sobota, 7 czerwca 2014

Rozdział XII - Sam. Zupełnie sam...

            Otwieram oczy i widzę April smarującą moje ramię. Dopiero po dziesięciu sekundach orientuje się, że jestem ranny. Przypominam sobie wszystko co wydarzyło się przedtem. Pobiegliśmy szukać dziewczyny z Jedenastego dystryktu, zobaczyliśmy, czy przypadkiem nie kryje się na polu, zaczęło się palić, byliśmy w pułapce, a potem… Nie wiem dokładnie, co było potem.
            Widzę jak April unosi jakąś buteleczkę z białym płynem w środku, po czym wylewa go  na ranę. Ból przeszywa moją lewą rękę, zaciskam zęby, żeby nie krzyczeć. Nie mogę wyjść na tchórza, nie mogę wyjść na tchórza – powtarzam sobie. Mimo to, syczę głośno. Tak, że ona mnie słyszy.
- Przepraszam – Blondynka patrzy na mnie przepraszająco. Jej włosy są potargane, w kilku miejscach widać  zaschnięte kawałki liści, małe patyki. Nie wiem… naprawdę nie wiem co się stało, gdy byłem nieprzytomny.
- Nic się nie stało – kąciki moich ust unoszą się lekko. Zastanawiam się jak teraz wyglądam. I, ile czasu spałem. Mam nadzieje, że niezbyt długo.
            Leżę w kręgu kolorowych drzew. Jest dzień. Niebo jest brzydkie, zbiera się na deszcz. Nie znajduje się w namiocie…
- Mogę wstać? – pytam po chwili.
- Tak – odpowiada April. – to znaczy chyba… nie jestem pielęgniarką.
Powoli wstaje na nogi i nie czuje większego bólu.
- Co z resztą? – Drapię się po głowie. Przypominam sobie, że Ellie nas opuściła. I ja też muszę to zrobić. Igrzyska prawie się kończą. W każdej chwili mogę zostać zaatakowany przez własnych sojuszników.
- Melanie uciekła – mówi i dodaje po chwili. – Ja też tak postąpię. Teraz.

Krzywię się i próbuje przypomnieć, co ona powiedziała. Widzę jak zabiera swoją broń i dwa plecaki. 
Ucieka do lasu, ruszam pędem za nią. April biega bardzo szybko i nie widzę, żeby się zmęczyła. Przyśpieszam, powoli ją doganiam. I teraz do głowy wpada mi myśl, że ja wcale nie chcę jej zabić. Ale plecaki odebrać muszę. Rzucam się na dziewczynę, ale ta jest szybsza. Kopie mnie w brzuch. Ból przeszywa moje ciało. Łapię ręką drzewo aby nie upaść. 
Dziewczyna ucieka dalej, a ja postanawiam wrócić do kryjówki i zobaczyć co z Thomasem. On jedyny pozostał lojalny i nie opuścił sojuszu. Nie spodziewałem się tego po Melanie, Ellie i April. Nie wyglądało na to, żeby chciały nas opuścić. Właściwie to dlaczego April leczyła moje rany? Skoro chciała opuścić sojusz, to chyba nie powinna tego robić. Ciekawe, który mamy dzień Igrzysk. I czy ktoś zginął. Kiedy wracam do obozowiska, Thomas przyrządza jedzenie.
- Cześć. Ciebie też wyleczyła? - pytam.
- Hej. Chyba każdego z nas - odpowiada i wytrzeszcza oczy patrząc na mnie. Może mi się wydaje, że patrzy na mnie, może to coś za mną. Odwracam się i widzę tą trybutkę z Jedenastki. Thomas wstaje, chwyta siekierę i rzuca w jej stronę. Dziewczyna obrywa w rękę, ale zaczyna uciekać. - Dogonię ją. Zabierz zapasy i pobiegnij za mną. - Chłopak chwyta kilka siekierek i zaczyna bieg. Jak polecił, zbieram nasze zapasy; bronie, plecaki... Następnie z oszczepem w ręku biegnę do lasu i szukam bruneta. Z wielkiej ciszy wyrywa się dziewczęcy krzyk - gwiazdeczka. Odnajduje Thomasa i złotowłosą. Siekiera ląduje w sercu dziewczyny. Shurkien w brzuchu chłopaka. Strzał armaty przeszywa powietrze. Whitney. Podbiegam do Thomasa i wyciągam shurkien z jego ciała.
- Nie oberwałeś w serce - uśmiecham się. - Przeżyjesz.
- Mylisz się. Trucizna. - ledwo mówi. Podchodzę do dziewczyny i widzę, że shurikeny są zamoczone w jakiejś fioletowej mazi. Wracam do sojusznika i mówię:
- Nie wiem co zrobić. - czuję się bezradny. Naprawdę nie wiem co zrobić. Dla niego nie ma ratunku...
- Spoko. Wygraj. - i wydaje ostatnie tchnienie. Strzał armaty. Thomas.
Zostałem sam. Bez sojuszu, bez rodziny. Sam. Zupełnie sam...
Jeżeli nikt nie zginął podczas mojej nieobecności, zostało nas siedmiu. I to prawie koniec...
- Gdzie Withney? - słyszę męski głos. Martin.
- Myślisz, że ten strzał obwieszczał jej śmierć? - drugi głos. Marco.
Szybko wskakuje w krzaki i obserwuje sytuacje. Dwie postacie, których nienawidzę są bardzo blisko mnie.
- Tak - Martin wzrusza ramionami spoglądając na bezwładne ciało Jedenastki.
- Przynajmniej zabiła tego z Dwójki. Czyżby sojusz Arona się rozpadł? - na twarzy Marco pojawia się jadowity uśmiech.
Podnoszę się i ustawiam przed dwójką ludzi. Nadal mnie nie widzą, więc postanawiam się odezwać.
- Masz racje - dobywam miecza i biegnę prosto na Martina. Kątem oka dostrzegam, że jego sojusznik z Trzeciego Dystryktu próbuje wbić mi nóż w serce. Przynajmniej zabiję Ósemkę. I wtedy dzieje się rzecz niesamowita. Marco pada na ziemię z nożem w plecach, a Martin ucieka zraniony przeze mnie w rękę. Rozglądam się po otoczeniu. Marco nadal żyje. Kto mógł rzucić w niego nożem? Wyciągam narząd z jego ciała i oglądam go uważnie. Melanie. Czyżby chciała mi pomóc? Zabieram zakrwawiony miecz i szukam jakiegoś strumyka. Woda mi się kończy i niedługo nie będę miał co pić. Nie mogę sobie pozwolić na śmierć z przyczyny naturalnej. Idę przed siebie. Nie wiem, gdzie trafię, ale mam cel - znaleźć wodę. Leje. Ciemne chmury przesłaniają błękit nieba. Zakładam kaptur na głowę aby całkowicie nie zmoknąć. Czuję, że jest coraz zimniej. Może to organizatorzy znowu bawią się areną? Chcę to już zakończyć. Wrócić do domu. Domu... Nie będę miał tego starego. Będę miał nowy. W Wiosce Zwycięzców. Nazywam się Aron Richardson. Zgłosiłem się na Dwudzieste Piąte Igrzyska Głodowe. Jestem przyszłym zwycięzcom. Albo przegranym trybutem. Nigdy wcześniej tak nie myślałem. Ale teraz tak. Nagle widzę jaskinie. Przydałoby się tam zagnieździć. Wchodzę do środka i rozkładam tam koce, poduszki itp. Następnie zakrywam do niej wejście kamieniami tak, żeby dochodziło tu powietrze i rozpalam ognisko. Pieczę jedzenie, które potem zjadam. 
***
Sojusz się rozpadł. To dobrze, bo moi trybuci mają większe szanse na wygraną. Ale martwi mnie fakt, że Martin żyje. Mógł zginąć podczas walki. Przynajmniej ten z Trójki zdechł. Na ekranach pokazują trybutkę z Piątki. Tą inteligentną. Dziwię się, że nadal żyje. Ale każdy o niej zapomniał. Odchodzę od ekranu i idę na centrum Kapitolu. Ludzie od razu rzucają się do mnie po autografy, ale ja się nimi nie przejmuje i idę dalej. Skręcam w uliczkę, gdzie ludzie piją, palą, biorą narkotyki. Nagle z kąta wychodzi jakiś facet. Wyższy ode mnie, bardziej umięśniony. Wyciąga nóż i podchodzi do mnie z swoimi koleżkami.
- Synu, patrz - zwraca się do jakiegoś chłopak. Ma on maksymalnie dwanaście lat. Facet próbuje wbić mi nóż w bark, ale unikam ciosu i wyciągam swój.
- Jeśli się zbliżysz, pożałujesz. Chyba nie chcesz, żeby syn stracił ojca? - pytam.
- Nie straci. - i rani mnie lekko w rękę.
- Sam chciałeś.
Wbijam nóż w jego brzuch. Następnie przewracam i kopię go w bark.
- Spadaj.
Czuję, że powracam do typowego zawodowca. Potrząsam głową. A co jeśli zabiłem tego faceta? Jak wielu innych ludzi na moich Igrzyskach? * - FALA! - wrzeszczy sojusznik z Dwójki. Fala zalewa naszą łódź. Wszyscy spadamy do wody. Strzał armaty przeszywa powietrze.* Przerywam myśli o Igrzyskach. Nie chcę ich trzymać w głowie. Prezydent Snow. Człowiek bez uczuć.*
_________________________________________________________________________
Weeee! Nie zawieszam bloga! Cieszycie się? Mam nadzieje, że tak. Rozdział krótki, ale mogłem wgl. nie wstawić... ;_: Igrzyska już prawie się kończą. Jak myślicie - kto następny zginie?;_: Na kogo stawiacie, żeby wygrał?
http://niezgodnosc-dar-czy-przeklenstwo.blogspot.com/
Zapraszam na bloga o Niezgodnej. Zależy mi na komentarzach - tutaj jak i tam!
Nowy rozdział na Igrzyskach z Perspektywy Rue
http://tojestwalka.blogspot.com/

7 komentarzy:

  1. WIEDZIAŁAM WIEDZIAŁAM WIEDZIAŁAM ŻE DALEJ BĘDZIESZ PISAĆ
    Suuper rozdział. Chyba się za bardzo wczułam w rozdział, bo jak on wbił ten nóż to spadłam z krzesła XD
    Myślę, że wygra Aron albo zrobisz trolla (jak Riordan) i wygra Lisa XD
    Ale... jak mogłeś zabić Thomasa? Był taki fajny :"C
    WENY!
    Pozdrawiam
    Nieoficjalna :3

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Haha xD Mm nadzieje, że nic się większego nie stało Tobie xD Wiesz.. dziwne... pamiętałaś jak ma na imię Lisa, a ja wcześniej nie!
      Dzięki za kom!
      Pozdrawiam!
      Również dzięki za wenę!
      I również wysyłam Ci wenę!

      Usuń
    2. Chciałabym cię powiadomić, ze zostałeś nominowany do LBA :3
      Więcej tutaj ---> http://grobowiec-nieoficjalnablog.blogspot.com/p/dobra-nominowao-mnie-kilka-osob-juz.html

      Usuń
  2. yay! dobrze, że nie zawiesiłeś bloga. nie wybaczyłabym Ci tego, bo bardzo go lubię.
    em... tak dziwnie, że sojusz się rozpadł, ale z drugiej strony to dobrze. teraz każdy walczy dla siebie. ale zachowanie April mnie trochę zdziwiło..
    mógł już ten Martin zginąć, ale zakładam, że pewnie jakąś ciekawą walkę z nim wymyśliłeś. :D
    ogólnie mi się podobało i oczywiście stawiam na Arona.
    pozdrawiam i weny xx

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Taak... Martin jednak pożyje jeszcze xD Zachowanie April... wyjaśni się później, tak samo jak to z tą śmiercią Prezydenta.

      Usuń
  3. No tag ! this is ti :D tak tak i jeszcze raz tag Thomas umarł :D (niech spoczywa w pokoju) nie lubiłem go i to bardzo 0.0 kocham ten rozdział, poza tym wielki plus za to że wciąż piszesz a i co do April to właśnie myślałem że będzie chciała wykorzystać ten moment do ucieczki bo już niewiele ludzi pozostawało...
    A u mnie na blogu już niedługo idąc twoim śladem pojawi się strona o postaciach no i rozdział i oczywiście info o tym nominowaniu..

    WENY I POZDRO :D

    OdpowiedzUsuń