sobota, 31 maja 2014

Niespodzianka

Witam! Dziękuje za 3000 wyświetleń! Teraz do 4000 i jeszcze dalej! Niestety... poprawnej aktywności nie ma. Jak na tyle wyświetleń powinno być przynajmniej sześciu czytelników! A mam trzech! Niestety z tego powodu... długo nad tym myślałem... muszę zawiesić bloga. Bo nie będę pisał rozdziałów, szukał czasu, a i tak mało kto to komentuje... Przykro mi jest wtedy no i stanie się co się stanie... Ale jeśli aktywność się poprawi i pod ostatnim rozdziałem będzie trochę więcej komentarzy - dodam rozdział. A i możecie polecać go właśnie... :) Dziękuje i pozdrawiam,
Autor

poniedziałek, 26 maja 2014

Rozdział XI - Wspomnienia zostaną na zawsze.

*- Aron. - Głos Eni jest cichszy i słabszy. - On cię zabije. Musisz coś zrobić. - znika i pojawia się za moimi plecami. - To jest nasze ostatnie spotkanie. - To nie może być prawda. Przecież jest martwa. Może pojawiać się w moich snach. Dlaczego miałaby odejść? Łzy spływają po moich policzkach. Nie widziałem jej tyle lat, a kiedy się zjawia i rozmawia ze mną - musi odejść. Czym ja sobie na to zasłużyłem? Straciłem siostrę, uczucia i rodziców. Czuję ból w głowie. Siadam na podłodze. Stare drewno lekko skrzypi. Skulam się i zamykam oczy. To zawsze mnie uspokaja.
- Nie mogę tobie obiecać, że wygrasz. Ale nadzieja umiera ostatnia. - Otwieram oczy. Rudowłosa uśmiecha się i powoli znika. Wyciągam rękę, żeby ją zatrzymać, ale jest już za późno. Ona również mnie opuściła. Zaciskam pięści. Znowu jestem Aronem Richardsonem, który może zabić każdego. Nie mam nikogo bliskiego. Mogę zginąć, ale i wygrać.* Budzę się. Czy to wszystko działo się naprawdę? To, że i Eni mnie opuściła. Już nigdy nie zjawi się, gdy będę spał? Ktoś mnie zabije? Modlę się aby to był tylko zły sen, ale nie. Może ja jestem psychopatą? Sam nie wiem. Wychodzę z namiotu. Białe światło oślepia moje oczy. Na zewnątrz jest bardzo gorąco, więc ściągam z siebie ubrania. Jestem tylko w koszulce i spodniach. Nie rozumiem organizatorów. Niech zdecydują się na jedną pogodę. W pobliżu nie ma zwierząt, a jeśli mamy zabijać potrzebujemy czegoś do jedzenia. Patrzę w górę. Derek właśnie teraz by się przydał. Ciekawe co on teraz robi. Czy w ogóle się nami przejmuje? Może ma nas gdzieś? W moje dłonie spada dość duży pakunek. W środku znajduje jedzenie, które powinno starczyć nam na kilka dni. Wyciągam z plecaka wodę i piję trochę. Przydałoby się znaleźć jakieś jezioro albo coś w tym stylu, żeby móc popływać. Ochłodzilibyśmy się i troszkę rozerwali. Kiedy sojusznicy się obudzą poszukamy takiego miejsca. Idę do lasu, żeby nazbierać trochę drewna. Jest tutaj ciemno i chłodno. Ostrożnie stawiam stopy na kolorowych liściach. Może znajdę jakiegoś trybuta do zabicia. Po chwili wracam już z potrzebnymi do rozpalenia ogniska składnikami. Pije jeszcze trochę wody i na wszelki wypadek biorę w ręce oszczep. Niedługo będę musiał rozstać się z swoimi sojusznikami. Zostało nas ośmiu albo siedmiu. Ja, April, Thomas, Melanie, Marco, Ellie, Martin, Whitney. Chyba o nikim nie zapomniałem. No to licząc mnie w sojuszu jest pięć osób. A reszta to przeciwnicy. Rozpalam bezdymne ognisko i przygotowuje jedzenie. W końcu wszystko jest gotowe i budzę sojuszników. Wszyscy zjadamy posiłek i załatwiamy wszystkie najpotrzebniejsze sprawy. Pewnym krokiem ruszamy do ciemnego lasu. Panuje tutaj niesamowita cisza. Jedynie ptaki ją przerywają swoim ćwierkaniem, ale to jeszcze bardziej świadczy o jej obecności. W czasie drogi nie spotykamy trybutów. Po godzinie wędrówki postanawiamy się zatrzymać. Miejsce, w którym jesteśmy jest piękne. Przed sobą widzę jeziorko, kolorowe drzewa, a po drugiej stronie pole. Pole... Zaraz! Ta z Jedenastki na pewno świetnie się tam czuje!
- Ona tam jest. - mówię stanowczo.
- Kto? - Melanie patrzy na mnie pytająco.
- Dziewczyna z Jedenastki. - odpowiadam.
W jeziorze nie ma krokodyli. Właściwie to taki staw. Wchodzimy do wody, która sięga nam do kolan. To nic, że będziemy trochę mokrzy. Muszę zabić tą gwiazdkę. Woda spowalnia nasze kroki, a ja co jakiś czas wyobrażam sobie jak coś mnie próbuje utopić. W końcu jesteśmy na drugiej stronie. Szukamy dziewczyny z Jedenastego Dystryktu, ale nigdzie jej nie widzimy. Słońce grzeje niemiłosiernie. Czuje, że zaraz wybuchnę. Zawsze się denerwuje, gdy jest taki upał. Nagle całe pole zaczyna płonąć. Przez chwilę nie wieżę w to co widzę. Ogień wziął się znikąd? To musi być sprawka organizatorów. Ale dlaczego znowu mi? Szybko biegniemy przed siebie. Mam wrażenie, że w ogóle nie zbliżamy się do końca. Biegnę i biegnę bez skutku. Odwracam się, żeby zobaczyć co z moimi sojusznikami. Thomas, Melanie i April biegną blisko mnie. Ellie znikła mi z oczu. Czyżby opuściła sojusz? Szkoda. Jest nawet fajna. Niedługo też będę musiał uciec. Języki ognia są coraz silniejsze. Ogień muska moją skórę, czuję zapach spalenizny. Moje spodnie płoną.  Złocisto-żółty kolor jest wszędzie. Nagle płomień bucha mi przed twarzą. Widzę, że płomienie okrążają mnie i moich sojuszników. Boję się tego, że spłonę w męczarniach. Zamykam oczy i próbuje się uspokoić. Tak jak zawsze, gdy panikuje, kładę ręce na piersi i głęboko oddycham.
- I co teraz? - słyszę przerażony głos jednej z dziewczyn. Nie dociera do mnie, która to powiedziała. Czuję, że ogień zbliża się do mnie. Przypominam sobie Igrzyska, na których pewnego trybuta spotkało podobne zagrożenie. *Siedziałem wtedy przed telewizorem i oglądałem jedenaste Igrzyska Głodowe. Chłopak z Drugiego Dystryktu o czarnym kolorze skóry właśnie stracił swoich sojuszników - zawodowców. Spacerował spokojnie po łące w celu zabicia jakiegoś przeciwnika. Organizatorzy chcieli mu w tym przeszkodzić i nasłali na niego podobne zagrożenie do tego, co teraz my przeżywamy. Trybut uciekał, ale ogień nie dawał mu spokoju. Był w pułapce. W końcu przeskoczył i był bezpieczny* Moglibyśmy teraz zrobić to samo. Jeśli mu się udało, to czemu nam miałoby się nie udać? W każdym razie nie mamy innego wyjścia i warto spróbować.
- Skaczemy. - oznajmiam. Zakrywam twarz. Biorę głęboki wdech i skaczę. Moja skóra płonie. Jestem poza pułapką i szybko się ogarniam. Jestem bezpieczny. Powtarzam to sobie dopóki wszyscy sojuszu nie przeskoczą. Następnie wstajemy i oddalamy się od zagrożenia.
Padamy na zieloną trawę. Wyciągamy z plecaka apteczkę, żeby opatrzyć swoje rany. Niestety, nie znajdujemy w nich nic przydatnego. Nie wytrzymamy zbyt długo. W końcu zginiemy. Powoli zamykam oczy. Mam mroczki przed oczami. Zamykam je. Zasypiam.
*Perspektywa Dereka*
- Tak. - odpowiadam z uśmiechem, a sponsor się zgadza. April przydadzą się leki. Jako jedyna z sojuszu jest przytomna. Moim zdaniem organizatorzy trochę przesadzają z tymi zagrożeniami na zawodowców, bo praktycznie to tylko ich coś spotyka. Spoglądam na ekran. Trybutka z Piątego Dystryktu kradnie kawałek kurczaka Marcowi i Martinowi. Uśmiecham się pod nosem. Ci frajerzy nawet tego nie zauważyli! Widać, że wszyscy o niej zapomnieli. Ale co się dziwić? Cały czas się ukrywa i tylko kradnie jedzenie. Nie spotkałem się z takim przypadkiem, że trybutka z piątego dystryktu żyje na Igrzyskach tak długo. Zazwyczaj trybuci z tego dystryktu giną tuż przy Rogu Obfitości. *Śmieję się głośno. Otaczają mnie martwe ciała, jestem cały we krwi. Kilku trybutów odpływa na łódkach daleko od nas. Słyszę strzały armatnie. Łącznie zginęło piętnastu trybutów... nieźle. Zbieramy zapasy i wskakujemy do kilku łodzi.* Nie chce mi się przypominać o tych Igrzyskach. Ogółem - w ogóle nie powinno ich być. Coś czuje, że jeszcze długo to potrwa. Bo nikt nie będzie miał odwagi, by stawić czoła Kapitolowi. A nowy prezydent. Mógłby zaprzestać tej potwornej gry. Pieprzę to. Chwytam nóż. Przykładam go sobie do ręki i zastanawiam chwilę. Przypominam sobie te wszystkie osoby, które zabiłem. Błagali o litość, a ja śmiałem się jak chory psychicznie człowiek. Może taki jestem... Chciałbym, żeby wszystko było jak dawniej. Ale to niemożliwe. Wspomnienia zostaną na zawsze...  Uważnie obserwuje trzęsącą się dłoń. W końcu jednak przestaje próby samobójstwa. Jestem potrzebny moim trybutom. Musi wygrać, któreś z nich. I nie może zrobić z sobą czegoś takiego jak ja.*
**********************************************************************
Wijtacie! Wiem, że długo nie pisałem, ale brak czasu i weny. A wy nawet zbyt dużo tych komentarzy nie piszecie ;_: Może komuś się spodoba ten rozdział, ale moim zdaniem jest ''Lol... ale dziadowy rozdział''. Dobra... no to... do zobaczenia i pozdrawiam. Mam nadzieje, że będzie trochę więcej tych komów. Głosujcie też w ankietach!
Polecę siebie  
Altruizm (bezinteresowność), Nieustraszoność (odwaga), Erudycja (Inteligencja), Prawość (uczciwość), Serdeczność (życzliwość) to pięć frakcji, na które podzielone jest społeczeństwo zbudowane na ruinach Chicago. Każdy szesnastolatek przechodzi test predyspozycji, a potem w krwawej ceremonii musi wybrać frakcje. Ten, kto nie pasuje do żadnej zostaje uznany za bezfrakcyjnego i wykluczony. Ten, kto łączy cechy charakteru kilku frakcji, jest niezgodny - i musi być wyeliminowany.
Opisuje na tym blogu przygody wymyślonego bohatera, który wstąpił do Nieustraszoności kilka lat przed Tris. I na razie jest mało akcji, ale z czasem przybędzie :d
Zapraszam!
http://niezgodnosc-dar-czy-przeklenstwo.blogspot.com/

sobota, 17 maja 2014

Rozdział X - Miłość... Co to właściwie znaczy?

Otwieram oczy i szybko mrugam. W końcu wstaję i wychodzę na zewnątrz. Zimne powietrze owiewa moją skórę, kilka liści tańczy wokół mnie. Nie wiem, ile pól może się tutaj mieścić, ale mam nadzieje, że niezbyt dużo, bo muszę znaleźć przeciwników. Spoglądam na miecz, który leży po mojej prawej stronie. Kucam i chwytam jego rękojeść. Błyszczy w blasku słońca. Słyszę jak ktoś wychodzi z namiotu. Odwracam się i widzę rudowłosą sojuszniczkę z Czwartego Dystryktu. Po śnie jej włosy są lekko potargane. Dziewczyna poprawia je i patrzy na mnie.
- Wybierasz się gdzieś? - pyta i bierze dwa kastety. - Idę z tobą... - uśmiecha się szyderczo. W jej zielonych oczach widać coś dziwnego. Nie wiem jak to określić. Po kilkunastu minutach jesteśmy już gotowi. Znajdujemy się w miejscu, gdzie jest bardzo dużo kwiatów. Grunt zbudowany jest z czarnej ziemi. Czasami wydaje mi się, że rośliny tutaj się poruszają, ale to nie może być prawda. Sprawdzamy dokładnie miejsca w których mógłby ukryć się jakiś trybut, ale nic nie znajdujemy.
- Aua! - słyszę przeraźliwy krzyk Ellie. Zdenerwowany wodzę wzrokiem po całym otoczeniu. Ani śladu po dziewczynie. Zaczynam powoli biec. Znowu ją słyszę. W końcu odnajduje zielonooką. Zielona, kolczasta roślina oplata jej rękę. Podbiegam i ostrożnie przecinam roślinę.
- W porządku? - pytam i oglądam ranę. Rudowłosa ma wbite kolce w skórę na prawym ręku. - Będzie trzeba to wyrwać. Siadaj. Zaufaj mi, będzie dobrze...
Dziewczyna patrzy na mnie lekko przerażonym wzrokiem, ale robi to co jej nakazałem. Chwytam za jeden, duży kolec. Jest zimny.  Wyciągam go szybko. Chciałem, żeby to było mało bolesne. Niestety mi się nie udało... Na całej arenie słychać wrzask Ellie. Zapewne nasi sojusznicy się już obudzili. Wyrywam następne kolce. Widzę krew spływającą z gładkiej skóry sojuszniczki.
- Musimy iść. - decyduje.  Odgarniam kilka krzaków, żeby zrobić przejście. Wychodzimy na okrągle pole otoczone kolorowymi drzewami. Nie wiem, gdzie jesteśmy, a po wzroku rudej widzę, że również nie wie. No to się zgubiliśmy. Wiatr jest coraz mocniejszy. W końcu musimy podbiec do drzewa i trzymać się go mocno, żeby nic nam się nie stało.
- Aron! Co się dzieje?! - dziewczyna stojąca obok mnie próbuje przekrzyczeć szum. Piach sypie mi się do oczu.
- Organizatorzy bawią się areną! Dziwię się, że to my musimy zawsze otrzymać jakieś straty... - odpowiadam i patrzę w niebo. Jest zachmurzone. Zaczyna padać deszcz. Grzmi. Widzę jak piorun trafia w sam środek pola. Potężna siła odpycha mnie i uderzam głową w drzewo. Szybko wstaje i biegnę tak szybko jak potrafię. Kroku dotrzymuje mi dziewczyna z Czwartego Dystryktu. Zakładam kaptur na głowę i przyśpieszam. Przewracam się i toczę. Otrząsam się, po czym powracam na nogi. Patrzę przed siebie. Znajduje się przed naszym obozowiskiem.
- Szybko! - krzyczę do Ellie i wbiegamy do jednego z namiotów. Opowiadamy wszystko reszcie. Po opatrzeniu rany sojuszniczki pakujemy rzeczy i ruszamy dalej bez śniadania. W okolicy nie ma żadnych zwierząt i zadowalamy się jedynie wodą. Nie wiem, dlaczego żaden z mentorów nie chce nam wysłać posiłku. Może to jakaś oznaka? Kierujemy się na północ. Idziemy w ciszy, żeby nie przestraszyć przeciwników i zwierzyny. Nagle widzę kilka królików pędzących w naszą stronę. Ich zęby są bardzo wielkie. Skaczą tak daleko, że ciężko będzie im uciec. Sojusznicy również się orientują, że coś jest nie tak. Wszyscy dostrzegamy zagrożenie. Króliki to zmiechy, które chcą nas zabić. Widzę jak April napina strzałę na cięciwę i strzela. Przeciwnicy okazują się być szybcy i unikają strzały.
- Nie damy rady uciec! Zabić też nie! Na drzewa! - krzyczy brunet z Drugiego Dystryktu.
Powoli wspinam się na drzewo. Jest bardzo wysokie, a plecaki i broń mnie spowalniają. Teraz muszę się do czegoś przyznać - mam lęk wysokości. Udaje mi się wspiąć na koronę. Chwytam się gałęzi. Usadawiam się wygodnie. Oddycham przez usta.
- Zabijcie to! - cieszę się, że Melanie wypowiada te słowa. Jeżeli ja bym je wypowiedział wyszedłbym na tchórza. Widzę jak kawałek kory spada na sam dół, a na moje nieszczęście zauważam to. April siedząca na sąsiednim drzewie próbuje zestrzelić mutanty. Zamykam oczy. Nie chcę tego widzieć. Chcę stąd zejść. Kładę dłonie na swojej klatce piersiowej. Próbuje się uspokoić, ale to jest ciężkie. W końcu jestem daleko od ziemi, a na dole są mordercze króliki! - Aron, dasz radę. Jesteś nieustraszony... - myślę sobie, ale to też nie pomaga. Zaciskam zęby i zamykam oczy. Czekam na rozwój wydarzeń.
- Gotowe! - rozpoznaje głos blondynki z mojego dystryktu. Otwieram oczy i uspokajam się. Odwzajemniam uśmiech. Udaje że siedzenie na bardzo wysokim drzewie mnie nie przeraża. Powoli schodzę z drzewa. Sprawdzam jak twarde są gałęzie. ''Nie patrz w dół'' - w myślach wypowiadam te słowa. Kiedy jestem już bliżej ziemi i uznaje, że nic mi się nie stanie, skaczę. Nadal ciężko mi złapać oddech. Wyobrażam sobie jak spadam na grunt. Moje ręce i nogi są powyginane pod różnymi kątami. Kręcę lekko głową, żeby wyrzucić te myśli, po czym spoglądam na sojuszników. Patrzymy sobie przez chwilę w oczy, gdy słyszę:
- ARON! ZA TOBĄ!
Bez zastanowienia przykucam i patrzę jak topór wiruje w powietrzu i ląduje w sercu Deana z Czwartego Dystryktu. Wkurzony odwracam się. Ściskam mocno oszczep. Rzucam nim w trybuta z Jedenastki. Trafiam go w głowę. Upada na ziemię i wydaje ostatnie tchnienie. Dwa wystrzały armatnie przeszywają powietrze. Słyszę pisk Melanie. Znowu zwracam wzrok na czwórkę ludzi, którzy trzymają się ze mną na arenie. Blondynka z Dwójki klęka nad bezwładnym ciałem Deana. April próbuje do niej podejść, ale ja chwytam ją za ramię i zatrzymuje.
- Ona potrzebuje chwilkę samotności - staram się to powiedzieć twardo. Tak, żeby wyszło, że jestem silny.
- Spróbuje coś upolować - słyszę głos Ellie. Dziewczyna odchodzi. Z resztą stoję jak zaczarowany i słucham szlochu Melanie. Nie sądziłem, że kiedykolwiek to usłyszę. Na pierwszy rzut oka wydaje się być zawodowczynią bez uczuć. Gotową zabić bez skrupułów. Thomas wzrusza ramionami i mówi:
- Lepiej już chodźmy.
Blondynka z Dwójki całuje Deana w czoło i zamyka mu oczy.
- Kocham cię. - słyszę jak szepcze mu to do ucha. Jak to jest kochać jakąś osobę? Zbieramy się w całość i szybko idziemy przed siebie. Ellie upolowała kilka grzędowników. Przynajmniej mamy co jeść. Mijamy piękne drzewa, łąki, jeziora. Zatrzymujemy się w dosyć ciekawym miejscu. Po mojej lewej są różnego koloru krzaki oraz dwa średniej wielkości drzewa. Krzaki są puszyste i częściowo zasłaniają to co znajduje się za nimi.  Po mojej prawej zaś mieści się różowy krzaczek, który razem z roślinami po lewej tworzy małe przejście dla jednej osoby na drugą stronę. Przed nami są już wielkie drzewa, a w nich mrok... Kto wie, co może się tutaj kryć. Stoimy na skoszonym trawniku. Przez chwilę wdychamy piękny zapach. Rozbijamy namioty i rozpalamy ognisko. Jest już wieczór. Dzisiaj już raczej nikogo nie zabijemy... no cóż... myślałem, że zabijemy trochę więcej trybutów, ale okej. Kiedy jedzenie jest już gotowe zjadamy je. Jestem po tym najedzony. Nie odzywamy się do siebie słowem. Siedzimy w ciszy. Wpatruje się w ognisko. Jest wielkie. Ale kiedyś się wypali. Tak jak życie każdego człowieka. Ja również zginę i muszę się z tym pogodzić. Może to zdarzyć się nawet na arenie. Wyrzucam tę myśl z głowy. Przecież ja mam wygrać. Od pobytu na arenie myślę, że przegram. Czy to jest sztuczka Organizatorów? Ale jeśli tak się nie stanie. To kto wygra? Oby nie Martin, bo to największa ciota jaką spotkałem...
*Perspektywa mentora April i Arona, Dereka. Wygrał on Dwudzieste Trzecie Igrzyska Głodowe.*
Oglądam jak moi trybuci i ich sojusznicy zasypiają. Grupka zawodowców... wszyscy pewni siebie... ja i moi sojusznicy, też zawodowcy... byliśmy tacy sami. Wszyscy oni myślą, że zabić jest łatwo i żyje się dalej... są pewni swojej wygranej... Ale kiedy już wygrają... nie będą tacy pewni siebie - w tym momencie spoglądam na swoje rany na ręku. Sam je sobie zrobiłem. Tak... mało, kto by spodziewał się, że taka osoba jak ja... która zabijała na arenie z zimną krwią... *Stoję na tarczy. Arena to zwykły ocean otoczony polem siłowym. Róg Obfitości stoi na swojej wielkości plaży. Szykuję się do biegu. Wybija gong. Wskakuje do wody i płynę najszybciej jak potrafię. Sojusznicy z Czwórki mnie wyprzedzają. Chwytam miecz i czekam na przeciwników. Trybut z Szóstego Dystryktu biegnie prosto na mnie z ostrym szpikulcem. Wbijam miecz w jego głowę. Przecinam na pół dziewczynę z Piątki. Podchodzę do małego dziecka z Trójki.
- Chciałem tylko nożyk, żebym mógł przeciąć te mięso. - mówi przerażony dwunastolatek. Wygląda na młodszego. W ręku trzyma kawałek wołowiny.
- Dam Ci nożyk. W twoim gardle! - uśmiecham się i wbijam miecz w gardło trybuta.* Zabijałem z zimną krwią.Te wszystkie rany... narkotyki... alkohol. Nie chcę, żeby to samo spotkało kogokolwiek innego. Postaram się utrzymać przy życiu Arona i April... tylko jedno z nich wygra, a wtedy pomogę im... skończyć normalnie... choć może to być ciężkie. Oboje zabili dużo osób, a właśnie takim osobom jest się najgorzej pozbierać. Patrzę na wielki ekran. Wrogowie Arona podróżują w ciszy. Są blisko obozu zawodowców. Miejmy nadzieje, że coś ich stamtąd odgoni. Właściwie to dziwię się, że nikogo nie ustawiają na wartę. Słychać warczenie. Zmiech w postaci wilka rzuca się na Martina i Marco. Gryzie ich w różne części ciała. Trybuci uciekają, ale ten nie ustępuje. Uśmiecham się pod nosem. W końcu, jednak zabijają przeciwnika i są bezpieczni. Co ja gadam! Na arenie nikt nie jest bezpieczny! Wszyscy trybuci zasypiają, a ja mam chwilkę dla siebie. Wychodzę z szklanego pomieszczenia i oglądam Kapitolińczyków cieszących się z Igrzysk. Dzieci bawią się w krwawą walkę. ''Igrzyska dla odważnych!'' - widzę dzieci wchodzących do pomieszczenia z taką nazwą. Z ciekawości również tam wchodzę. Ludzie podchodzą po autografy, ale zwyczajnie ich olewam. Widzę, że w nadmuchanych zabawkach przypominających mini arenę stoją dzieci i niby się zabijają. To chore... Mam nadzieje, że nie wszyscy Kapitolińczycy tak się zachowują... Mam nadzieje, że ktoś ma duszę... jest w miarę normalny... i igrzyska go nie rajcują...*

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Następny rozdział wita! Może jest głupi i ma masę błędów! Chcieliście perspektywę Dereka.
To macie perspektywę Dereka! W następnym rozdziale będzie ona dłuższa i chyba będę dawał skrócone fragmenty jego Igrzysk! Jak myślicie kto wygra? Kto jest waszą ulubioną postacią z opisywanych Igrzysk? Liczę na dużo komentarzy i zapraszam na mojego nowego bloga:
http://niezgodnosc-dar-czy-przeklenstwo.blogspot.com/ 
Jest on o Niezgodnej. Opisuje tam o swojej wymyślonej postaci :D To jest sprzed czasów Tris :)


poniedziałek, 12 maja 2014

Rozdział IX - Oznaka od Organizatorów.

Rano wychodzę na zewnątrz i przeciągam się. Melanie już stoi na nogach i piecze kilka ptaków.
- Pomóc w czymś? - pytam i siadam na pieńku obok niej.
- Właśnie skończyłam - dziewczyna daje mi posiłek, który zjadam. 
W końcu budzi się reszta sojuszników, którzy również zjadają śniadanie. Po załatwieniu tych spraw szykujemy się do dalszej wędrówki. Ćwiczymy trochę, po czym rozmyślamy, gdzie iść. Niebezpiecznie będzie przepłynąć przez jezioro, bo wtedy coś może nas zabić. 
- Widzicie? - pyta Thomas i wskazuje palcem na... łódkę. Wszyscy stajemy na brzegu i powoli wchodzimy do łodzi. Wcześniej załatwiamy sprawy tak, żeby łódź wróciła do naszych sojuszników. Agnes przepłynie razem z Deanem, bo nie było więcej miejsca. Siadam obok Thomasa i wiosłuje. Po chwili docieramy i wychodzimy na drugą część ogrodu. W połowie drogi Deana i Agnes z daleka widzimy jak wielkie krokodyle płyną prosto na nich. Sojusznicy raczej nie dadzą rady dopłynąć, więc próbujemy zabić stworzenia. April strzela do nich z łuku, ale to nie wystarcza - na jednego krokodyla potrzeba kilkunastu strzał, a blondynka ma tylko osiemnaście. Sojusznik z Czwórki i sojuszniczka z Dwunastki wyskakują z łodzi i szybko płyną do nas. Melanie z pluskiem wskakuje do wody i pomaga brunetowi. Teraz już wiem, że coś na pewno ich łączy. Nie mogę stać bezczynnie, bo uznają mnie za tchórza, więc rzucam oszczepem w gardło zmiecha, który jest najbliżej i zabijam go. Pomagam wszystkim wyjść na powierzchnię. Rzucam im spojrzenie pełne złości.
- Jeśli chcecie pożyć to uważajcie na siebie - wzrusza ramionami April i chwyta mnie za ramię. - Idziemy?
Spoglądam w jej błękitne oczy, jej blond włosy lekko powiewają. Przytakuje i idę prosto przed siebie. Nie przejmuje się tym czy reszta idzie za mną, myślę tylko o April. Po kilkunastu minutach widzę złote włosy i uciekającą postać. Informuje o tym swoich przyjaciół, bo chyba mogę ich tak nazywać i razem biegniemy za postacią. Schylam się, gdy widzę shuriken rzucony prosto w moją twarz. Odwracam się i widzę, że ląduje w serce Agnes. Huk armaty obwieszczający śmierć Dwunastki przeszywa powietrze. Próbuje znaleźć przeciwnika, ale go nie ma.
- Myślicie, że, kto to był? - pyta Thomas.
- Wydaje mi się, że piosenkarka - odpowiadam i patrzę na ciało martwej sojuszniczki. Zabieramy jej sierp i idziemy dalej przed siebie. W sumie to dobrze, że zginęła - w rzezi przy Rogu Obfitości nie zabiła nikogo, wyjadała tylko zapasy. Po kilkunastu minutach znajdujemy się w ładnym miejscu. Przed sobą widzę ścieżkę, naprzeciwko widzę różnego koloru drzewa, a po lewej stoi mała chatka. Jest świeżo pomalowana na brązowo, lekko obrastają ją różne rośliny, dach jest spiczasty i stoi na nim kominek, widzę nawet okna i firanki. Postanawiamy, że wejdziemy do środka i rozejrzymy się trochę. Nie wiemy co może nas tam czekać, ale ryzykujemy. Drzwi przy otwieraniu lekko skrzypią. W środku pali się w kominku, ściany są z jasnego drewna. Jest tutaj też kilka półek z książkami, zastawiony stół oraz kilka gazet. Podnoszę jedną, gdy nagle dziewczyna z mojego dystryktu rzuca się na mnie i próbuje wbić strzałę w serce. Jej niebieskie oczy stały się całe czarne. To musi być jakaś sztuczka organizatorów - wejście do tego domku powoduje zmianę umysłu.
- Uciekajcie stąd, bo zaraz stanie się z wami to co z nią! - krzyczę do sojuszników, a ci robią to co każe. - April, posłuchaj, to nie ty! - nie chcę nic jej zrobić, ale niedługo mnie do tego zmusi. Zaciskam zęby, niedługo strzała wbije mi się w serce. Wyobrażam to sobie i trzymam dziewczynę jeszcze mocniej. Z łatwością bym ją odepchnął, ale wtedy może jej się coś stać. W końcu rzucam dziewczynę na kanapę. Chwytam jej dłonie i próbuje uspokoić, ale to na nic. Cały czas próbuje mnie zabić. Zaczynam czuć się dziwnie, moja krew powoli przestaje płynąć. Otrząsam się i szybko chwytam April w pasie. Wybiegamy z pomieszczenia. Teraz czuje się normalnie, nic mi się nie dzieje i krew zaczyna ponownie płynąć. Blondynka również wraca do normalności, widać to po niej.
- Dziwna ta arena - zauważa Ellie i odgarnia kosmyk rudych włosów.
- Przepraszam - odzywa się April.
- Nic się nie stało - wzruszam ramionami.
- Dość tych rozmów! Widzicie tamten las? - Dean wskazuje przed siebie i wszyscy spoglądamy w stronę. Widzę gęsto osadzone drzewa z kolorowymi liśćmi, trochę leży na ziemi. Oceniam, że sięgałyby mi do kolan. Chcę ruszyć w tamtym kierunku, czuje, że będzie tam... fajnie.
- Tak, musimy tam iść. - mówię i wszyscy przytakują. Powolnym krokiem wkraczamy w las. Myślę sobie, że muszę skręcić w prawo. Wszyscy robią to co ja, zachowują się jakoś dziwnie. Kolorowe liście leżące na ziemi spowalniają moje ruchy. Czuje jak silny wiatr leci w moją stronę. Przytrzymuje się drzewa i idę dalej. Po kilkunastu minutach wędrówki coś wciąga moją nogą w liście. Spoglądam na sojuszników - mają ten sam problem. Próbuje się wydostać z sterty szeleszczących liści, ale nie udaje mi się. Czuje jak coś wciąga mnie całkowicie, uderzam głową w coś ciężkiego i mdleje.
      Budzi mnie ta sama niebieskooka, która próbowała mnie zabić. Ale to nie jej wina. Rozglądam się uważnie po otoczeniu. Ułożony jestem na stercie wygodnych roślin. Rozglądam się uważnie po otoczeniu. Wdycham świeże powietrze. Widzę kilka niskich drzew, krystalicznie czyste jeziorko, mały wodospad, jaskinie i kilka krzaków z owocami.
- Czy ktoś zginął? - pytam zaniepokojony. Mam nadzieje, że nie wybili całej areny beze mnie.
- Nikt. Spałeś jeden dzień. Mamy czwarty dzień. Jest ranek. Jutro zaczniemy polować, bo każdy oprócz mnie uderzył głową w kamień. - uśmiecha się April. Brzmi to podejrzanie, ale może to po prostu zbieg okoliczności. Trochę później blondynka daje nam wszystkim jedzenie, które szybko zjadamy. Dlaczego ten Martin i jego sojusznicy nadal żyją? Organizatorzy nie napuszczają na nich pułapek? Postanawiam, że się prześpię. Zamykam oczy i zasypiam w namiocie. *Wracam do domu. Siedzę na kolanach w krótkich spodenkach i bluzce. Jest mi zimno, a okna zamknięte. Widzę kilka pająków krążących wokół mnie. Pada deszcz. Dzwoni o szyby. Lubię, gdy siedzę w domu i pada - czuję wtedy taki spokój i ćwiczę spokojnie. Zauważam, że kryształowy żyrandol się kręci. Dziwna zielona mgiełka otacza moje ciało. Najpierw otacza moją rękę jakby chciała ją wykręcić. Potem zatacza się koło moich nóg. W końcu jestem cały otoczony przez nieprzyjemną mgłę.  Nagle otoczenie się zmienia i znajduje się na łące.
- Oglądaj uważnie - rozpoznaje głos Eni. Słychać w nim zaniepokojenie.
Widzę siebie. Mrużę oczy. Czy to naprawdę ja? Na polu pojawia się również Martin. Rozpoczynam, a raczej mój klon rozpoczyna walkę. Większą część walki góruje ja, ale po chwili widzę jak sztylet ląduje w moim sercu. Patrzę na to zaskoczony.
- Musisz temu zapobiec - suknia rudowłosej majestatycznie powiewa. Dziewczyna odchodzi, a ja cały spocony się budzę. Wstaję i kieruje kroki w stronę jeziorka. Rozbieram się do slipek i wskakuje do wody. Pamiętam, że uczyłem się pływać w Akademii. Mieliśmy takie ćwiczenie, że pływaliśmy w wodzie i puszczano do zbiornika kilka sztucznych rekinów, które wyda wały się prawdziwe. Trzeba było je zabijać albo uciekać. Wykonuje kilka sztuczek, po czym cały mokry wychodzę.
- Aron? - słyszę głos sojuszniczki z Czwórki.
- Hej - uśmiecham się do niej. Siadam na ciepłej trawie i się suszę. Po godzinie jestem cały suchy. Dotykam ciepłej skóry, jest mi trochę gorąco. Spoglądam w zachmurzone niebo. Zbiera się na deszcz, więc wchodzę do środka namiotu, gdzie widzę całujących się Melanie i Deana. Bawią się w najlepsze - mnie chyba nie zauważyli.
- No, no gołąbeczki! - klaszczę w dłonie. Spoglądają na mnie lekko przestraszeni, a ja się tylko śmieję. - Spokojnie, nikomu nie powiem.
- Dzięki - Dean marszczy brwi. Pewnie nie chce, by ktoś się o tym dowiedział, ale to dobry materiał dla Kapitolu. Resztę dnia spędzam w namiocie, zjadam tylko kolacje i zasypiam. Jutro muszę mieć siłę, by zabijać.
*Perspektywa Dereka, mentora Arona i April z Dystryktu Pierwszego, zwycięzcy Dwudziestych Trzecich Igrzysk Głodowych*

Siedzę przy wielkim stole sponsorów. Patrzę na ekran i czekam aż będę mógł pomóc swoim trybutom. Nie chcę, żeby były potrzebne prezenty od sponsorów, ale nie może wyjść na to, że jestem słąbym mentorem. Biorę do ręki tygodnik Kapitolu. Na okładce widzę zdjęcie Arona i jego sojusznika, Thomasa. ''Zdaniem młodych dziewczyn z Kapitolu są najseksowniejszymi trybutami w Pierwszym Ćwierćwieczu Poskromienia''. Śmieję się cicho. Czego ten Kapitol nie wymyśli. Przekręcam strony.
''Zawodowcy działają! Zabijają przeciwników z zimną krwią i dają nam radość! Są tacy kochani!'', ''Martin z Ósmego Dystryktu trzyma się lepiej od innych trybutów. Nie dał się złapać na pułapki!'', ''Dziewczyna z Piątego Dystryktu używa umysłu, by przeżyć!'' Kończę czytać artykuły i oglądam Igrzyska dalej.

____________________________________________________________________________
Witajcie! Wiem, że nie było długo rozdziałów, ale brak czasu doskwiera. Wiem, ten jest badziewny i ma bardzo dużo błędów i jest ogólnie słaby, ale starałem się, żeby to napisać, a muszę się teraz uczyć do następnych sprawdzianów i kartkówek. Pytanie: Chcecie więcej Igrzysk Arona z perspektyw Dereka? ":D  Będą one dłuższe, a w tym rozdziale były one na próbę. Pozdrawiam i weny piszącym blogi. Proszę o komy, bo jak na razie ich brak ;_: Przynajmniej nie ma za dużo...

PS: http://tojestwalka.blogspot.com/ - nowy rozdział - Parada Trybutów i Pierwszy Dzień Treningów. Proszę, żeby komentujący i czytający dawali linki do nowych rozdziałów w zakładce - Polecane ;D



niedziela, 4 maja 2014

Podziękowania! Nowy szablon!

Witam! Mamy 2000 wyświetleń! Pierwszy raz mam tyle na blogu! :D Jeśli ta osoba, która dobiła właśnie 2000 wyświetlenia tu jest - niech się zgłosi w komie, a dostanie nagrodę ;D Szkoda, że Nica i Nieoficjalna domyśliły się o tych roślinach :D Jeśli chodzi o samobójstwo trybuta z Ósemki jeszcze trochę i się dowiecie co zrobią z tym organizatorzy :D Widzicie nowy szablon?! Wykonała go StrayHeart z Zaczarowanych Szablonów! Dziękuje jej! Podoba Wam się?  Czekam na opinie w komach i proszę o komy pod nowym rozdziałem :D

Rozdział VIII - Pyskata dziewczyna, piranie i sen.

Wstaje wcześnie rano. Wychodząc z namiotu zauważam, że nikogo nie ma na zewnątrz. Najwyraźniej jeszcze śpią. Postanawiam przygotować jedzenie dla nas wszystkich, żeby potem nie tracić na, to czasu. Dzisiaj czeka nas dzień pełen przygód. Musimy pozabijać kilku trybutów. Sprawdzam, czy króliki, które wczoraj złapała April są dobre i okazują się być.  Przygotowuje je około dwudziestu minut. Biorę wystarczający kawałek królika dla siebie i zjadam go. Musi też zostać dla reszty. Budzą się za kilkanaście minut. Witamy się, oni jedzą, a ja czyszczę bronie. 
- Nie mamy wyboru, musimy ruszyć przez tunel – ciszę przerywa dziewczyna z Trójki. 
Patrzymy na nią zdziwieni. Wyglądała na głupią dziewczynę umiejącą tylko podrywać.                            
- Nie odzywaj się plugawa małpo – syczy Melanie przykładając jej nóż do gardła.
- Uspokój się Mel… - Thomas podchodzi do blondynki i zabiera ją od nowej sojuszniczki.
Idziemy prosto przez tunel. Brama musiała się zamknąć w nocy, bo musimy ją otwierać.  W ciszy maszerujemy prosto przed siebie. Cały czas jesteśmy gotowi do zabicia przeciwników. Najbardziej liczę, że zobaczę tego Martina z Ósemki, bo go nienawidzę.
- Patrzcie – szczerzy się Ellie i wskazuje na jakąś wybiegającą z tunelu postać. Bez zastanowienia biegniemy za sylwetką. To dobre wieści – będziemy mogli normalnie zabijać, a nie biegać cały czas prosto. W końcu docieramy cali zdyszani do wyjścia i znajdujemy się w… ogrodzie? Wszędzie jest bardzo dużo kwiatów, drzew z kolorowymi liśćmi. Pole, bo chyba mogę, to tak nazwać podziela jeziorko. Można przez nie przepłynąć, ale, po, co skoro jest specjalny most. Czyli organizatorzy wymyślili ogród, tak? Troszkę dziwne, ale okej. Nigdzie nie widzimy przeciwników. Czyli arena jest jeszcze większa… Coś czuje, że te Igrzyska nie skończą się szybko… Zauważam dziewczynę z Ósemki siedzącą na drzewie. 
- Proszę, proszę – śmieje się patrząc w jej stronę.
- Załatwię ją – mówi Melanie, ale trafia jedynie w drzewo.
- Ja, to zrobię – April napina strzałę na cięciwę, ale również nie trafia.
-  Zawodowcy nie umieją zabić jednej trybutki? – śmieje się ciemnowłosa.
Dean wspina się na drzewo, szarpie dziewczynę za włosy, ale jest zmuszony zejść, bo dziewczyna o mało co nie wbiła ostrego szpikulca w jego twarz. Rzucam oszczepem, widzę jak wiruje w powietrzu i ląduje w sercu Ósemki. Jej ciało spada pod moje stopy.
- Już nie jesteś taka wygadana – pluję na jej ciało. – Idziemy!
Wszyscy posłusznie ruszają za mną. Ostrożnie wchodzę na mostek i szybko przechodzę na drugą stronę. Zaraz za mną Melanie, Ellie, Agnes, April, Thomas i Dean. Mia idzie bardzo powoli co zaczyna mnie wkurzać. Tylko nas spowalnia… W końcu dwa schodki zapadają się i dziewczyna wpada z pluskiem do wody.  Zapewnia, że nic jej nie jest, ale nas, to raczej mało obchodzi. Z daleka widzę jak płyną piranie. Rozpoznaje je, bo pokazywali takie w Akademii w Jedynce. Dziewczyna stara się uciekać, ale jedna gryzie ją w nogę, druga w policzek, a jeszcze inna w oko. Około pięćdziesięciu ryb gryzie ją, a my patrzymy na to, jak zaczarowani. W końcu słychać wystrzał armatni obwieszczający jej śmierć. Piękna dziewczyna wygląda teraz jak szkarada.  Wzruszam ramionami i z resztą ruszam dalej. 
- Była zbędna – przerywam ciszę.
- Tak, ale zabić, to jej nie chciałeś – syczy April.
Staram się nie reagować, bo, gdybym, to zrobił to leżałaby już trupem. Docieramy do jakiegoś miejsca. Pod naszymi stopami jest mnóstwo liści sięgających nam do pasa. Nie wiadomo co może się w nich kryć, ale idziemy prosto przed siebie. Zapewne teraz spotka nas jakiegoś zagrożenie i któreś z nas zginie, ale na pewno nie będę to ja. Ku mojemu zdziwieniu nic się nie stało. Zatrzymujemy się ze zmęczenia przed jakimś jeziorkiem. Postanawiamy, że dzisiaj zostaniemy tutaj. I tak zabiliśmy dzisiaj dwie osoby i to chyba na razie starczy. Im szybciej powybijamy słabszych tym szybciej i my będziemy musieli się nawzajem zabijać. Chciałbym, żeby następna w kolejce z mojego sojuszu zginęła Agnes. Rozpalamy ognisko i śmiejemy się z min trybutów, których zabiliśmy. 
- Widzieliście tą wariatkę? – pyta Melanie. – ‘’Nie zabijaj mnie, błagam!’’ – Blondynka z Dwójki naśladuje czarnowłosą, a my głośno się śmiejemy. Mam zamiar zabić jeszcze więcej osób, ponieważ to mnie w jakiś sposób uspokaja. Zastanawiam się jak będę się uczył po wygraniu tych Igrzysk. Kto dotrze do finałowej walki?
- AAAAAAAA! – słyszę dziewczęcy krzyk.  Uważnie obserwuje swoje sojuszniczki, ale wszystkie są całe i zdrowe. Wyczekuje wystrzały armatniego, ale go nie słyszę. 
- Ja, to sprawdzę – wzrusza ramionami Thomas, ale zabraniamy mu iść. Zapewne, to sprawka przeciwnego sojuszu. Może ktoś jest ranny. Gasimy ognisko i ponownie rozkładamy namioty, w których się kładziemy. Nie mogę spać, dlatego wychodzę na zewnątrz i podchodzę do brudnej wody. Biorę kamyk i rzucam nim na sam środek. Nic się nie dzieje. Cisza. Nagle zaczyna padać deszcz. Wracam do namiotu i siedzę pod kołdrą. Rozmyślam o osobach, które zabiłem. To sprawia mi radość, ale oni też mieli rodziny, chcieli wrócić do swoich domów 
- Nie myśl tak, Aron. Jesteś zawodowcem, maszyną do zabijania – szepczę cicho.
Ciekawe co teraz robi moja rodzina. Oglądają mnie? Trzymają kciuki, żebym wygrał? Pewnie tak. Ale nie dlatego, że mnie kochają tylko dlatego, że nie chcą mieć podwójnej hańby. Co, by było, gdyby Eni nie zginęła? Bylibyśmy kochającą się rodziną? To raczej niemożliwe, bo, skoro mnie nie kochają z powodu śmierci ich córki… Może w końcu to wszystko się skończy. Chyba lepiej byłoby zginąć na arenie i być wolnym. Nie słuchać zrzędów matki i ojca. Ale już sobie postanowiłem – wygram i przyćmię hańbę jaką przyniosła mojej rodzinie Eni. Nie ważne, czy to nastanie dzisiaj czy jutro. Muszę wygrać. Będę zabijał z zimną krwią jak robiłem to przy Rogu Obfitości.
Przypominam sobie mój pierwszy dzień w Akademii. *Wstaję wcześnie z łóżka. Wychodzę z pokoju i wbiegam do łazienki, gdzie załatwiam wszystkie najpotrzebniejsze sprawy. Po załatwieniu tego wszystkiego zbiegam szybko po schodach do jadalni. Przebywają tam moi rodzicie, którzy jak zwykle się kłócą. Nie chcąc tego słuchać zjadam czekoladowe płatki i zakładam na siebie długie spodnie i bluzkę. Ubrania te biorę z salonu. Wychodzę z mieszkania i kieruje się do wielkiego budynku z napisem ‘’AKADEMIA - ,,Rodzisz się, by zabijać. ,,Zabij i wygraj’’. Święte słowa. Otwieram z trudem wielkie drzwi i wchodzę do szatni dla chłopców w moim wieku. Wkładam na siebie czarne ubrania treningowe i czekam na trenera, który przychodzi po dziesięciu minutach. Jest wysoki, dobrze zbudowany. 
- Witajcie!  Od dnia dzisiejszego będziecie trenować w Akademii, żeby być przygotowanym na Igrzyska, na które zapewne będziecie się zgłaszać. Nie martwcie się –, jeśli was wylosują w wieku od dwunastu do czternastu lat starsi obywatele Jedynki zgłoszą się za was. A teraz Regulamin obowiązujący was właśnie do czternastego wieku. Nie wdajemy się w żadne bójki, jeśli konstruktor, trener wam nie pozwolą, nie przeszkodzą. Codziennie musicie podejść do pięciu różnych stanowisk. ZABRONIONA jest wam walka mieczem, jeśli ważycie mniej niż pięćdziesiąt kilogramów. Wszystko jasne? Po schodach, skręcacie w prawo i zaczynacie treningi. – znudzony facet pośpiesza nas ręką, a my wszyscy biegniemy po schodach do Sali treningowej. Jest tutaj bardzo dużo rodzajów broni. Starsi walczą ze sobą. Jako pierwszy wychodzę z całej grupki dwunastolatków i chwytam oszczep. Słyszę śmiech starszych. Czuje, że tysiąc par oczu jest skierowanym właśnie na mnie. Podchodzę do tarcz i rzucam. Trafiam  bardzo słabo, co wywołuje jeszcze większy śmiech. Następne rzuty są coraz lepsze i każdy się dziwi. Ostatnia broń trafia w sam środek. Orientuje się, że rzucam już cały dzień. Jest już pora wracać dlatego wszyscy wracamy do swoich domów. Podsumowując: Mój pierwszy dzień w akademii był udany!* Przychodziłem do Akademii codziennie – ćwiczyłem przy najróżniejszych stanowiskach. Stawałem się coraz bardziej lubiany i podziwiany. Przychodziłem nawet w nocy, żeby być jak najbardziej przygotowany. Udało się – jestem najlepszy z całego mojego sojuszu. Jestem najsilniejszym trybutem na arenie. Chcę, żeby ta noc się już skończyła. Nie mam zamiaru siedzieć i czekać aż będę mógł znowu zabić. To mnie uspokoi. Nie chcę cały czas rozmyślać o swoim życiu i losach. To jest takie dziwne… Nie wiem jak nazwać, to uczucie. 
Derek pewnie teraz ogląda nas uważnie i czeka aż będzie mógł wysłać prezent, żeby nam pomóc. Coś czuje, że organizatorzy wykombinują coś tak, że właśnie ten prezent nam się przyda, a miejmy nadzieje, że mentor ma sponsorów do wyboru do koloru. Och! To jest pewne. Przecież dostałem jedną z najlepszych ocen i wywiad poszedł mi też bardzo dobrze. Parada Trybutów zresztą też. Wiem, że publiczność mnie bardzo polubiła. Kładę głowę na poduszce i zamykam oczy. Zasypiam. *Coś odrzuca mnie do tyłu i zamyka w jakimś pomieszczeniu. Widzę twarze różnych osób. Rozpoznaje większość –, to trybuci Igrzysk Eni. Kobieta w białej sukni podchodzi do mnie i gładzi po włosach. Nie widzę jej twarzy, ponieważ ma na niej kilka białych welonów. Rude włosy powiewają czego sprawką jest wiatr. Jest tutaj bardzo zimno. Rozglądam się uważnie po otoczeniu. Widzę, że otwarte są okna.
- Kim jesteś? – patrzę pytająco na postać.
- Nie mogę Ci powiedzieć – odwraca się i odchodzi.
Powoli wstaje i podążam za dziewczyną. Prowadzi mnie do jakiegoś pomieszczenia. Kiedy tam jesteśmy pokazuje zdjęcie. Zdjęcie mojej zmarłej siostry. Zastanawiam się chwilkę i dochodzę do wniosku, że kobieta, która nawiedza mnie w snach, to może być Eni. Znienawidzona przez rodziców dziewczyna, zabita przez trybuta z Drugiego Dystryktu. Próbuje ją przytulić, ale rozpływa się i pojawia w zupełnie innym miejscu. Ukazuje mi swoją twarz. Jest piękna.  Chciałbym, żeby żyła, żeby była w domu i dopingowała mi. Może, jeśliby przeżyła, to w ogóle nie trafiłbym na arenę*
Budzę się i ciężko oddycham. Chyba nici z snu dzisiaj. Resztę nocy leżę i rozmyślam o tym co dzieje się teraz.

_______________________________
Sory, że krótko i masa błędów, ale brak czasu ;_; Może Wam się spodoba. Liczę na dużo komentarzy, bo ostatnio mała aktywność :C