sobota, 20 września 2014

Rozdział XXXI - Propozycja.

Siedzę przed telewizorem i oglądam poczynania Rose, Gordona i Silver. Ta pierwsza dwójka za sobą nie przepada. Może ze sobą rywalizują albo coś w tym stylu. Mam tylko nadzieje, że na razie nie będą ze sobą walczyć. Nagle zauważają dziewczynę nabierającą sobie wody. Jest chyba z Dwunastego Dystryktu, rozpoznaje ją po tej czapce z daszkiem, którą otrzymała od sponsora. Ogólnie to radzi sobie całkiem nieźle. Zaczynają ją gonić, ona przed nimi ucieka. W końcu znika im z oczu, nie ma trupa. To dobrze. Im dłużej będą w sojuszu tym dłużej będą bezpieczni. Mój brat przeklina głośno i zaczyna kłócić się z moją dziewczyną. Oscar przerywa tę kłótnię, pewnie nie chciał wzniecać takich rzeczy w sojuszu. Boję się, gdyż moi trybuci mogą nie dać z nim rady. Ekrany przewracają się na sojusz Katlyn. Cały czas się o coś sprzeczają, to chyba jeden wielki niewypał.
- Opanuj Gordona i powiedz Silver, żeby trzymała się w pobocznym sojuszu Rose. Dla tej dwójki wyjdzie to dużo lepiej. Szczególnie, gdy braciszek będzie chciał zaatakować. A, żeby nie wyszło, że chcesz pomóc tylko Rose, to swoim trybutom wyślij po dwie paczki krakersów. Ponownie rzucam krótkie spojrzenie na konto moich trybutów. Ostatnio kasa im wzrosła o wiele więcej, a ja w ogóle jej nie marnuje, gdyż nie jest to potrzebne.
Gordon Richardson: 1500
Silver Jones: 1000
Klikam palcem ekran i wybieram nazwisko swojej podopiecznej. Wybieram kod krakersów, piszę list, żeby była w sojuszu z Rose. Gordonowi daję tylko jedzenie podane przez Cassie i prośbę o nie atakowanie szatynki. Dopisuje też, że to zaprowadzi do szybszego rozwiązania sojuszu, a wtedy może być słabo.
- Gotowe - mówię i patrzę, jak pieniądze dwójki trybutów automatycznie maleją. Zastanawiam się, jak oni to przetrawią. Oby nie pomyśleli, że wolę, żeby to Rose przeżyła Igrzyska i knuje z nią, jak ich zabić. Zapewne Kapitolińczycy pomyślą, że, jednak martwię się o swoich podopiecznych. Jeden plus. Teraz czas utrzymać, któreś z nich przy życiu. Wszyscy są dla mnie ważni, ale nie wiem, kto najbardziej. Gordon to mój brat. Rose to prawdziwa miłość. A Silver jest dla mnie podopieczną, którą naprawdę lubię. Ale dopiero teraz rozumiem, co chce zrobić Cassie. Ona pragnie zmusić mnie, żebym jakoś załatwił swoich trybutów. Rose ma wygrać, a oni przegrać. Ona się ze mną żegna i idzie. Postanawiam na razie nie wzniecać kłótni. Przynajmniej póki nie wiem, czy to prawda. Nagle do pomieszczenia wkraczają Strażnicy Pokoju. Jestem zdziwiony, czego oni mogą ode mnie chcieć?
- Prezydent Snow wzywa - mówią równocześnie i ciągną mnie za sobą. Mijamy kolorowe budynki, sklepy, hotele i Ośrodek Szkoleniowy, w którym spędziłem te kilka dni przed wkroczeniem na arenę. Zawiązałem tam sojusze, poznałem wielu wspaniałych ludzi, którzy już nie żyją. Dzięki mnie. Docieramy pod Pałac Prezydenta przed, którym rozciągają się tłumy ludzi i wielka fontanna. Wchodzimy do środka. Marmurowe schody, dywany, ozdobne drzwi i oczywiście wszystko jest złote. Wchodzimy do windy jeżdżącej w różne strony i od razu lądujemy przed drzwiami do jego gabinetu. Wkraczamy tam wcześniej pukając. Pomieszczenie jest dużo, jest tutaj mnóstwo obrazów przedstawiających prezydenta i jakąś dziewczynę w jego wieku, pewnie żonę. Strażnicy zostawiają nas sam na sam. Patrzę w jego wężowe oczy. Jest raczej chudy i ma ciemne blond włosy. Zabiłby go najsłabszy trybut po krótkim szkoleniu.
- Witam pana Richardsona. Proszę usiąść - uśmiecha się chytrze, a ja wykonuje jego polecenie. - Jak sam pan wie na arenie są dwie ważne dla pana osoby... A co by było, gdyby pan je... stracił? - rechocze. Domyślam się o co chodzi, on chce mi ich odebrać.
- Nie ważysz się - prawie wypluwam te słowa w jego twarz.
- Och, oczywiście, że się ważę. Kapitol pomyśli, że to po prostu ich nienawiść tak zrobiła. Nakłonię ich do walki i... postaram się o to aby każde z nich zginęło - Jego uśmiech jest coraz śmielszy. Upija łyk herbaty i kontynuuje swój monolog. - Jeżeli chcesz, żeby twoja rodzina i jedno z nich, wybrane przez ciebie, przeżyło, to...
- To co? - syczę przez zaciśnięte zęby.
- Wiele dziewczyn z Kapitolu, dystryktów... pragnie pana - zauważa. - I jeśli pan się nie domyślił, to pragnę poinformować, że jeśli nie zgodzi się pan im sprzedawać za pieniądze i dzielić się częścią z nich ze mną, to oni zginą. - Ostatnie słowa mną wstrząsają. Co? Nie mogę zdradzić Rose, nie mogę. Ale jeżeli tego nie zrobię, to on wszystkich wymorduje. - Możesz zacząć od dzisiaj. Wróć tutaj wieczorem, a ja ci wszystko wytłumaczę.
I wyprowadzają mnie. Jestem załamany. Od razu kieruje się do baru i zamawiam kilka drinków, które szybko wypijam. Nie chcę się pieprzyć z inną laską, więc nie upijam się zbytnio i wychodzę do parku, gdzie poznałem najwspanialszą dziewczynę na świecie.
- Co zwycięzca robi w takim miejscu? I na dodatek jest sam.
Głos ma śliczny! Ona jest najlepsza!
- A co taka ładna dziewczyna jak ty robi sama w takim miejscu? - odpowiadam pytaniem na pytanie.
Chichocze. 
- Opowiem ci to gdzie indziej. Pójdziemy do jakiegoś baru? - pyta. Przytakuje i wchodzimy do taniego lokalu, nie chcę, żeby ktoś mnie rozpoznał, a tutaj zagląda mało ludzi.
- To co chcesz dokładnie wiedzieć? - słyszę melodyjny głos szatynki.
- Wszystko. - odpowiadam szczerząc zęby. Zamawiam wino i nalewam je sobie, oraz dziewczynie.
- Emmm... no dobra. Nazywam się Rose, mam siedemnaście lat, pochodzę z Dwójki, przyjechałam tutaj do chłopaka, z którym dzisiaj zerwałam, rodzice załatwili mi tu małe mieszkanie do czasu Dożynek, potem wracam do dystryktu. - opowiada jednym tchem. Mam szanse!
Zdobywam się na odwagę i pytam, czy chce iść do mnie. Ku mojemu zdziwieniu, ona się zgadza. Wstajemy z miejsc i powoli ruszamy do hotelu.
- Teraz ty opowiedz mi coś o sobie. - mówi dziewczyna. 
- Aron. Osiemnaście. Jedynka. Przyjechałem odpocząć.
Wszystko było dobrze do czasu, gdy ona postanowiła zgłosić się na Igrzyska. Powoli się ściemnia, nie wiem, czy iść do tego prezydenta, czy nie iść. Spoglądam na ekran, na którym widzę uśmiechniętą Rose. Jest tak wspaniała, idealna. Kocham ją najbardziej na świecie. I muszę ją chronić. Niechętnie ruszam do gabinetu Snowa. Tam oczywiście patrzą, czy nie mam żadnej broni i w ogóle. Niebo jest ciemne, ale gwiazd na razie nie ma. Przełykam głośno ślinę, jadąc windą. Krzywię się, wyobrażając sobie seks z jakąś obcą dziewczyną. W końcu odnajduje naszego szanownego prezydenta. Obok niego stoi jakaś dziewczyna nie wyglądająca, jak te puste laski z Kapitolu. Ma piękne blond włosy i przyjazny wyraz twarzy. Gdy mnie widzi, spuszcza wzrok.
- Oto dziewczyna. Tam jest pokój... - i odchodzi. Chwytam ją za rękę, zaciskając usta. To bardzo niezręczne, tym bardziej, że ona zachowuje się jakby tego nie chciała. Zamykamy się w pomieszczeniu i zapalamy światło. Siadamy na brzegu łóżka. Z szafki wyciągam wódkę, wypijam jej trochę i nalewam jej.
- Myślisz, że są tutaj kamery? - pytam półgłosem. - I dlaczego zachowujesz się jakbyś tego nie chciała? W końcu za to płacisz...
- Nie, ty debilu! Mój brat jest najlepszym przyjacielem Snowa. Mieszkam z ''kochanym'' braciszkiem, który mnie tutaj wysłał, bo usłyszał, że dziewczyna jest potrzebna prezydentowi i zaproponował mnie. Brat się nade mną znęca... Ja mam chłopaka. To będzie mój pierwszy raz... - po jej policzkach spływają pojedyncze łzy.
- Ja też tego nie chcę. Ale muszę. On ich zabije... - jestem bezradny. Jest mi jej strasznie szkoda.
- Ja wiem... przepraszam... a... kamery na pewno są. Poza tym kasę ma brat. Jemu nie chodzi tylko o pieniądze. On chce zniszczyć psychikę zwycięzców. Pokazać, że wy należycie do niego. - Przeklinam pomysł z kamerami. Zbliżam swoje usta do jej ucha i szepczę tak, żeby tylko ona mnie usłyszała.
- Możemy się rozebrać... wejść pod kołdrę i udawać - proponuje. To trochę głupie, bo raczej się skapną, ale zawsze warto spróbować. 
- No... Ale ja się boję... Nie chcę - płacze.
- Ja wolałbym tylko z Rose, ale... spróbujemy to udawanie. Może się nie skapnie. - Ponownie zbliżam swoje usta, ale tym razem do jej ust. Złączam je w udawanym pocałunku, nawet ich nie otwieramy. Ona oplata moją szyję swoimi rękoma udając, że jest bardzo szczęśliwa. Kładziemy się na łożu, przechodzę do jej wydatnej szyi i sięgam pod jej bluzkę. Po udawanych pieszczotach, rozbieramy się i wchodzimy pod kołdrę. Wykonuje takie ruchy jakbym w nią wchodził i powoli przyśpieszał. Dziewczyna wydaje ciche jęknięcia dla efektu. W końcu, po ''orgazmie'', wychodzimy z pomieszczenia. Oczywiście jesteśmy przebrani. Zaczepia mnie jej umięśniony brat o jasnych blond włosach. Przekazuje pieniądze i ciągnie ją mocno za ramię. Mam ochotę zareagować, powiedzieć mu, żeby traktował ją lepiej, ale wtedy zaczepia mnie Snow.
- Och, jak było? - uśmiecha się jadowicie. Chce mi się wymiotować. Przekazuje mu całą sumę i bez zastanowienia wychodzę z tego pieprzonego Pałacu. Kieruje się do gabinetu mentora, kładę się na kanapie i zasypiam.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Ech. Tak bardzo dziwnie pisać, że Snow proponuje Aronowi... Sami wiecie co XD No i ten udawany seks... xD Tak bardzo. xD Cóż... krótko. Ale mam nadzieje, że się spodoba.

3 komentarze:

  1. Co to? Snow głupi tak wykorzystywać ciało Arona. >< Ale... w końcu tego nie robili tylko udawali, więc no. XD Szkoda mi tej dziewczyny, że brat ją tak traktuje. Fee. ;-;
    To ja lecę dalej oglądać Mam Talent! XD
    Pozdrawiam i weny. xx

    OdpowiedzUsuń
  2. Ta końcówka rozpierdala ! XD I to ze mnie wszyscy leją że zrobiłem segz na arenię !!! Twojego Snowa nie lubię :c jest chorym zboczeńcem i starym zapaleńcem :0. Tag oto koniec bo siedzę se na zombie party ;-;
    Bajo

    OdpowiedzUsuń
  3. W pełni zgadzam się ze Snowowem xd
    Z tego co widzę to już jest następny wiec idę nadrabiać XD

    OdpowiedzUsuń