdzi, dopilnuje tego. Czuję jak łzy spływają na moją koszulkę, Rose lekko szlocha, ona musi tęsknić za tym całym Markiem... Rozumiem ją, ja tęsknię za April...
Muszę o niej zapomnieć, nie mogę myśleć o April, obiecuje to sobie. Teraz liczy się tylko Rose... Muszę... Ale nie wiem czy ją kocham. Jest świetną dziewczyną, ładną, inteligentną... Ja jestem głupim chłopakiem, który zgłosił się na Igrzyska i teraz żałuje tego, że zabił przyjaciół. To jest głupie! A co by było, gdybym się przekonał, że zabijanie jest dobre, że Igrzyska są potrzebne, żeby nie doprowadzić do następnej rewolucji? Jeszcze się nie pytałem brunetki co ona o nich myśli... Kiedy tak na nią patrze brudne myśli powracają. Uśmiecham się słabo, proszę o jeszcze jeden pocałunek, spojrzenie, słowo. 
Mam szansę z nią porozmawiać. Mało nadal o niej wiem, jestem spragniony więcej informacji, chcę wiedzieć o niej wszystko.
- Masz w dystrykcie jakąś rodzinę oprócz rodziców? - pytam.
- Starszą siostrę, zwyciężyła w Igrzyskach... A ty? 
- Brata i rodziców... Ale mieszkam sam, nie mam ochoty ich widzieć.
- Nie zapytam dlaczego...
- To trochę trudne pytanie... Co myślisz o Igrzyskach?
- Trenuje w Akademii, mam zamiar kiedyś wygrać, zgłoszę się w tym roku. - odpowiada, a ja spuszczam głowę. Nie chcę, żeby przeżywała to co teraz przeżywam ja. Nie chcę jej stracić. - Coś się stało?
- Nie... Tylko trochę mi szkoda moich przyjaciół. Musiałem ich zabić... no i... szkoda mi ich. Zdążyłem ich polubić...
Dziewczyna kładzie swoją głowę na moim ramieniu. Jej proste włosy są gładkie, czyste, pachną.
- Masz mnie, Aron. - te słowa sprawiają, że dziwna fala ciepła ogarnia moje ciało. Jestem szczęśliwy, właśnie powiedziała, że ''ją mam''. To znaczy, że ona nie chce mnie opuszczać, może nie zgłosi się na Igrzyska. Ale w sumie... co będzie kiedy ona wróci do Dwójki? Przecież nie będę mógł tam mieszkać, muszę trenować swoich podopiecznych, beze mnie prawdopodobnie zginą. A jak poradzę sobie z tym, że ona trafi na arenę, a ja będę musiał wybrać? Moi podopieczni albo ona. Postanawiam nie zamartwiać się tym dopóki mam czas, na razie Igrzyska są daleko. Całuje dziewczynę, nasze języki staczają bitwę, znowu. To świetne uczucie, mam ją przy sobie. Nie chcę stracić... Ona musi przy mnie zostać, nigdzie jej nie puszczę. Po chwili posuwam się dalej, ściągam jej koszulkę i wtedy ona odpycha mnie z szerokim uśmiechem.
- Wczoraj i dzisiaj? 
Przewracam oczami i schodzę niżej, całuje ją w różne części ciała, po chwili jesteśmy nadzy.
Rano tacy się budzimy, wstajemy razem, przebieramy się przy tym sobie dokuczając. 
_________________________________________________________________________________
Hej! Trochę zbyt erotyczny ten rozdział, ale może tak być w najbliższym czasie. Więc mam nadzieje, że się spodoba mimo, że jest taki krótki.