środa, 16 lipca 2014

Rozdział XIX - Tournee Zwycięzców, Bracia.

Następne tygodnie spędzone z dziewczyną mijały świetnie! Nie brakowało spędzonych ze sobą nocy, zabawnych rozmów i tym podobnych. Wiem, jednak, że będę musiał się z nią rozstać, niedługo odbędzie się Tournee Zwycięzców, będę musiał pouczyć się zdań, które powiem o zmarłych na arenie Pierwszego Ćwierćwiecza Poskromienia. Mało obchodzi mnie to, jak rodziny zareagują na moją wizytę, teraz myślę tylko o Rose. I oczywiście o Igrzyskach, ale nie w sposób negatywny. Znowu zaczyna mi się to podobać, nie wiem co jest gorsze. Jestem jakiś nienormalny? Może, gdybym wychował się w jakimś biedniejszym dystrykcie rozumiałbym co Igrzyska robią z ludźmi? Trochę żałuje tego, że zabiłem tylu niewinnych, ale w końcu nie mogę się zawsze maziać w tym błocie, nie mogę obawiać się śmierci kolejnych osób.
- Aron? - melodyjny głos dziewczyny wyrywa mnie z zamyślenia. Uśmiecham się do niej i patrzę głęboko w oczy, są piękne! Gdy tak na nią patrzę czuję motyle w brzuchu! Chciałbym, żeby ta chwila trwała wiecznie. Niestety to niemożliwe. Już jutro wracam do Jedynki, będę musiał przygotowywać się na spotkania. Może podczas przemówienia w Dwójce spotkam brunetkę i znajdziemy okazje, żeby chwilę porozmawiać. Wzdrygam się i pakuje ostatnie rzeczy do walizki, pociąg odjeżdża jutro o szóstej!
- Kocham cię i nie chcę się z tobą rozstawać - w oczach Rose pojawiają się łzy. Spływają po jej policzkach na miękką poduszkę. Przytulam ją mocno i całuje w czoło.
- Ja ciebie też kocham... - mówię i zamykam oczy. Oboje zasypiamy, brunetka w moich objęciach.
Rano budzi mnie dźwięk budzika. Od razu robi mi się smutno, bo wiem, że dzisiaj jest dzień naszego rozstania. Nie mogę się z tym pogodzić, nie mogę jej zostawić! A co jeśli jej się coś stanie? Co jeśli ten jej były chłopak wróci i znowu ją uderzy? Mam ochotę wziąć oszczep z areny i go zabić, tak dla pewności. Budzę dziewczynę, powoli rozumie o co chodzi. Przytulam ją mocno, po czym idę pod zimny prysznic. Wspólnie przygotowujemy jedzenie, które również razem zjadamy.
- No cóż... ja już muszę iść - krzywię się zakładając kurtkę i biorąc walizki. - Do zobaczenia w Dwójce. Obiecaj, że będziesz pod sceną, gdy będę przemawiał... - mówię cicho.
- Obiecuje - potwierdza dziewczyna i nasze usta złączają się w namiętnym pocałunku. Chciałbym, żeby to trwało wiecznie, jednak to niemożliwe. Otwieram drzwi i zbiegam po schodach, zapłaciłem dziewczynie za kilka dni pobytu w hotelu, ona musi zostać tutaj jeszcze trochę.
W pociągu włóczę się bez celu, nie mam co robić, czekam aż dojedziemy do Jedynki i będę mógł przygotować się do tych głupich, niepotrzebnych przemów. Chcę szybko zakończyć Dwudzieste Szóste Igrzyska, mam nadzieje, że Rose do mnie wróci, jest dla mnie bardzo ważna, jednak nie mogę zapominać o tym, że będę opiekować się swoimi trybutami. Nie mogą posądzić mnie o złe mentorowanie... W nocy pociąg zatrzymuje się przed krajobrazem Pierwszego Dystryktu, wychodzę z pełnymi bagażami i powoli wracam do swojego domu w Wiosce Zwycięzców. Dom nie zmienił się od czasu mojego wyjazdu, z lekkim uśmiechem na twarzy wchodzę do środka i rzucam się w ubraniach na łóżko. Pragnę o tym wszystkim zapomnieć!
- Wstawaj! - słyszę skrzekliwy głos Erny. Mozolnie przecieram oczy i wstaję z miejsca. Witam się z opiekunką, po czym ruszam do łazienki, gdzie załatwiam wszystkie najpilniejsze sprawy i wracam do jadalni. Tam jest już Derek, oraz moja stylistka. Wszyscy ze sobą rozmawiamy, żartujemy i śmiejemy się. Następnie nadchodzi mniej przyjemna chwila, czyli nauka przemów. Muszę tego wszystkiego nauczyć się na pamięć, żeby nie zrobić sobie wstydu. Cały czas błądzę myślami po Rose. Jej oczy, uśmiech, włosy, jest śliczna! Nie chcę widzieć jej na arenie, mam nadzieje, że ona tylko udawała. Może się rozmyśliła i nie zgłosi się na trybuta.
- Już dzisiaj wyjeżdżamy do Dwunastego Dystryktu! Pamiętaj o kartkach! Mam nadzieje, że wszystko pamiętasz! - Dwunasty Dystrykt. Agnes. Chłopak, którego zabiłem. Skomentowałem śmierć Agnes bardzo brzydko! Szkoda mi ich, ale to arena, mogli uważać na wszelkie niebezpieczeństwa! Nie lubię osób z Jedenastki, oni byli dosyć silni, a dziewczyna zabiła sporo osób. Chłopak rzucił toporem w Deana...Dean był nawet fajny, ale chyba najsłabszy z naszego sojuszu. Mam tylko nadzieje, że nie znienawidzą mnie za to, że zabiłem ich dzieci, swoich sojuszników. Wszyscy mieli wielkie szanse na wygraną, okazało się, że ja miałem większe i wygrałem. Nic na to nie poradzę, chciałbym, żeby stali na moim miejscu, byli szczęśliwi ze swoimi rodzinami. To niemożliwe! Moja niechęć do Igrzysk znowu wraca!
- Gotowi? - pyta Erna. Nawet nie pakuje rzeczy, mam wszystko co potrzebne, biorę walizki i wszyscy ruszamy do pociągu wcześniej zamykając drzwi do mieszkania. Tutaj, w Wiosce Zwycięzców strażnicy pilnują wejść, więc nie mam co się martwić, że ktoś mi co ukradnie. Kiedy jesteśmy w pojeździe, on od razu rusza po torach, turlamy się po podłodze. Mam czas, żeby porozmawiać z Derekiem, muszę mu podziękować. Idziemy do mojego przedziału i siadamy na czerwonych fotelach.
- Słuchaj... dzięki za to, że utrzymałeś mnie przy życiu - zaczynam niepewnie.
- Spoko - uśmiecha się. - Chciałem z tobą porozmawiać na temat... - na jego twarzy pojawia się chytry uśmieszek przypominający ten kiedy ja byłem na arenie. - Twojej dziewczyny. Widziałem cię z jakąś w Kapitolu, opowiesz mi o niej trochę? Nie, żebym na nią czyhał, czy coś tylko tak z ciekawości pytam. - Opowiadam mu o brunetce, potem przechodzę na mniej ciekawy temat, o Igrzyskach.
- Derek, jak się czułeś podczas twojego Tournee? Jak zareagowały na ciebie rodziny trybutów, których zabiłeś?
- Emm...właśnie tego się obawiałem, bo te rodziny były bardzo zapłakane, a mieszkańcy chcieli mnie zabić. Ale poza tym nic strasznego - obnaża swoje białe zęby. Nie boję się, ale jeżeli mnie będą chcieli zabić? Nie wiedziałem, że ludzie z Dystryktów są tak brutalni. Rozmawiamy jeszcze chwilę, po czym odchodzimy w własne strony i zasypiamy w swoich sypialniach wcześniej załatwiając wszystkie najpilniejsze sprawy. *Dwudziestu Trzech Trybutów idzie w moją stronę. Wszyscy mają rany w takim miejscu, które załatwiło ich śmierć. Zalani są szkarłatną krwią, stoję w miejscu jakby coś mnie w nie wryło. Rozglądam się dookoła. Jestem przy Rogu Obfitości, w ręku trzymam dwa oszczepy, oraz miecz. Boję się, że znowu będę musiał ich zabić, boję się, że to wszystko się powtórzy, boję się... Jedna para rąk dosięga mnie i ciągnie w swoją stronę, zamachuje się i odcinam zgniłe dłonie. Padają z pluskiem... zaraz... Czuję ciepłą wodę, sięga mi do kolan, próbuje wyjść, ale błoto mnie spowalnia. Poziom błękitnej cieczy unosi się do góry, próbuje płynąć, ale nie mogę oderwać nóg od błota. Wzdrygam się, z tego błota zaczynają wystawać następne dłonie, wszyscy próbują wciągnąć mnie do piachu, ale znowu otoczenie się zmienia. Ogień, wszystko wokół mnie płonie, ja również. Moja skóra zaczyna odpadać, czuję ogromny ból i widzę, jak z nieba spadają tony soli. Sączą się na moje rany, wszystko mnie tak boli, że powoli nie wytrzymuje. Upadam na kolana, ogień ich dosięga, nogawki spodni zapalają się, szybko dociera do głowy. Płonę. Umieram. Cierpię. Płonę. Umieram. Cierpię. Ginę. Płonę. Umiera. Cierpię. GINĘ!* Budzę się przerażony, ten sen był straszny! Nie chcę już przez niego przeżywać, mam nadzieje, że szybko da mi spokój i będę mógł spać spokojnie. Zlany potem kieruje swoje kroki do łazienki, myję twarz zimną wodą, po czym wracam do łóżka. Spoglądam na zegarek. Ósma. Wyglądam przez okno i widzę budynki Dwunastki. Jest tutaj strasznie brzydka, ziemia udeptana, zero chodników, ładnych budynków. To miejsce jest niczym w porównaniu z Jedynkę. Jak Agnes mogła tu wytrzymać? Wzruszam ramionami i załatwiam wszystkie najpotrzebniejsze sprawy. Mam ochotę spać cały dzień i nic nie robić. Niebo jest zachmurzone, pada deszcz, idealna pogoda na przemowę! Ech... Zjadam potrawkę z kurczaka, taką samą jaka była w Kapitolu i obserwuje włóczących się po pociągu towarzyszy. Erna przepytuje mnie jeszcze z kartek, wszystko pamiętam, więc już po chwili mam spokój. Zakładam kaptur na głowę i wchodzimy do poniszczonego Pałacu Sprawiedliwości, widownia zbiera się tuż przed sceną. Ciekawe jak oni wyglądają. Musza być chudzi i biedni... Po chwili wychodzę na zewnątrz, dach chroni mnie przed deszczem, więc ściągam z siebie bluzę i jestem w pełnym garniturze. Tak jak myślałem, mieszkańcy są wychudzeni i smutni. Rodziny zmarłych patrzą na mnie z żalem w oczach. Przypominam sobie całą przemowę i zaczynam mówić.
- Witam w tym ponurym dniu. Najpierw zacznę od Agnes, mojej silnej sojuszniczki. Była bardzo silna i waleczna, zdziwił mnie jej zasób umiejętności, to naprawdę rzadkość w Dystrykcie Dwunastym. Dostała nawet sporo punktów z Pokazu Indywidualnego, zasłużyła na to. Jednak nie zasłużyła na śmierć w tak młodym wieku. Bardzo mi przykro z powodu jej śmierci, była wspaniałą sojuszniczką. Trybuta z tego dystryktu... sam zabiłem. Przykro mi, ale nawet nie wiem jak miał na imię i tak naprawdę był jedną z moich pierwszych ofiar, uważałem go za zwierzynę. Przepraszam za to jego rodzinę. Na pewno był bardzo inteligentny i miły, szkoda, że tak szybko zginął. Bardzo dziękuje za wysłuchanie. - Przemowa nie jest jakaś super długa, ale tyle wystarczy. Wracam do białego budynku i przyglądam się zadowolonym twarzą towarzyszów.
- No, no! Mnie w Dwunastce chcieli zabić od razu... - śmieje się Derek. - Prawdopodobnie w Jedenastce będziesz miał gorzej.
- Derek! - prycha Erna. To wcale mnie nie pociesza, ale trochę rozwesela. Największa akcja prawdopodobnie będzie w Ósemce, Martin był moim największym wrogiem znajdującym się na arenie Dwudziestych Piątych Igrzysk Głodowych. Wracamy do pociągu, nie mam ochoty szwendać się po tym brzydkim miejscu, sprawia, że na mojej twarzy pojawia się smutek.
- Poszło ci bardzo dobrze! - wykrzykują wszyscy kiedy znajdujemy się w pociągu.
- Jedenastka jest bardzo blisko Dwunastki. Jeśli dobrze pójdzie dojedziemy tam jeszcze dzisiaj, a co za tym idzie? Szybszy koniec Tournee! - mówi Erna. To lekko mnie pociesza, chce to już skończyć, mam nadzieje, że będę mógł zostać w Dwójce trochę dłużej. Chcę porozmawiać tam z Rose, bardzo za nią tęsknie choć nie widziałem jej dopiero trochę czasu. Jednak dla mnie jest to jak wieczność. Uczę się na pamięć przemowy z Jedenastki, właściwie tylko powtarzam, bo już się nauczyłem. Wychodzimy na zewnątrz. Ten dystrykty jest o wiele ładniejszy! Pachnie tu świeżymi owocami, wieje lekki wiaterek, a ludzie są spokojni, ale i uśmiechnięci. Wychodzimy na Pałac Sprawiedliwości i zaczynam swoją przemowę.
- Whitney zabiła moich dwóch silnych sojuszników. To pokazało jaka ona jest silna i odważna. Przyznam, że nadal czuję d niej niechęć, ale po prostu wkurzyło mnie to, że zabiła moich sojuszników. Gdyby nie zginęła tak szybko na pewno byłaby jeszcze większą gwiazdą. - Jej rodzice ubrani są na bogato, jednak płaczą. Zwracam się do rodziny Kasandra. - Kasandro był jednym z moich najgroźniejszych przeciwników. Trzymał sojusz z Martinem i Marciem. Był silny i waleczny i wiem, że możecie czuć do mnie niechęć, bo to ja go zabiłem, ale on zabił mojego sojusznika. Jednak pokazał jaki jest silny wychodząc sam na pole bitwy. Sojusznicy go zostawili.
Kończę szybko i wracamy do pociągu. Szybko wchodzimy do pociągu, jestem zmęczony tym wszystkim. Nie chcę wygłaszać mów o ludziach, których zabiłem. Przecież to było umyślne, zrobiłbym to nawet, gdyby nie zabili moich sojuszników.
- Nadal dobrze zareagowali?! - wrzeszczy zaskoczony Derek. - We mnie to już rzucali butelkami!
On zachowuje się jakoś dziwnie. To ma mi chyba poprawić humor... Dzień dobiega końca, więc tylko się kapię, zjadam kolacje i zasypiam.
Następnego ranka jestem już w Dziesiątce, gdzie nie dzieje się nic ciekawego. Jest tutaj mnóstwo farm, smutnych ludzi. Przypominam sobie, że ich trybuci zginęli przy Rogu Obfitości. Kiedy stoję na betonowej scenie, wszyscy się na mnie dziwnie patrzą. Rodzice otyłego Dania z sylwetki są podobni do niego.
- Danio był potężny, zabawny, ale zginął już przy Rogu Obfitości. Naprawdę mi przykro, że tak się stało... A trybutka z tego dystryktu, Tiffany na pewno była silna. Nie rzucała mi się w oczy, jednak naprawdę mi przykro.
I znowu powrót. Tym razem dojeżdżamy do Dziewiątego Dystryktu. Derek chyba dał sobie spokój z mówieniem, że mnie jeszcze nie pobili, bo nie usłyszałem jeszcze ani słówka o tym. Na scenie ludzie są bardzo zadowoleni, cieszą się, że zginęli obywatele ich Dystryktu?
- Trybuci z tego dystryktu byli bardzo waleczni i silni. Daria Trynkiewicz wierzyła w szatana, szkoda, że on jej nie pomógł przetrwać. Ale wierzę, że znajduje się w piekle i popija z nim herbatkę - Na twarzach jej rodziców pojawiają się uśmiechy. Oni chyba też w niego wierzą. - Juliet... No cóż... widzę, że jego rodziny są bardzo zadowoleni z tego, że ich syn, córka zginął. No więc do zobaczenia! - i wracamy do pociągu, żeby pojechać do Ósemki, Dystryktu Martina. Dojeżdżamy tam około ósmej wieczorem. Miejsce to jest brzydkie, mieści się tutaj wiele fabryk włókiennictwa. Kiedy wchodzę na scenę, zaczynają obrzucać mnie przekleństwami i rzucać czymś. Chwytam pierwszą lepszą butelkę po wódce, zamachuje się i uderzam nią w nogę jednego z facetów, który mnie rzucił. Następnie uderzam drugą w następnego chłopaka. Rzucam jeszcze kilkoma, po czym Strażnicy Pokoju zabierają mnie stamtąd i od razu wracamy do pociągu. Na szczęście udało mi się trafić w niektórych ludzi.
- Coś ty sobie myślał?! - wrzeszczy Erna.
- Kobieto, oni chcieli go zabić! - Derek jest wyraźnie wkurzony. - ZABIĆ! DOBRZE, ŻE SIĘ BRONIŁ!
I nagle zauważam szkoło lekko wbite w moją rękę. Erna szybko wzywa lekarzy(to było kompletnie niepotrzebne, bo mogłem to wyrwać sam), którzy mi je wyrywają. Później wszyscy powiadamiają mnie, że przemowa w Ósmym Dystrykcie zostaje odwołana.
Na następny dzień jesteśmy w Siódmym Dystrykcie. Jest tutaj mnóstwo drzew, oraz lasów. Przypomina mi to trochę arenę, las znajdujący się za Rogiem Obfitości.
- Allie Patel i Michael Jackson byli bardzo dobrymi ludźmi. Przykro mi, że musieli tak szybko zginąć, naprawdę. Nie wiem, dlaczego dziewczyna z tego dystryktu trafiła na arenę, wyglądała na taką, która nie może... Naprawdę mi przykro... - mówię jeszcze kilka rzeczy i odchodzimy. Niedługo odwiedzę dystrykty moich sojuszników, ciekawe jak oni zareagują. Mam nadzieje, że dobrze.
Żeby być na scenie w Szóstce, musimy przejechać przez morze kilkoma motorówkami. Dla Dereka i dla mnie to świetna zabawa, jednak Erna bardzo się boi. Na scenie jestem trochę mokry, a wszyscy wyglądają jakby byli w wielkiej żałobie. Biorę głęboki wdech, wydycham wcześniej nabrane powietrze i zaczynam.
- Idaria i Darius. Nie znałem ich tak jak większości trybutów, ale bardzo mi przykro, że zginęli. Darius... no, pobiłem go z kolegami i bardzo mi przykro, ale on się we mnie podkochiwał! Idaria była bardzo sympatyczna. - Podobnie jak w Siódemce, dodaję kilka słów i wracamy do pociągu. Jeszcze trochę i będziemy w Piątym Dystrykcie. Przypominam sobie o prośbie Ellie, postaram się znaleźć jej siostrę i jej to powiedzieć.
Piątka jest średniej wielkości. Co chwilę widzę słupy elektryczne, elektrownie i ludzi wyglądających na bardzo inteligentnych. Scena jest drewniana, domy są całkiem bogate, ale może to, dlatego, że jest tutaj mało dzieci.
- Witam! Lisa była jedną z najinteligentniejszych trybutów, jeśli nie była najinteligentniejsza. Wiem, że to ja ją zabiłem, miała wielkie szanse na wygraną. Zadziwiał mnie jej spryt i jej cechy charakteru. Pomyślałem, że będzie jedną z tych, którzy zginą przy Rogu Obfitości, a tu proszę. Dotarła do finału! Natomiast Andrew... był moją pierwszą ofiarą. Zginął z mojej ręki, go pierwszego zabiłem. I to w tak brutalny sposób! Przepraszam i dziękuje za wysłuchanie. - I wracamy do pociągu. Następny cel to Czwarty Dystrykt, nie mogę się doczekać aż tam dojedziemy. Najbardziej, jednak liczę na Dwójkę, obiecała mi, że będzie tam na mnie czekać.
Tak jak myślałem, Czwórka jest bardzo ładnym dystryktem. Piękne morza, piasek, domki! Jest tutaj też Akademia, która ma za zadanie szkolić członków do udziału w Igrzyskach. Młodzi patrzą na mnie zdziwieni, a starsi lekko zawiedzeni. Na betonowej scenie po moich obu stronach stoją Strażnicy Pokoju.
- Ellie i Dean, oni byli moimi sojusznikami na arenie. Dean praktycznie zginął przeze mnie, bo, gdybym się nie schylił... kto wie może stałby tutaj i przemawiał. Wykazał się wielką odwagą i determinacją, bardzo szkoda, że zginął. Na szczęście zdążyłem go pomścić i zabiłem tego drania, który go zakopał! Natomiast Ellie. Ona była moją przyjaciółką, była świetna! Silna, ładna, inteligentna. Sam ją zabiłem, przed śmiercią poprosiła mnie o coś, co dzisiaj wykonam. Ale to po przemowie. Szkoda, że musiałem walczyć ze swoimi sojusznikami... - po skończonej przemowie, proszę Dereka o czas. Ludzie się rozchodzą, ja natomiast podbiegam do siostry Ellie. Jest bardzo podobna do sojuszniczki. Ma rude włosy, łagodny wyraz twarzy.
- Hej. Twoja siostra prosiła mnie o coś - zaczynam niepewnie.
- O co? - jest lekko zdenerwowana. - Powiedziała, żebym ci powiedział, żebyś nigdy nie zgłaszała się na Igrzyska, bo to cholernie głupie. Weź to sobie do serca, ona na pewno chciałaby tego... - odwracam się, siostra Ellie mnie przytula.
- Dziękuje. Że ją obroniłeś. Że mi to przekazałeś. - na mój garnitur spadają łzy dziewczyny. Po chwili musimy wracać do pociągu, więc się z nią żegnam i wracamy.
Trójka nie jest zbyt ładna. Ludzie tutaj nie przepadają za mną. Na scenie zaczynam przemawiać, a oni wyglądają jakby nawet tego nie słuchali.
- Marco był jednym z moich największych wrogów. Wykazał się wielką odwagą i inteligencją, jednak zginął z moich rąk. Mia była bardzo ładna, przez chwilę mieliśmy sojusz, jednakże szybko zabiły ją piranię... Myślę, że była bardzo odważna, oraz inteligentna. Nie dostała słabej oceny z Pokazu Indywidualnego, trochę pożyła. Mam nadzieje, że obje spoczywają w pokoju.- dodaje kilka słów i wracamy. Cieszę się, gdyż niedługo zobaczę Rose, moją Rose.
W samym sercu Dwójki znajduje się wielka góra z wejściami. Po wejściu na scenę od razu wypatruje brunetki, chcę się z nią jak najszybciej zobaczyć. Trochę dalej od nas znajduje się Akademia.
- Witam. Melanie i Thomas byli bardzo silni i inteligentni. Byliśmy razem w sojuszu i nie żałuje tego. Przykro mi, że zginęli, a ja sam musiałem zabić Melanie. Oboje byli godnymi uwagi przeciwnikami, dużo trybutów obawiało się walki z nimi. Myślę, że byliśmy przyjaciółmi. Szkoda, że musieli zginąć tak młodo, uważałem ich za silnych przeciwników i nadal uważam. Pewnie tam na górze jest im lepiej! - i schodzę ze sceny. Derek pozwala mi się przespacerować.
- Wróć do pociągu po północy - puszcza oko. Uśmiecham się i odszukuje wzrokiem Rose, stoi w tłumie jak zamurowana. Biegnie do mnie, rzuca się i po chwili nasze usta złączają się w namiętnym pocałunku.
- Tęskniłam - mówi.
- Ja też...
Do wieczora chodzimy, zwiedzamy, rozmawiamy, śmiejemy się i inne tego typu rzeczy. Cieszę się, że znowu ją widzę, jest świetna! Po chwili siadamy na jednej z ławek, wiatr jest średni, widzę kilka krzaczków z czerwonymi owocami.
- Rose, nie zgłaszaj się na trybuta, proszę - odzywam się błagalnym tonem.
- Aron... już postanowiłam. Wrócę do ciebie! - uśmiecha się. Kręcę głową i wstaję z miejsca.
- Gdzie idziesz? - Rose jest zaniepokojona.
- Do pociągu. Cześć - całuje ją lekko w usta i wracam do pojazdu. Jestem wkurzony, moi wszyscy sojusznicy byli pewni, że wygrają. A co się stało? Nie wrócili.
Na reszcie jestem w Jedynce. Pewnym krokiem wchodzę na scenę i zaczynam mówić o April.
- April to moja była dziewczyna. Wiem, że była bardzo inteligentna, zwinna i silna. Podczas, gdy my chowaliśmy się na drzewach ona wybijała króliki. Sami widzieliście moją reakcje po zabiciu blondynki, kochałem ją choć nie miałem odwagi jej tego powiedzieć. Teraz jest już za późno, nie usłyszy tego. Nadal o niej myślę, szkoda, że zginęła. Chciałbym, żeby stała tutaj! A ja zwyciężyłem. Cieszę się z tego powodu... - dodaje kilka słów o blondynce i schodzę ze sceny.
Rose może być zazdrosna, skoro chce się zgłosić na trybutkę, nie możemy być razem. W końcu ja muszę opiekować się swoimi trybutami! 
Po powrocie do domu odwiedza mnie Derek, moja matka, ojciec i jakiś brunet podobny do mnie, oraz Dereka. Mam ochotę przywalić ojcu, co tu się dzieje?
- Dowiedziałem się... On to... NASZ BRAT! JA JESTEM TWOIM BRATEM, ON JEST NASZYM BRATEM! - Moja pierwsza reakcje po usłyszeniu Dereka? To jakiś wariat? Ja mam jednego brata, tego co wygrał w Igrzyskach Głodowych! I wtedy wręczają mi dokumenty. To co widzę jest... dziwne, zaskakujące. Derek i ten chłopak to moi bracia!
- Dlaczego nic nie mówiliście, dlaczego?! - syczę przez zaciśnięte zęby. Z tego co opowiadają rodzice żaden z nas nie wiedział, że jesteśmy braćmi. A ten co zwyciężył... zginął! Nawet mnie o tym nie powiadomili! Wszyscy się rozchodzimy, muszę to sam przemyśleć.
_________________________________________________________________________________
Wydaje mi się, że ten rozdział jest trochę dłuższy od poprzednich. Już w następnym będą Dożynki! Nie chciałem Was zanudzać niepotrzebnymi rzeczami, więc trochę przyśpieszyłem to wszystko!


8 komentarzy:

  1. Mała Ellie <3
    Fajne to Tournee :3 Dystrykt 8... wiedziałm, że tam coś się stanie XD
    Jeju, rodzice pewnie szczęśliwi XD
    Nanaanaa nie wiem co napisać ;-; aaa, nie lubię Rose ;-; no i cieszę się z Dożynek w następnym rozdziale :3
    Tyle, koniec.
    Weny i pozdrawiam
    Nieoficjalna :3

    OdpowiedzUsuń
  2. Ja końcówka z tym rodzeństwem rozpierdzeliła system :D rozdział świetny, mam nadzieję że jednak R zgłosi się na trubuta i możesz wtedy napisać dalszy blog z jej perspektywy :3 pozdro do następnego :)

    Ps u mnie jutro nowy

    OdpowiedzUsuń
  3. Nie sądziłam, że całe tournee wrzucisz w jeden rozdział, ale yolo. xD
    Niech ta głupia Rose się nie zgłasza. >.<
    Aron wydaje się, że naprawdę żałuje tego... Znaczy... zależy kiedy...
    A, że w Ósemce takie rzeczy się działy to się nie dziwię. xd
    Okay. To ode mnie tyle. :3
    Pozdrawiam i weny! xx

    OdpowiedzUsuń
  4. Fajny rozdział, wszystko szybko się dzieje :) Ta Rose jest głupia, że chce się zgłosić, nie lubię jej O.o Czekam na next :D Pozdrawiam i weny ;3

    OdpowiedzUsuń
  5. Ale jestem nie dobrą czytelniczką -_- przegapiłam dwa rozdziały, już nadrabiam :D
    Rozdział bardzo fajny i długi ;D

    OdpowiedzUsuń