środa, 26 listopada 2014

Rozdział XXXV - Życie jest bez sensu.

Goni go. Zmieniła się. Zabija. Ale, by wrócić. A nie zdobyć sławę, czy pieniądze. Po co jej to? Wydaje mi się, że teraz jest lepszą osobą. Poluje na przeciwników - to prawda, ale ona, jak każdy chce przeżyć.
Schylam się, gdy widzę shuriken rzucony prosto w moją twarz. Odwracam się i widzę, że broń wbija się w serce Agnes. Huk armaty obwieszczający śmierć Dwunastki przeszywa powietrze. Próbuje znaleźć zabójcę naszej przeciwniczki, jednak nigdzie jej nie widać.
- Finałowa Czwórka. Ostatnie zakłady. Cóż... Niedługo rzeź się zakończy i wszystko wróci do normy.
- Nie rozumiesz. Myślisz, że, gdy wygrasz to będziesz szczęśliwa? Zapomnisz o osobach, które zabiłaś? Nie... One zostaną z tobą do końca twojego życia.
- Wiem o czym myślisz! Sama to przeżyłam! Tak. Brałam udział w Igrzyskach i niestety wygrałam. Nie chciałam być rozpoznawana, więc zmieniłam kolor włosów i styl ubierania się! Albo Kapitolińczycy są tacy tępi, że mnie nie mogą rozpoznać albo co... Nie wiem! Ale sama zabijałam, by zwyciężyć! I dla zabawy... Przyjaźnię się z Rose! Nie chcę, żeby spotkało ją to samo co mnie, czy ciebie!
- Cassie... - próbuje ją jakoś uspokoić. - Przepraszam. Nie wiedziałem. Usiądź... - dziewczyna wykonuje polecenie i spuszcza wzrok.
- Opowiem ci. O Igrzyskach...
- Nie trzeba...
- Trzeba. Masz prawo wiedzieć... Jak zabiłam swoich przyjaciół. - Dziewczyna zaczyna opowiadać o swoich przeżyciach na arenie. Dowiaduje się, że pierwszą osobą z sojuszu, którą zamordowała był dwunastoletni chłopak z Czwórki. Wzięli go do sojuszu, żeby mieć się czym bronić przed zmiechami. No, ale podczas rzezi ona rzuciła w jego serce ostrym nożem i ten zginął. Kolejną, poważną ofiarą z sojuszu była dziewczyna z Czwórki, która otrzymała od Cassie kilka ciosów w gardło. Chłopak Jedynki padł zabity przez potwora przysłanego z Kapitolu na arenę. Trybutka z Jedynki, przyjaciółka Cassie z areny, została przez nią zdradzona. Gdy umawiały się na zabicie najsilniejszego trybuta z Dwójki, Jedynka dźgnęła go w serce, a wtedy Cassie podcięła gardło sojuszniczce. Z resztą przeciwników poszło jej bardzo łatwo. Zwyciężyła okrutnie zabijając swoich sojuszników. Ale takie jest prawo Igrzsk. Zabij i zwycięż. Te słowa nadal siedzą w mojej głowie. Wpajane przez lata spędzone w Akademii. Byłem głupim nastolatkiem, który myślał, że arena pomoże mu zdobyć sławę. I pomogła. Ale jeśli tak ma wyglądać moje życie to jej nie chcę. Nie chcę cierpieć. Nie chcę mieć ich w pamięci. Nie chcę słyszeć ich krzyku, gdy ich zabijałem. Nagle słyszymy wystrzał armaty. Automatycznie odwracamy się w stronę ekranu i widzimy Candy z Dwunastego Dystryktu. Z podciętymi żyłami. Popełniła samobójstwo. Z jakiego powodu? Zwątpiła w swoją wygraną? Uznała, że nie da z nimi rady? Doloroes wygłasza mowę gratulacyjną i namawia do zakończenia Igrzysk. Tak. Czuję, że dzień dzisiejszy zakończy te głupie i niepotrzebne Igrzyska. I wierzę, że wróci. Z naszym dzieckiem.
Gordon, który od początku próbuje zaatakować moją dziewczynę, potrzebuje wody utlenionej na przemycie rany jaką zdobył podczas uczty, w walce z Oscarem. Żeby nie być złym mentorem, wysyłam mu ją i oglądam, jak spada ilość pieniędzy.
- Nie pomagaj mu - mówi Cassie.
- Jest moim bratem. I podopiecznym.
- Ale wrogiem Rose.
- Który nie da jej rady. Poza tym jestem mentorem. Moim zadaniem jest utrzymywać go przy życiu. Nie moja wina, że mentor Rose wysyłał jej zbędne prezenty i teraz nic nie dostaje. Sam z chęcią bym jej coś wysłał, jednak nie mogę. Ekran dzieli się na trzy okna - każde przeznaczone na innego trybuta. Rose i Gordon od razu ruszają do Rogu Obfitości. Mimo to pierwsza dociera tam moja dziewczyna, która szybko chowa się w złotej konstrukcji.
Mój brat dociera chwilę po niej. Rozgląda się po otoczeniu, szuka jej. Gdy tylko odwraca się do Rose plecami, ona rzuca się na niego i dźga go w prawy bark. Chłopak łapie się za ranę i w tej chwili dziewczyna kopie go w brzuch. Następnie próbuje poderżnąć mu gardło, jednak z nim nie jest tak łatwo. Gordon przebija jej ramię, z którego cieknie krew.
- Witaj, Rosalie. Znowu się spotykamy. Powiem ci szczerze, że od początku zerwania naszego sojuszu ciebie szukam. Myślałem, że może wyślą, ciebie, tą słabą Dwójkę, na polowanie, a ty się mi napatoczysz i będę mógł cię szybko i sprawnie zabić. A ty tak znienacka wyskakujesz. Nieładnie... Niegrzeczna - śmieje się chłopak. Jestem na niego wkurzony. Nie może tak sobie obrażać Rose.
- Zamknij się. Sam jesteś słaby. Myślisz, że do niego wrócisz, gdy już jesteś skończony. Zaraz zginiesz i już nigdy nie ujrzysz światła dziennego! 
- Haha! Jesteś bardzo śmieszna... - Oboje krążą w kółko. Po około trzech minutach, Rose rzuca nożem w nogę swojego przeciwnika. Ten szybko przydusza ją do ściany, nawet nie daje szansy na reakcje dla Rose. W tej chwili na pole bitwy wkracza Oscar i odcina głowę mojego brata. Jestem zdziwiony tą nagłą śmiercią Gordona. Słychać wystrzał armatni obwieszczający jego śmierć. W głębi duszy jest mi smutno, ale teraz najważniejsza jest Rose. W jej sercu tkwi połyskujący miecz. Z początku nie rozumiem o co chodzi. Dopiero po chwili orientuje się, że ona może zginąć. Że ona na pewno zginie. Że zostawi mnie. Że odejdzie. Że już nigdy jej nie zobaczę. Do moich oczu napływają łzy, pozwalam im uciec i spłynąć po policzkach. Cassie rzuca się na moje ramię i zaczyna szlochać. Oscar mówi zrezygnowany:
- Obiecałem, że spotkamy się w finale. Ty mi też to obiecałaś. I dotrzymałaś swojej obietnicy. Jesteś naprawdę dobrą przyjaciółką. Chciałbym powiedzieć... Że to ja pomogłem ci przeżyć, gdy nie miałaś co jeść i pić... Przykro mi, że to tak się skończyło. Że nie możesz do niego wrócić. Ale ja też mam dla kogo... Przepraszam...
- Dz-dziękuje... - bełkocze Rose. - Z-za w-wszystko. P-pozdrów g-go... o-odemnie... P-powidz A-aronowi, że go ko-kocham. Dobrze, przyjacielu?
- Dobrze. Dobrze, przyjaciółko - Wtedy powieki mojej dziewczyny się zamykają. To niemożliwe. Nie może. Nie może mnie zostawić. Samego. Przecież...
- Ona...
- Nie żyje. Straciliśmy ją... Ona... Ona nigdy nie powróci - czuję, że mokra ciecz lecąca z oczu Cassie spada na moją bluzę, w którą wsiąka. Patrzę się w ekran. Nie reaguje już na nic. Moje życie straciło sens. Nie mam dla kogo żyć. Opuściła mnie - mogę umierać.
- Oto zwycięzca Dwudziestych Szóstych Igrzysk, Oscar Bein z Dystryktu Czwartego!~
***
Minęły dwa tygodnie od zakończenia Dwudziestych Szóstych Igrzysk Głodowych. Z rezygnacją patrzę w lustro. Nie mam siły do życia. Mam ochotę je zakończyć. Nigdy nie wracać. Być z nią i z dzieckiem. Nic nie jem, codziennie siedzę na kanapie i wpatruje się w telewizor. Nie zjawiłem się na przemowie w naszym dystrykcie. Nie oficjalnie. Słyszałem o tym tylko w telewizji. Chwytam żyletkę. Mam ochotę z sobą skończyć. Nie ma sensu. Bez niej nic nie ma sensu. Właściwie to tylko dzięki niej jeszcze żyje.
Rozcinam swoją żyłę. Wylewa się masa krwi, po czym upadam na ziemię i uderzam głową o wannę. Moje powieki zamykają się. Odchodzę z świata żywych.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Pierwsze Ćwierćwiecze Poskromienia to mój ulubiony blog, który piszę. Pierwszy, poważny blog. Który jest ze mną od 26 marca 2014 roku do 11 listopada 2014 roku. Dziękuje wszystkim osobom, które kiedykolwiek skomentowały jakikolwiek rozdział istniejący tutaj. Naprawdę Wam dziękuje. Paulli, Kole Dżance, Nieoficjalnej... I wielu innym. Szkoda mi z tym kończyć. Ale coś się kończy, coś się zaczyna. Mam w planach napisać nowy blog... I właściwie - już nic nie trzyma mnie przed napisaniem go. Gdy tylko wszystko na niego będzie gotowe to Wam powiem i podam linka.
Zapraszam na zakończenie bloga o Rose: http://dwudziesteszosteigrzyskaglodowe.blogspot.com/
Pozdrawiam :D

Zapraszam na inne moje blogi:
A raczej bloga... XD A tego nowego podam, gdy go ogarnę.
http://walka-o-sprawiedliwosc.blogspot.com/