sobota, 27 września 2014

Rozdział XXXII - Rudowłosi...

Dziewczyny wlewają fioletową ciecz do butelki, która dość szybko się rozpuszcza i znika.
- Cholera! - krzyczy blondynka trochę zbyt głośno. Rosalina decyduje się, że nie zrobią tego dzisiaj, a kiedy indziej. No tak - to dopiero czwarty dzień, a one już miałyby zabić jednego sojusznika. Na pewno nabraliby podejrzeń, a wtedy już po nich. Gordon wychodzi z namiotu i wysyła moją dziewczynę samą na polowanie. Kamery wędrują za szatynką, która w końcu otrzymuje prezent od sponsora. Po kawałku mięsa dla każdego jej sojusznika oraz jakiś liścik, ale nie wiem co tam jest napisane. Dziewczyna chowa to do plecaka i rusza dalej w poszukiwaniu jakiegokolwiek łupu. Ekrany wracają na sojuszników Rose i Carmen proponuje, że pójdzie zobaczyć, gdzie ona jest. Znowu widzę Rose, ale teraz stoją przed nią rudzi bliźniacy. Na ich twarzach malują się szydercze uśmiechy, a w dłoniach ściskają bronie.
- Księżniczka z Dwójki... sama? - śmieje się Cara.
- Ona nie jest sama! - syczy Carmen, która pojawia się obok Rosaliny. Chłopak przecina powietrze sierpem - najwidoczniej nie zdaje sobie sprawy, że nie rani dwóch dziewczyn. Zaczynają zawzięcie walczyć. Stal uderza o stal - czasami lecą złote ikry i spadają na kamienną pustynię. Rosalina zostaje lekko zraniona w rękę, czerwona ciecz leje się i wsiąka w jej ubranie. Ona nie pozostaje dłużna i zatapia lśniące ostrze w zgięcie kolana Robbiego.
- Ostatnie słowa? - słodzi szatynka i już ma wbić broń w jego serce, jednak Cara z okrzykiem ''NIEEEE!'' przewraca ją i tnie lewą rękę na oślep. Zaciskam wargi - nie może zginąć! Carmen ciągnie Carę za długie, rude włosy i rozcina jej policzek. Rose odnajduje przeciwnika i zaczyna go torturować aż słychać wystrzał armatni. Jego bliźniaczka zaczyna uciekać, a wtedy szatynka klęka i zaczyna płakać. Nie chcę, żeby popadała w depresje. Carmen błaga sojuszniczkę, żeby wracały, ale tamta nadal klęczy nad bezwładnym ciałem Robbiego. W końcu słychać kroki sojuszu Katlyn i ledwo wracają do obozowiska, gdzie ich opatrują.
Odchodzę od ekranu i słyszę, że na konto Silver wpływa dwadzieścia, a z Gordona, taką samą ilość, odejmują. Na ulicach Kapitolu jest jakoś mało osób. Zapewne  wszyscy siedzą w domach i oglądają Głodowe Igrzyska. Cieszą się albo rozpaczają, że kolejny zawodnik odszedł z tego świata. Nagle rozbrzmiewa głos Doloroesa Dodermana, głównego komentatora Igrzysk.
- Kolejny trybut poległ. Zostało ich dwunastu, a, więc jeszcze trochę i wielki finał. Zapewne chcemy, żeby nasi trybuci pożyli trochę dłużej, a więc w centrum, przy największym ekranie, postawiliśmy urny, w których możecie głosować, czy odpuścić im jeden dzień bez krwi, czy chcecie krwi cały czas! Do zobaczenia i miejmy nadzieje, że ten oto Robbie Stewart z Jedenastego Dystryktu będzie spoczywał w pokoju.
Nagle na małych ekranikach sklepu pojawiają się kolejno trybuci i informacje o nich.

Silver Jones.
17 lat.
Dystrykt 1.
Łuk i strzały.

Gordon Richardson.
17 lat.
Dystrykt 1.
Topór, siekiera.

Rosaline Darkness.
17 lat.
Dystrykt 2.
Noże do rzucania ''Shuriken''.

Dave Blaze.
17 lat.
Dystrykt 2.
Włócznia, oszczep.
Zaprzestaje oglądania. Po co w ogóle im to jest? Kapitolińczycy są tacy płytcy, że oglądając Igrzyska tyle razy nie zauważyli czym walczą? Tak bardzo. Czuję, jak ktoś uderza mnie z pięści w ramię i śmieje się głośno.
- Cassie. O co chodzi? - pytam i patrzę na nią, jak na kompletną wariatkę.
- Cieszę się, że Rose go zamordowała. Był taką ciotą! Uważał się za lepszego chociaż był jednym z najsłabszych ogniw.
- Też jestem z tego powodu zadowolony. Jednakże jest jeszcze jego bliźniaczka, która na pewno będzie chciała się mścić.
***
Cara jest cała zapłakana. Łzy spływają po jej policzkach i wsiąkają w jasny piach.
- D-dlaczego o-on? - pyta między napadami płaczu.
- Bo ona to nędza. Gdyby ta marzycielka jej nie pomogła to już by nie żyła. Ale spokojnie... Odpłacisz się na niej. Osobiście tego dopilnuje. Będziesz ją torturować aż sama zginie z tak wielkiego bólu... 
Robbie Stewart, Trybut z Jedenastego Dystryktu.

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Hej! Dzisiaj rozdział jest dużo krótszy, ale za to następny pojawi się szybciej, gdyż chcę nadrobić akcje dziejącą się tutaj do akcji dziejącej się na blogu o Rose. Jeszcze trzy takie krótkie rozdziały i będą dużo dłuższe. Obiecuje! :D

sobota, 20 września 2014

Rozdział XXXI - Propozycja.

Siedzę przed telewizorem i oglądam poczynania Rose, Gordona i Silver. Ta pierwsza dwójka za sobą nie przepada. Może ze sobą rywalizują albo coś w tym stylu. Mam tylko nadzieje, że na razie nie będą ze sobą walczyć. Nagle zauważają dziewczynę nabierającą sobie wody. Jest chyba z Dwunastego Dystryktu, rozpoznaje ją po tej czapce z daszkiem, którą otrzymała od sponsora. Ogólnie to radzi sobie całkiem nieźle. Zaczynają ją gonić, ona przed nimi ucieka. W końcu znika im z oczu, nie ma trupa. To dobrze. Im dłużej będą w sojuszu tym dłużej będą bezpieczni. Mój brat przeklina głośno i zaczyna kłócić się z moją dziewczyną. Oscar przerywa tę kłótnię, pewnie nie chciał wzniecać takich rzeczy w sojuszu. Boję się, gdyż moi trybuci mogą nie dać z nim rady. Ekrany przewracają się na sojusz Katlyn. Cały czas się o coś sprzeczają, to chyba jeden wielki niewypał.
- Opanuj Gordona i powiedz Silver, żeby trzymała się w pobocznym sojuszu Rose. Dla tej dwójki wyjdzie to dużo lepiej. Szczególnie, gdy braciszek będzie chciał zaatakować. A, żeby nie wyszło, że chcesz pomóc tylko Rose, to swoim trybutom wyślij po dwie paczki krakersów. Ponownie rzucam krótkie spojrzenie na konto moich trybutów. Ostatnio kasa im wzrosła o wiele więcej, a ja w ogóle jej nie marnuje, gdyż nie jest to potrzebne.
Gordon Richardson: 1500
Silver Jones: 1000
Klikam palcem ekran i wybieram nazwisko swojej podopiecznej. Wybieram kod krakersów, piszę list, żeby była w sojuszu z Rose. Gordonowi daję tylko jedzenie podane przez Cassie i prośbę o nie atakowanie szatynki. Dopisuje też, że to zaprowadzi do szybszego rozwiązania sojuszu, a wtedy może być słabo.
- Gotowe - mówię i patrzę, jak pieniądze dwójki trybutów automatycznie maleją. Zastanawiam się, jak oni to przetrawią. Oby nie pomyśleli, że wolę, żeby to Rose przeżyła Igrzyska i knuje z nią, jak ich zabić. Zapewne Kapitolińczycy pomyślą, że, jednak martwię się o swoich podopiecznych. Jeden plus. Teraz czas utrzymać, któreś z nich przy życiu. Wszyscy są dla mnie ważni, ale nie wiem, kto najbardziej. Gordon to mój brat. Rose to prawdziwa miłość. A Silver jest dla mnie podopieczną, którą naprawdę lubię. Ale dopiero teraz rozumiem, co chce zrobić Cassie. Ona pragnie zmusić mnie, żebym jakoś załatwił swoich trybutów. Rose ma wygrać, a oni przegrać. Ona się ze mną żegna i idzie. Postanawiam na razie nie wzniecać kłótni. Przynajmniej póki nie wiem, czy to prawda. Nagle do pomieszczenia wkraczają Strażnicy Pokoju. Jestem zdziwiony, czego oni mogą ode mnie chcieć?
- Prezydent Snow wzywa - mówią równocześnie i ciągną mnie za sobą. Mijamy kolorowe budynki, sklepy, hotele i Ośrodek Szkoleniowy, w którym spędziłem te kilka dni przed wkroczeniem na arenę. Zawiązałem tam sojusze, poznałem wielu wspaniałych ludzi, którzy już nie żyją. Dzięki mnie. Docieramy pod Pałac Prezydenta przed, którym rozciągają się tłumy ludzi i wielka fontanna. Wchodzimy do środka. Marmurowe schody, dywany, ozdobne drzwi i oczywiście wszystko jest złote. Wchodzimy do windy jeżdżącej w różne strony i od razu lądujemy przed drzwiami do jego gabinetu. Wkraczamy tam wcześniej pukając. Pomieszczenie jest dużo, jest tutaj mnóstwo obrazów przedstawiających prezydenta i jakąś dziewczynę w jego wieku, pewnie żonę. Strażnicy zostawiają nas sam na sam. Patrzę w jego wężowe oczy. Jest raczej chudy i ma ciemne blond włosy. Zabiłby go najsłabszy trybut po krótkim szkoleniu.
- Witam pana Richardsona. Proszę usiąść - uśmiecha się chytrze, a ja wykonuje jego polecenie. - Jak sam pan wie na arenie są dwie ważne dla pana osoby... A co by było, gdyby pan je... stracił? - rechocze. Domyślam się o co chodzi, on chce mi ich odebrać.
- Nie ważysz się - prawie wypluwam te słowa w jego twarz.
- Och, oczywiście, że się ważę. Kapitol pomyśli, że to po prostu ich nienawiść tak zrobiła. Nakłonię ich do walki i... postaram się o to aby każde z nich zginęło - Jego uśmiech jest coraz śmielszy. Upija łyk herbaty i kontynuuje swój monolog. - Jeżeli chcesz, żeby twoja rodzina i jedno z nich, wybrane przez ciebie, przeżyło, to...
- To co? - syczę przez zaciśnięte zęby.
- Wiele dziewczyn z Kapitolu, dystryktów... pragnie pana - zauważa. - I jeśli pan się nie domyślił, to pragnę poinformować, że jeśli nie zgodzi się pan im sprzedawać za pieniądze i dzielić się częścią z nich ze mną, to oni zginą. - Ostatnie słowa mną wstrząsają. Co? Nie mogę zdradzić Rose, nie mogę. Ale jeżeli tego nie zrobię, to on wszystkich wymorduje. - Możesz zacząć od dzisiaj. Wróć tutaj wieczorem, a ja ci wszystko wytłumaczę.
I wyprowadzają mnie. Jestem załamany. Od razu kieruje się do baru i zamawiam kilka drinków, które szybko wypijam. Nie chcę się pieprzyć z inną laską, więc nie upijam się zbytnio i wychodzę do parku, gdzie poznałem najwspanialszą dziewczynę na świecie.
- Co zwycięzca robi w takim miejscu? I na dodatek jest sam.
Głos ma śliczny! Ona jest najlepsza!
- A co taka ładna dziewczyna jak ty robi sama w takim miejscu? - odpowiadam pytaniem na pytanie.
Chichocze. 
- Opowiem ci to gdzie indziej. Pójdziemy do jakiegoś baru? - pyta. Przytakuje i wchodzimy do taniego lokalu, nie chcę, żeby ktoś mnie rozpoznał, a tutaj zagląda mało ludzi.
- To co chcesz dokładnie wiedzieć? - słyszę melodyjny głos szatynki.
- Wszystko. - odpowiadam szczerząc zęby. Zamawiam wino i nalewam je sobie, oraz dziewczynie.
- Emmm... no dobra. Nazywam się Rose, mam siedemnaście lat, pochodzę z Dwójki, przyjechałam tutaj do chłopaka, z którym dzisiaj zerwałam, rodzice załatwili mi tu małe mieszkanie do czasu Dożynek, potem wracam do dystryktu. - opowiada jednym tchem. Mam szanse!
Zdobywam się na odwagę i pytam, czy chce iść do mnie. Ku mojemu zdziwieniu, ona się zgadza. Wstajemy z miejsc i powoli ruszamy do hotelu.
- Teraz ty opowiedz mi coś o sobie. - mówi dziewczyna. 
- Aron. Osiemnaście. Jedynka. Przyjechałem odpocząć.
Wszystko było dobrze do czasu, gdy ona postanowiła zgłosić się na Igrzyska. Powoli się ściemnia, nie wiem, czy iść do tego prezydenta, czy nie iść. Spoglądam na ekran, na którym widzę uśmiechniętą Rose. Jest tak wspaniała, idealna. Kocham ją najbardziej na świecie. I muszę ją chronić. Niechętnie ruszam do gabinetu Snowa. Tam oczywiście patrzą, czy nie mam żadnej broni i w ogóle. Niebo jest ciemne, ale gwiazd na razie nie ma. Przełykam głośno ślinę, jadąc windą. Krzywię się, wyobrażając sobie seks z jakąś obcą dziewczyną. W końcu odnajduje naszego szanownego prezydenta. Obok niego stoi jakaś dziewczyna nie wyglądająca, jak te puste laski z Kapitolu. Ma piękne blond włosy i przyjazny wyraz twarzy. Gdy mnie widzi, spuszcza wzrok.
- Oto dziewczyna. Tam jest pokój... - i odchodzi. Chwytam ją za rękę, zaciskając usta. To bardzo niezręczne, tym bardziej, że ona zachowuje się jakby tego nie chciała. Zamykamy się w pomieszczeniu i zapalamy światło. Siadamy na brzegu łóżka. Z szafki wyciągam wódkę, wypijam jej trochę i nalewam jej.
- Myślisz, że są tutaj kamery? - pytam półgłosem. - I dlaczego zachowujesz się jakbyś tego nie chciała? W końcu za to płacisz...
- Nie, ty debilu! Mój brat jest najlepszym przyjacielem Snowa. Mieszkam z ''kochanym'' braciszkiem, który mnie tutaj wysłał, bo usłyszał, że dziewczyna jest potrzebna prezydentowi i zaproponował mnie. Brat się nade mną znęca... Ja mam chłopaka. To będzie mój pierwszy raz... - po jej policzkach spływają pojedyncze łzy.
- Ja też tego nie chcę. Ale muszę. On ich zabije... - jestem bezradny. Jest mi jej strasznie szkoda.
- Ja wiem... przepraszam... a... kamery na pewno są. Poza tym kasę ma brat. Jemu nie chodzi tylko o pieniądze. On chce zniszczyć psychikę zwycięzców. Pokazać, że wy należycie do niego. - Przeklinam pomysł z kamerami. Zbliżam swoje usta do jej ucha i szepczę tak, żeby tylko ona mnie usłyszała.
- Możemy się rozebrać... wejść pod kołdrę i udawać - proponuje. To trochę głupie, bo raczej się skapną, ale zawsze warto spróbować. 
- No... Ale ja się boję... Nie chcę - płacze.
- Ja wolałbym tylko z Rose, ale... spróbujemy to udawanie. Może się nie skapnie. - Ponownie zbliżam swoje usta, ale tym razem do jej ust. Złączam je w udawanym pocałunku, nawet ich nie otwieramy. Ona oplata moją szyję swoimi rękoma udając, że jest bardzo szczęśliwa. Kładziemy się na łożu, przechodzę do jej wydatnej szyi i sięgam pod jej bluzkę. Po udawanych pieszczotach, rozbieramy się i wchodzimy pod kołdrę. Wykonuje takie ruchy jakbym w nią wchodził i powoli przyśpieszał. Dziewczyna wydaje ciche jęknięcia dla efektu. W końcu, po ''orgazmie'', wychodzimy z pomieszczenia. Oczywiście jesteśmy przebrani. Zaczepia mnie jej umięśniony brat o jasnych blond włosach. Przekazuje pieniądze i ciągnie ją mocno za ramię. Mam ochotę zareagować, powiedzieć mu, żeby traktował ją lepiej, ale wtedy zaczepia mnie Snow.
- Och, jak było? - uśmiecha się jadowicie. Chce mi się wymiotować. Przekazuje mu całą sumę i bez zastanowienia wychodzę z tego pieprzonego Pałacu. Kieruje się do gabinetu mentora, kładę się na kanapie i zasypiam.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Ech. Tak bardzo dziwnie pisać, że Snow proponuje Aronowi... Sami wiecie co XD No i ten udawany seks... xD Tak bardzo. xD Cóż... krótko. Ale mam nadzieje, że się spodoba.

sobota, 13 września 2014

Rozdział XXX - Pomysł Rosaliny(+18)

Trybutka z Ósmego dystryktu ucieka przed Katlyn z Siódmego. Krople potu spływają po twarzy obu dziewczyn, ale w końcu to ta druga zadaje cios nożem w prawą rękę trybutki. Ósemka krzyczy na cały głos, a wkurzona szatynka ucieka do obozowiska. Skoro była tak blisko zabicia jej, to czemu tego nie zrobiła? Kamery kierują się na Rose i jej sojuszników. Moja dziewczyna akurat wychodzi na zewnątrz i zamienia wartę z chłopakami. Nie wiem, czy mi się zdaje, ale chyba Gordon nie przepada za Rosaliną. Obserwując otocznie, na chwilę zwraca wzrok na plecak Silver. Kiedy ma się ponownie odwrócić jej uwagę przykuwają trzy fiolki trucizny. Intryguje mnie to. Dziewczyna zastanawia się trochę, po czym wybiega zdezorientowana blondynka. Pewnie ją jakoś podpatrzyła.
- Widziałam, jak to brałaś. Wiesz co to jest? - patrzy na nią pytająco.
- Wiem, co chcesz zrobić z tą trucizną - odpowiada spokojnie. - Mam propozycję.
Dziewczyna odgarnia swoje długie włosy i zgadza się na słuchanie. Rose uśmiecha się chytrze i zaczyna tłumaczyć jej działanie.
- Powiedzmy, że będziemy w takim pobocznym przymierzu. Będziesz to wlewać do wody sojuszników, a ja będę cię bronić, gdy coś nie wyjdzie.... - mówi. Widać, że Silver jest zaskoczona, ale po chwili przytakuje wydając się dużo bardziej spokojniejsza. Zaczyna spożywać krakersy.
- Kto jest naszym pierwszym celem? - pyta w końcu.
- Hmmm... Carmen jest zbyt inteligentna, ona musi zginąć w walce. Gordon jest najsłabszy z chłopaków, przynajmniej tak mi się wydaje. Dave. Ale dopiero, gdy minie przynajmniej sześć, siedem, osiem dni, bo inaczej nabiorą podejrzeń, a... - urywa, gdyż z namiotu wychodzi reszta. Mimo, że Gordon jest moim bratem, to muszę przyznać, że nie jest zbyt dobry i nie daje mu dużych szans. Wstaję z miejsca, gdyż słyszę melodyjny głos Cassie.
- Jest cwana - zauważa. - Może wygrać - Kiwam głową na znak zgody. Nie ma żadnej pewności, ona może mnie opuścić i już nigdy nie usłyszę jej słodkich słów, nie poczuje jej ust na swoich. Nie zobaczę tego pięknego uśmiechu. Będę sam. Spoglądam w stronę liczby pieniędzy moich podopiecznych.
Gordon Richardson, Tysiąc.
Silver Jones, Sześćset. 
Cóż... Nie jest to dużo, ale też nie mało. Powinno na coś starczyć. Ale skoro na razie nic nie jest potrzebne, to nie będę marnował pieniędzy. W kryzysowej sytuacji coś przyślę. Nagle do pomieszczenia wchodzi mentor Dwójki, więc Cassie grzecznie opuszcza pokój, a on siada na krześle naprzeciwko mnie.
- Obaj wiemy o tym planie twojej trybutki i Rose. No to... ja nie jestem wkurzony. Prawdę mówiąc, to uważam, że Dave nie ma zbyt dużych szans, a ona radzi sobie całkiem dobrze. Tylko niech przypadkiem Oscara nie trują, bo wtedy on sam je zabije - wzrusza ramionami.
- On jest dobry i masz racje. Ale wydaje mi się, że na spotkaniu z tym osiłkiem z trójki nie dałby rady - po moich słowach, obaj chichoczemy.
- Ach... Gordon trochę za szybko wznieca kłótnie. Podejrzewam, że najpierw chce wyeliminować chłopaków. - Chwilę rozważam jego słowa, po czym przyznaje racje. On zawsze chciał być najlepszy z sojuszu, czy na arenie. W ogóle nie rozumiem jego głupiego powodu zgłoszenia się na trybuta. Chciał być taki, jak ja? Ale to nie jest fajne. Nikt nie chciałby być taki, jak ja. Nie życzę tego największemu wrogu. Za chwilę żegnam się z mężczyzną i ponownie kieruje wzrok na ekran. Rudzi bliźniacy przepychają się ze śmiechem. Jaki los wystawił ich razem na walkę? Przecież nawet jeśli jedno wygra, to drugie zginie.
Oboje osuwamy się na wygodne łóżko. Góruje nad szatynką, zbliżam swoje usta do jej ust, teraz są oddalone zaledwie o kilka centymetrów. Dziewczyna rozchyla nogi, a ja wsuwam swoją dłoń pomiędzy jej uda. Czuję uczucie jakiego nigdy nie czułem podczas gry wstępnej z inną dziewczyną. Nasz pocałunek staje się bardziej zachłanny, ściągam jej spódniczkę i bluzkę. Teraz jest w samej bieliźnie, jeszcze bardziej podnieca. Przysysam usta do jej gładkiej szyi, w tym miejscu pozostanie ślad. Wyrzucam gdzieś jej stanik, lekko przygryzam jej sutki, pieszczę idealne krągłości. Wstaję, rozpinam rozporek spodni, ściągam je i zjeżdżam dłonią niżej, do najintymniejszej części ciała dziewczyny. Czuję, jak gładkie dłonie zbliżają się do mojego penisa, teraz są zajęte, a ja mimo woli mruczę. Szatynka wbija paznokcie w moje plecy, szepcze moje imię. W końcu jesteśmy cali nadzy, wchodzę w nią, Rose wydaje jęk. To jej pierwszy raz, cieszę się, że to mi przypadł ten zaszczyt. Przyśpieszam swoje ruchy, wydajemy jęki, szepczemy swoje imiona. 
Tęsknie za seksem z szatynką. Tęsknie za nią całą. Ale ma wielkie szanse na wygraną, w końcu jest jedną z najlepszych trybutek. Nagle z głośników rozlega się wielki krzyk.
- Cassie! - krzyczę i szybko zwracam wzrok na ekran. Blondyna z Ósemki jest otoczona przez uśmiechnięty sojusz Rose. Gordon podchodzi do niej i dostaje informacje o jej imieniu. Caya zaczyna krzyczeć i wić się z bólu kiedy ten ją torturuje. Nawet ja tak nie robiłem. On jest psychiczny. Po długich mękach, słychać wystrzał armatni obwieszczający jej śmierć. Teraz jest nie do poznania.
- O kurwa! - Cassie wygląda na bardzo zdziwioną tym czynem. Ja też taki jestem. Chichoczę. Na Igrzyskach zazwyczaj nie używają żadnych przekleństw, byliśmy jacyś sztywni.
- Chodź - decyduje, łapię ją za rękę i kierujemy się do baru. Zamawiam dwa kieliszki Whisky, które dość szybko wypijamy. Oczywiście nie kończy się na jednym, wypijam i zamawiam następne. Blondynka nie chce pić, dlatego ona będzie raczej trzeźwa. Ja powinienem zaprzestać picia, w końcu to praktycznie nic nie daje. W końcu Cassie zabiera mnie z baru, a ja jestem dosyć przytomny. Nie zdążyłem się upić i dobrze. Skręcamy w ciemną uliczkę, chcemy pójść do pokoju mentorów Jedynki, a on jest dość daleko. Nagle zaczepia nas jakaś banda chłopaków.
- Ooooo... Zwycięzca z nową dziewczyną - rechocze jeden z nich, a ja gotuje się z wściekłości. - Dawaj kasę albo giń - wyciąga ostry nóż, który przypomina mi Rose. Kochała rzucać nożami. Zupełnie, jak Melanie, czyli moja sojusznika z Pierwszego Ćwierćwiecza Poskromienia.
- Wolę ginąć - szczerzę się do nich i jeden z nich zaczyna szarżę.
- Dicky, przestań, on trenował w tej Akademii, co jest w zawodowych dystryktach i wygrał Igrzyska! - Ale on ich nie słucha. Próbuje zatopić nóż w moim sercu, ale ja mocno ściskam jego rękę i sprawiam, że on sam wbija sobie ostrze w bark. Jego pomocnicy idą z pomocą, ale Cassie też trenowała w Akademii i też zna się na sztukach walki. Ktoś łapie mnie od tyłu za gardło, ale w końcu osuwa się bezwładnie na ziemię. Nie mija kilkanaście minut, a już jesteśmy wolni.
Lało. Ciemne chmury przesłaniały błękit nieba. Ktoś złapał mnie od tyłu i zaczął uderzać mono w klatkę piersiową. Powoli traciłem oddech, miałem mroczki przed oczami. Nie umiałem się obronić, za szybko mnie zaatakowali. Ktoś uderzył mnie w twarz, poczułem, że czerwona ciecz nią zalewa. Osunąłem się na kolana, poczułem zimny beton pod nogami. Dwunastolatek został napadnięty, co ja im takiego zrobiłem? Opadam na ziemię, słyszę ich głosy.
- Chyba nie żyje - jeden ochrypnięty.
- Szefie, czy oni się nie skapną, że to my... Nie wezwą policji, żeby trochę pomyszkowała. W końcu to już dziesiąty dwunastolatek... - drugi przestraszony.
- Zamknijcie się! Może i wezwą... Ale my uciekamy do Kapitolu, nie? Chodźcie! - trzeci władczy.
Mdleję.
Nigdy się nie dowiedziałem jaki był powód tej napaści. Z zamyśleń wyrywa mnie głos towarzyszki.
- Aron? - Zaczyna padać, nic nas nie chroni. - Chodź, musimy wiedzieć co z Rose.
Przypominam sobie o niej i ruszamy w miejsce mentora Jedynki. Tam zauważam zakrwawione zwłoki czternastolatka z Dwunastki. Kolejna dusza odeszła. Kolejna rodzina straciła dziecko.
Często, aby stało się to, czego pragniemy, trzeba tylko przestać robić, to co robimy*
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~Cytat - Lew Tołstoj.
Hej :D Długo nie było rozdziału... xD Ale teraz jest. Nie jest idealny, ale czymajcie. :D