wtorek, 24 czerwca 2014

Rozdział XVI - Stałem się potworem.

Doktor Harry informuje mnie, że mogę już normalnie chodzić. Stawiam stopy na zimnej podłodze, ból jest mniejszy niż wczoraj. Otwieram szafę, wyciągam z niej czarny garnitur, który przygotowała mi moja stylistka. Wszystko mi się przypomina, wyjazd na arenę, zabijanie niewinnych ludzi, odbieranie matką dzieci. Zabiłem większą część trybutów, w tym przyjaciół. Zrzuciłem Ellie z klifu, przypominam sobie jej słowa. Zachowaj kontrolę nad własnym ciałem. Przed śmiercią poprosiła mnie, żebym powiedział jej siostrze, żeby nigdy nie zgłaszała się na Igrzyska. Zabiłem też April, dziewczynę, którą kochałem, piękną blondynkę. Melanie, również zabita przeze mnie, wbiłem jej miecz w brzuch. Można powiedzieć, że Dean zmarł prze mnie. Kiedy topór trybuta z Jedenastki leciał prosto na mnie, schyliłem się i ten wpadł w głowę kolegi z Czwartego Dystryktu. Thomasa nie uratowałem, choć na pewno było jakiegoś rozwiązanie. Wzdycham z nieszczęścia, wyganiam Doktora z pokoju. Oprócz Dereka nikt mnie nie odwiedził. Po chwili do pokoju wchodzi Erna. Uśmiecham się na jej widok, tęskniłem. Przytula mnie i dopytuje, czy wszystko dobrze. Była świetną opiekunką, jej trybuci dotarli do samego finału. Jeden wygrał. Opowiada mi co mniej więcej robi się na podsumowaniu Igrzysk. Następnie schodzimy na dół, do poczekalni. To tutaj czekałem na swój wywiad, dzień przed Igrzyskami. Caesar zafarbował swoje rzęsy i włosy na liliowy kolor, nienawidzę go.
- A teraz zapraszam, zwycięzce Dwudziestych Piątych Igrzysk Głodowych, fascynującego, Arona Richardsona! - wrzeszczy na całym głos. Zasiadam na fotelu przy gwarze widowni. Uśmiecham się do nich, muszę wypaść jak najlepiej.
- Witaj! Aron, to była rewelacyjna wygrana! - Caesar wystawia dłoń, którą potrząsam.
- Hej, dziękuje. Trochę przykro, że musiałem wyeliminować swoich przyjaciół, ale cieszę się, że wrócę do domu. - Czuję strach, nie widzę swojego odbicia, ale wiem, że widać go w moich oczach. Caesar cieszy się z tego, że niewinni ludzie umierają na arenie, niedawno i ja się cieszyłem. Teraz tak nie jest, teraz jest zupełnie inaczej.
- Jak się czujesz?! - Po usłyszeniu tych słów z jego ust, spoglądam na niego jak na idiotę. On się pyta, jak ja się czuje? Czuję się fatalnie! Nie mam siły na odpowiedź, nie chcę odpowiadać! Nie chcę z nim rozmawiać!
- Dobrze - mówię oschle. To było oczywiste, że skłamię. Nie robi to na mnie wrażenia, gdy byłem mały zawsze kłamałem.
- To świetnie! Obejrzyjmy, więc najlepsze sceny z twoich Igrzysk! - patrzymy na wielki ekran. W końcu wyświetla się na nim Róg Obfitości. Perspektywa jest chyba trybuta z Piątego Dystryktu, tego, którego potem przeciąłem na pół. Czułem się wtedy świetnie, a teraz... Teraz rozumiem kim się stałem. Stałem się potworem! W końcu wybija gong, widzę jak zabijam z zimną krwią, moi sojusznicy również to robili. Teraz mogliby stać na moim miejscu. Ale to byłaby dla nich męczarnia, czuję się fatalnie, oni czuliby się tak samo.
Za chwilę widzę jak pyskata trybutka z Ósmego Dystryktu ląduje z oszczepem w sercu. Moim oszczepem. Akcja w chatce, kiedy April powoli umierała, jej oczy były czarne jak węgiel, trzymałem ją, nie chciałem uciekać, chciałem ją uratować. W połowie przestaje oglądać, chcę wrócić do dystryktu, zapomnieć o Igrzyskach, zapomnieć o sobie, zabić się.
- Świetne sceny! Aronie, teraz możesz już pójść. Miło mi było ciebie zobaczyć! Do zobaczenia! - krzyczy Caesar. Żegnam się z publicznością i schodzę ze sceny. Wszyscy chwalą mnie i mówią, że dobrze mi poszło, ale nie słucham ich zbytnio. Teraz chcę jedynie wrócić do domu, położyć się na łóżku i zapomnieć o wszystkim co wydarzyło się od Dożynek. Wychodzimy na zewnątrz. Jest pochmurno, zbiera się na deszcz. 
Pociąg nie zmienił się tak samo, jak pokój, w którym mieszkałem. Siadam na kanapie, włączam telewizor. Pokazują wywiady z rodzinami zmarłych trybutów. Pierwszy jest o mnie.
- Mój syn jest świetny, na pewno wygra. Wychowywaliśmy go bardzo starannie i chyba wszystko się udało - mówi moja matka. Wybucham. Oni wychowywali mnie dobrze? Są głupi! Nienawidzę ich! Jednak słucham dalej. Z tego co mi wiadomo, dzisiaj powinniśmy dotrzeć do Jedynki. Zamieszkam w Wiosce Zwycięzców, w nowym domu. Nie wiem, czy będę chciał tam mieszkać z swoją rodziną. Nie widzę mowy ojca, ale pewnie kłamał tak jak moja matka! Nie mam ochoty dłużej słuchać tej paplaniny, gaszę telewizor.
Zadowolenie obywateli Dystryktu Pierwszego, radość rodziców. I na co mi to? Uśmiecham się do osób, których nie znam, mijam zdziwionych rodziców. Idę szybko, tak, żeby nikt mnie nie dogonił. 
_________________________________________________________________________
Rozdział strasznie krótki, ale nie chciałem paćkać tu niepotrzebnych akcji! Wybaczycie?
Dedykuje go Kole Dżance i Nieoficjalnej!

piątek, 20 czerwca 2014

Rozdział XV - Zwycięzcą zostaje...

Otwieram oczy. Promienie słońca padają na mą twarz, powoli wstaje na nogi. Dzisiaj to wszystko się skończy. Ściskam mocno oszczep i ruszam na prawo w poszukiwaniu jakiegoś jedzenia. Zabijam królika, którego potem chowam do plecaka. Następnie zaczynam podróżować w poszukiwaniu April i Melanie. Ciężko będzie je pokonać, bo są świetnie wyszkolone, ale powinienem dać radę. Jest chłodno, wiatr wieje w mą twarz, niebo jest zachmurzone. Nie widzę ani śladu trybutek, żadnego włosa, odcisku buta czy kawałka materiału. To las jest taki duży, czy może ja chodzę tak powoli? Te igrzyska zaczynają mnie nudzić. I właśnie teraz, widzę jej jasne blond włosy, brązową kurtkę, łuk, strzały i kołczan. April. Dziewczyna chyba mnie zauważa, bo zaczyna uciekać. Zaczynam ją gonić, nie chcę jej zabijać, ale jeśli chcę przeżyć, muszę. Rzucam się na nią, przyciskam do jednego z drzew.
- Bądź cicho to będzie mniej bolało. - syczę w jej twarz. Wyciągam zza pasa nóż, który schowałem sobie na wszelki wypadek.
- Aron? - odwracam się do dziewczyny. To był mój błąd. Kopie mnie w czułe miejsce i rzuca plecami na ziemię. Zaczyna mnie dusić. Próbuje ręką dosięgnąć noża, który mi wypadł. Nie mam jednak siły, powoli je tracę.
- Przepraszam - jęczy dziewczyna, gdy prawie umieram, Resztkami sił dosięgam broni i wbijam ją w gardło blondynki. Szybko wypuszczam bronią z ręki. Podbiegam do niej i próbuje odżywić, jednak nic z tego. Ona zginie.
- Ja... przepraszam. - wykonuje rękoma różne gesty. Jestem bezradny.
- Aron... - dziewczyna ledwo mówi, dławi się krwią. - Kocham cię.
I słyszę wystrzał armaty. Łzy spływają po mych policzkach. Przysuwam swoją twarz do jej twarzy.
- Ja ciebie też. - szepczę.
Wydzieram się na cały las. Rzucam tym co wpadnie mi do rąk. Żałuje, że to nie ja zginąłem. Żałuje, że ją zabiłem. Żałuje, że dopiero teraz wyznałem jej moje prawdziwe uczucia.
  Jestem na granicy lasu i łąki, na której zapewne rozegra się ostateczna walka między mną a Melanie. Kucam przy krzaku i wypatruję czy dziewczyna się nie zbliża. Ona nie jest głupia, więc zapewne chowa się gdzieś i gdy tylko wyjdę rzuci mi nożem prosto w plecy a potem dobije. Myślę chwilę i łapię za oszczep. Przyglądam mu się. Po chwili wpada mi do głowy pomysł, rzucę nim i sprawdzę czy Melanie nie chowa się w Rogu. Przecież, jeśli oszczep uderzy to rozejdzie się huk i to ją albo spłoszy z kryjówki, albo przyciągnie do centrum areny. Podnoszę się, wymierzam i rzucam oszczepem. Tak jak myślałem, rozszedł się głośny łoskot uderzenia metalu. Po chwili z przeciwnej strony, z lasu wybiega Melanie i gdy znajduje się na łące ostrożnie stawia kroki. Chwytam miecz i również wychodzę z kryjówki. Gdy dziewczyna mnie zauważa, rzuca jednym ze swoich noży. Jak na zbawienie zadziałała siła grawitacji i upadam plecami na ziemię. Nóż przeleciał mi nad głową, odsapnąłem i wstałem. Chwytam broń, która mi wypadła i biegnę do Melanie.
- Melanie, nie musimy tego tak kończyć.- zaczynam, nie wierząc w to co mówię.
- Wybacz Aronie, musimy. Zwycięzca może być tylko jeden.- mówi jak ci wszyscy ludzie z Kapitolu. Robi mi się dziwnie smutno. Dziewczyna wyciąga nóż i znów nim rzuca. Nie zdążam zrobić uniku, dostaje w lewą rękę. Całe szczęście że nie w prawą, bo byłbym bezbronny. Krzyczę z bólu i wyciągam nóż, rzucając go gdzieś. Biorę wdech i biegnę w jej kierunku. Znów rzuca swoim sztyletem, lecz teraz wymijam lecące zagrożenie i gdy znajduje się obok niej, robię zamach i zatrzymuje się. Wpadam na pewien pomysł. Ona ma rację, tylko jedno z nas może wygrać. Czas pozbyć się sentymentów.
- Śmiało, rzucaj. Zostań zwyciężczynią.- mówię rzucając miecz pod nogi. Robi zamach i też się zatrzymuje.
- Yhh, nie mogę! Chcę wygrać, ale nie chcę Ciebie zabijać.- w jej oczach pojawiają się łzy. I przyszedł czas na realizację planu. Podnoszę miecz i podbiegam do niej. Jest wyraźnie zdziwiona. Obracam miecz w ręce i robię zamach. Po chwili czuje ogromny ból w nodze. Patrzę w dół i widzę że mam wbity nóż. Znów krzyczę wyjmując broń przeciwniczki, którą od razu wyrzucam. Po chwili widzę jak kolejny sztylet leci w moim kierunku. Kucam i po chwili wstaje. Kulejąc, znów do niej podbiegam i zatapiam ostrze miecza w jej brzuchu. Z jękiem padła na kolana, zalewając się krwią.
- Gratuluję, wygranej.- mówi zanim ginie. Po chwili padła martwa na ziemię a ja usłyszałem głos mówiący:
- Zwycięzcą pierwszego Ćwierćwiecza Poskromienia zostaje Aron Richardson!- spoglądam w górę i widzę jak leci poduszkowiec, który ma mnie zabrać z tej przeklętej areny.
***

Budzę się w białym pomieszczeniu, leżę na szpitalnym łóżku. Do mojego ciała poprzyczepiane są różne kable. Kiedy próbuje postawić nogę, ból przeszywa moje ciało i jestem zmuszony leżeć dalej. Obok, na krześle, siedzi Derek, mój mentor. Nie widziałem go od czasu rozpoczęcia Igrzysk. To Igrzyska zabiły Arona, pewnego siebie zawodowca. 
- Jak się czujesz? - pyta mentor. Parskam śmiechem, na pewno widać, że wyglądam jak jakiś potwór!
- A jak myślisz? - wyrzucam z siebie.
- Zostawić ciebie samego? - proponuje.
Kiedy odchodzi, zatrzymuje go.
- Dzięki Derek. Za utrzymanie mnie przy życiu.
*Wywiady z rodzinami finałowej trójki.*
April, Dystrykt Pierwszy.
- Moja córka jest świetnie wyszkolona. Wierzę, że wygra te Igrzyska, jest świetna. - mówi pogonie brązowowłosa kobieta z twarzy podobna do samej April.
- Myślę, że ma duże szanse. Lecz nie może lekceważyć innych trybutów. Aron, Melanie, Ellie, oni też są silni! - krzyczy ojciec. - Ale ona musi wygrać!
Wszyscy w Jedynce są zadowoleni, niektórzy stawiają na April, niektórzy na Arona.
Aron, Dystrykt Pierwszy.
- Nasz syn jest silny, wyszkolony i kochany. Trzymamy za niego kciuki, staraliśmy się aby jego dzieciństwo było jak najlepsze i chyba wszystko poszło po naszej myśli. - mówi matka. 
- Oj na pewno kochani! Aron jest bardzo dobrze wyszkolony i inteligentny! Naprawdę, ma wielkie szanse na wygraną! - wrzeszczy ojciec.
Melanie, Dystrykt Drugi.
- Melanie świetnie radzi sobie z nożami, ale nie tylko! Naprawdę ma wielkie szanse na wygraną! - mówi ojciec blondynki z Drugiego Dystryktu.
Niestety jej matka nie żyje.
*Derek*
I słychać ostatni strzał armaty! Aron wygrywa te igrzyska, utrzymałem przy życiu trybuta, teraz nie jestem potrzebny do niczego. Mogę spokojnie odejść z tego świata, nie mam rodziny, nie mam nikogo. 
- Panie Dereku, zapraszam na pokład poduszkowca. - słyszę głos mężczyzny w białym mundurze. Posłusznie wykonuje jego polecanie, wchodzę do środka. Niebieskie światło oślepia moje oczy, szukam pomieszczenia, w którym znajduje się Aron.
- Gdzie on jest? - pytam. Mężczyzna wskazuje drzwi, które od razu otwieram. Na szpitalnym łóżku leży Aron. Ubrany jest w zielone, szpitalne ciuchy. Na prawym i lewym oku ma siniaki, zarost ma dosyć duży, ale co się dziwić. Nie golił się od czasu rozpoczęcia Igrzysk.*
___________________________________________________________________________
No i mamy rozdział! Z góry przepraszam, że tak długo nie wstawiałem, ale brak weny robi swoje :3
Chciałbym powiedzieć, że walka Melanie z Aronem została opisana przez Elfik Jowita Elen! 
http://akademiadlautalentowanejmlodziezyy.blogspot.com/
Szczerze jej dziękuje :3
Mogę też powiedzieć, że od następnego rozdziału prawdopodobne jest to, że nie będzie perspektywy Dereka. W następnym opisze też bardziej wywiady, bo te były takie przykładowe :3 Mam nadzieje, że nie spieprzyłem tego rozdziału ;c

niedziela, 15 czerwca 2014

Rozdział XIV - Zachowaj kontrolę nad własnym ciałem.

Schylam się i rzucam oszczepem w stronę Ellie. No bo niby kogo to był kastet, jak nie jej? Nie patrząc czy trafiłem biegnę przed siebie. Po chwili zaczynam wspinaczkę, wkładam w to całe serce. Moja noga lekko się ślizga. Z każdą kolejną minutą jestem coraz bardziej zmęczony. Zaciskam zęby i próbuje nie patrzeć w dół. Ale nic z tego. Z wielkim trudem docieram na sam szczyt. Ledwo oddycham, kładę ręce na piersi, próbuje stłumić strach. Widzę rudę włosy, była sojuszniczka z Czwórki stoi przede mną z kastetem w ręku.
W porę wstaję na nogi i łapię ją za ramiona. Przed moimi oczami przebiegają wszystkie chwile spędzone z nią. 
- Aron, nie mówię tego, dlatego, że myślę, że mnie wtedy puścisz. Chcę żebyś usłyszał coś ważnego... Zachowaj kontrolę nad własnym ciałem. Nie daj się kontrolować czymś innym. - te słowa sprawiają, że poluźniam uchwyt. Wpatruje się w jej hipnotyzujące oczy. Tylko, że to ja kontroluje siebie. Nic innego, tylko ja. Chyba... 
- Czy na przemowie... w moim dystrykcie... mógłbyś odwiedzić moją młodszą siostrę? I powiedzieć, żeby nigdy nie zgłaszała się na Igrzyska, bo to cholernie głupie.- na jej twarzy pojawia się nieśmiały uśmiech. Czy ona myśli, że ja wygram? Naprawdę we mnie wierzy? Te słowa tak zabrzmiały... Zrzucam jej ciało z klifu. Widzę jak dziewczyna spada na sam dół, a potem na ziemię. Strzał armaty przeszywa powietrze. Czuję się dziwnie. Po swojej prawej widzę las! Trybutka z Piątego Dystryktu, Lisa wybiega z plecakiem w ręku. Chyba mnie zauważa, bo zaczyna uciekać. Rzucam w nią oszczepem, który przeszywa jej ciało. Słyszę kolejny strzał armatni. Zostałem ja, April i Melanie... 
- Uwaga kochani! Wielki finał! Zostało już was tylko trzech! Moglibyście to skończyć teraz... ale my postanawiamy być tacy hojni i dać wam odpocząć. - mówi Doloroes. - I niech los zawsze wam sprzyja!
Wzruszam ramionami. Postanawiam nie oddalać się za bardzo, wszystko zakończy się pewnie przy Rogu Obfitości. Odchodzę niedaleko, aby poduszkowiec mógł zabrać ciało dziewczyny z Piątego Dystryktu. Też długo pożyła. Nie spodziewałem się też, że Martin przeżył aż do tej pory. Trzeba przyznać, że był niezłym głupkiem obrażając zawodowców. Podchodzę do lasu, z którego wyszła Lisa. Jest wąski, dopiero za rogiem widać, że jest lasem, niedużym, ale zawsze. Przechodzę przez ścieżkę przyciemnioną drzewami, krzakami i nie wiadomo czym jeszcze. W końcu docieram za Róg Obfitości. Nawet nie wiedziałem, że tutaj cokolwiek było. To oznacza, że nie musiałem wspinać się na klif - mogłem po prostu zbiec tą ścieżką. Śmieję się pod nosem z własnej głupoty. Czy Lisa przebywała tutaj cały czas na arenie? Ona serio musi być inteligentna... Powoli się ściemnia. Przez korony tych wszystkich drzew nie widzę nieba. Trochę bliżej widzę dziwne przeźroczyste coś. Tak jakby bariera... To pewnie tylko przewidzenia. Kręcę głową i idę dalej. W pewnym momencie się zatrzymuje. Jestem zmęczony po tym całym dniu. Chowam się do śpiwora, zapominam o wszystkim i zasypiam.
*Śni mi się, że leżę w swoim łóżku, w dystrykcie Pierwszym. Wyciągam z szafki ciuchy na trening, po czym idę do łazienki, myję zęby, kąpie się i przebieram w nie. Po chwili zbiegam po schodach i zaglądam do lodówki. Wlewam sobie mleka do miski, dosypuje tam płatków i zaczynam jeść. Z tego co wiem moi rodzice jeszcze śpią, nigdy nie budzą się o porze kiedy idę na trening. O ósmej rano docieram już do Akademii. Zawsze idę wcześniej i biorę dodatkowe godziny, żeby tylko wydostać się z tego budynku. Nie chcę słuchać kłótni rodziców i muszę przygotowywać się do Igrzysk. Obecnie mam szesnaście lat, więc jeszcze dwa lata do zgłoszenia się. Zatrzaskuje drzwi i idę chodnikiem do Akademii. Samochody prawie w ogóle nie jeżdżą - jest zbyt wcześnie. Dzisiaj nie mamy szkoły...
Pchnięciem ręki otwieram podwójne drzwi i wchodzę do środka pomieszczenia. Jest tutaj mnóstwo rodzajów broni... Oprócz mnie siedzi tutaj taka jedna dziewczyna - Mini, ładna. Chwytam oszczep i rzucam nim w tarcze... Trafiam prosto w środek. Z kolejnymi jest tak samo.* Budzę się na chwilę i wtedy wspomnienia wracają... Pamiętam jak trafiłem do szpitala.*I nóż wbił się w moją nogę. Krzywiłem się na ten okropny widok!
- Harry, uważaj! - krzyknąłem wściekły i spojrzałem na wysokiego, chudego, czarnowłosego chłopaka.
Lekarze chwytają mnie za ramię i wyciągają nóż.
- Na ostry dyżur... - powiedział jeden z nich.
- Ej, ale spokojnie, przecież nic takiego mi się nie stało...*

Wtedy nie mogłem uczęszczać do Akademii dobre dwa tygodnie. Musiałem siedzieć w tym głupim mieszkaniu i słuchać jak moi rodzice się kłócą.
*Byłem mały. Z kuchni słyszałem krzyki i wiedziałem kto to jest. Schowałem się za rogiem i nasłuchiwałem.
- Ona, przyniosła nam wstyd i myślisz, że Aron tą hańbę jakoś zniszczy?! - krzyknęła mama. - Wtedy jeszcze bardziej na nas będą zwracać uwagę i przypomną sobie tę... 
I wtedy ja: mały chłopiec ubrany w piżamkę z miśkami wszedłem w wir awantury.
- Nie kłóćcie się! Błagam! - wywrzeszczałem błagająco.
- Zamknij się wreszcie stara babo! - ojciec napluł matce na twarz. Taki przykład daje swojemu synowi? Chwyciłem najbliższe krzesło i rozbiłem je o plecy rodziców.
- Macie za swoje - krzyknąłem*
A potem oczywiście dostałem lanie, karę na wychodzenie do Akademii... Miałem trudne dzieciństwo.
*Dwanaście lat - drugi dzień w Akademii.*
- Aron rzuca oszczepami?- słyszę kpiący głos Patricka, chojrak, przywódca grupy trzech głąbów.
- Nie mam  najmniejszej ochoty słuchać twoich obelg i nic niewartych słów.
- A chcesz walczyć?- pyta wrednie.
Odwracam się i chwilę wpatruje w niego.
- Jasne.- uśmiecham się szyderczo. Wchodzimy na matę. Ja kontra on. 
- Ja sędzia! - wrzeszczy ktoś z starszych.
Wziąłem noże, by pokazać mu, że radzę sobie ze wszystkim.
- Start!
Rzucam jednym z ostrzy, który ląduje w prawym ramieniu chłopaka. Wrzeszczy z bólu, ale rozcina mieczem lekko moje ramię. Rzucam go na matę i kopię w żebro...
- Daj spokój.- i odchodzę.*
A Patrick? Zgłosił się na igrzyska kilka dni później... Zginął przy Rogu Obfitości...
Ponownie zamykam oczy i zasypiam. Muszę wyspać się na jutrzejszy dzień.
*Perspektywa Dereka, mentora April i Arona, Zwycięzcy Dwudziestych Trzecich Igrzysk Głodowych*
Uczta przy Rogu Obfitości sprawiła, że w grze pozostało trzech żywych. Coś czuje, że jutro zginą dwie osoby. Wygra jeden. Chyba każdy ma z nich największe szanse. Na razie zapewne nie czują poczucia winy, że zabili tyle osób, większość trybutów. Ale potem... po wygranej, któreś z nich to odczuje. I będzie zazdrościć tym, którzy zginęli na arenie. Ja też miałem takie chwile. Jak już wspominałem, nawet chciałem popełnić samobójstwo. Jeśli wygra Aron lub April - ja nie będę potrzebny, nie będę miał dla kogo żyć. Tylko dla rodziny.
- Panie Dereku, Prezydent Snow chce z panem pogadać. - do pomieszczenia wchodzi mężczyzna w białym ubraniu i pistoletem w ręku. Posłusznie idę za nim. Mijamy kilka uliczek i wchodzimy do wielkiego Pałacu w Centrum Kapitolu. Z zewnątrz wygląda przepięknie. Do drzwi prowadzą wielkie schody, pałac sięga do nieba i wyróżnia się z tłumu innych budynków. Ma kremowy kolor i spiczasty dach. Zaraz za nami rozchodzi się fontanna i tłum ludzi z Kaptiolu. Wchodzimy do środka. Tutaj wszystko jest złote. Stoją tutaj krzesła, stolik, schody prowadzące na inne piętra. Wszystko to jest złote. Przechodzimy przez identyczne korytarze, mijamy drogocenne rzeczy i w końcu docieramy do biura Prezydenta Snowa. Zobaczę go pierwszy raz. Nie mam pojęcia czego on może ode mnie chcieć. Za biurkiem siedzi młody chłopak o brązowym kolorze włosów i lekkim zaroście. Jest chudy i niski - brzydki. Nie wygląda na dwadzieścia trzy lata. Ale wiem, że to Prezydent Snow.
- Witam pana - uśmiecha się wrednie.- Proszę usiąść.
Siadam na krześle przed nim i patrzę prosto w jego wężowate oczy.
- Mam propozycje.- składa ręce.
- Słucham... - wzruszam ramionami. Nie mam najmniejszej ochoty z nim rozmawiać.
- Otóż... wiele dziewczyn z Kapitolu chciałoby z tobą współżyć, że tak powiem... I mógłby pan pracować dla mnie, sprzedając swoje ciało i dzieląc się ze mną zebranymi pieniędzmi. 
- Że co?! - krzyczę. Podnoszę się i uderzam go z pięści w twarz. Tak mocno, że zapewne pozostanie siniak. Na całą jego kiczowatą mordę. Facet z bronią łapie mnie za ramiona i zabiera z pomieszczenia. Wcześniej usłyszałem jeszcze:
- Zemszczę się.
Nie wiem co Snow teraz zrobi, ale na pewno nie nic dobrego... On chyba stracił zmysły! Nie będę sprzedawał swojego ciała! I co miało oznaczać te ''zemszczę się''. Jest jakiś nienormalny czy co? Naprawdę... taki człowiek Prezydentem Panem! Z Coralem to przynajmniej takich problemów nie było. Wkurzony, idę do pokoju mentora Jedynki. Jest tam dosyć przytulnie. Mieści się w nim łóżko, biurko, telewizor, szafka, stolik i krzesło. Oprócz tego jest jeszcze mała łazienka. Kiedy docieram na miejsce, szybko wbiegam do łazienki. Myję twarz zimną wodą. To mnie w pewien sposób odpręża. Po chwili wychodzę z pomieszczenia i rzucam się na łóżko. Kilka kroków dalej, na stoliku dostrzegam kopertę. Zabieram ją, otwieram, czytam.
             ''Drogi Panie Dereku Black! Chciałbym Pana poinformować o pewnej, ważnej rzeczy. Pamięta Pan moją propozycje? Jeśli tak, to wie Pan też, że ją odrzucił. A ja nie lubię, gdy mi się odmawia. Więc byłem zmuszony ''wejść'' w Pańskie życie i coś zrobić. No i już wszystko gotowe... Jeśli chce Pan się dowiedzieć co takiego zrobiłem proszę czytać dalej. Otóż... Pańska rodzina... Oni zostali zabici przez moich ''służących''. Ale Pan musi mówić każdemu, kto o to spyta, że oni zginęli w wypadku samochodowym.
Pozdrawiam, 
Prezydent Snow'' 
To chyba jakieś żarty. Zaraz... Snow jest zdolny do zrobienia tak potwornej rzeczy. I to na pewno jest prawda. Bo po co miałby pisać list, który jest nieprawdziwy? Żeby mnie nastraszyć?! On jest chory psychicznie. Z każdą kolejną minutą zaczynam wierzyć w to co jest napisane w tym liście. Łzy spływają po moich policzkach. Straciłem ich wszystkich. Już nie mam nikogo. Nie mam dla kogo żyć.

__________________________________________________________________
I jak? Podoba się? Krótki... Ale mi się tam nawet podoba :D A jak wam?:D
Dziękuje za te wszystkie komentarze pod ostatnim rozdziałem :3 I mam propozycje:
Pisać już wywiady z rodzicami trybutów?:D Spodobałoby się Wam takie coś? Jak myślicie: Aron przeżyje?:D W tym rozdziale trochę jego dzieciństwa opisałem :3 Mam nadzieje, że tego nie schrzaniłem! :D

piątek, 13 czerwca 2014

Rozdział XIII - Uczta przy Rogu Obfitości.

*Perspektywa Dereka, mentora April i Arona. Zwycięzcy Dwudziestych Trzecich Igrzysk Głodowych*
- Derek!- krzyczy Kara. Momentalnie odwracam się w jej stronę. Rękę ma zakrwawioną, spływa na dół. Nurkuje. Woda jest zimna, a zarazem ciepła. Chwytam jej bezwładną rękę, wypływam na brzeg, wyrzucam z jej płuc wodę. Robię jej usta usta. Żadnej reakcji. Łzy napływają do mych oczu. Nie chce jej stracić, chcę, żeby przeżyła. I wtedy dzieje się rzecz niesamowita. Dziewczyna otwiera oczy i podnosi się szybko. Przytulam ją i szepczę do ucha:
- Nie chcę ciebie stracić...
Ale jeżeli wygram, stracę ją. A jeżeli ją stracę, stracę sens życia.
- Derek... kocham Cię - całuje ją w usta. Stajemy się jednością, całością... Kocham ją. Jest idealna. Najlepsza... W końcu przestajemy. Uświadamiam sobie, że jestem na arenie. Nie ma czasu na romanse. Ale jej usta są takie dobre... Kiedy widzę sojuszników, kogoś mi brakuje.
            - Przepraszam.- mężczyzna o niebieskim kolorze włosów podchodzi do mnie i chwyta za rękę. Jego - jest szorstka. - Chciałby pan coś kupić w moim sklepie? Nie mam zbyt wielkich dochodów, jestem dosyć biednym Kapitolińczykiem.- dodaje cicho. Lituje się nad mężczyzną i pozwalam się zaprowadzić do lokalu. Biorę tonę różnych ciuchów i płacę za nie dosyć dużo. Dla mnie - mało, dla niego - dużo.
- Dziękuje, naprawdę, dziękuje. - mówi, a ja tylko uśmiecham się pod nosem. Idę przed siebie, docieram do strefy mentorów. Wchodzę do budynku, gdzie przebywają sponsorzy April i Arona. Siadam przy jednym z stolików. Duży ekran podzielony jest na dwie części - jeden dla Arona, drugi dla April. Chłopak ucieka przed jakimś stworzeniem. Ma wielkie pazury, łapy i nienaturalnie dużą głowę. Jest od niego dużo większy... Brunet szybko wskakuje do jakiejś dziury, ale stwór zdąża go zadrapać w policzek. Mój trybut szybko przebija przeciwnika oszczepem, aż umiera... Nagle na arenie rozlega się głos Doloroesa Dodermana.
- Trybuci, ogłaszam ucztę przy Rogu Obfitości! Na pewno każdy znajdzie tam coś potrzebnego! Wydarzenie rozpocznie się jutro w południe. Zostało was siedmiu, więc Igrzyska niedługo się skończą!  Życzę powodzenia i niech los zawsze wam sprzyja! - krzyczy. A więc uczta... Pamiętam swoją...
             Zostało nas ośmiu. Razem z sojusznikami płynę do wysepki, na której znajduje się złota, metalowa konstrukcja - Róg Obfitości. Ocean jest wzburzony, ciężko pływa się łódką. Ale w końcu docieramy, chwytam miecz i wybiegam na piasek. Widzę pierwszą przynętę - trybut z Jedenastki. Rzucam się na nią i dźgam, ile wlezie. Następna osoba to taka dziewczyna z Szóstki - rzucam w niego nożem i trafiam w serce. Więcej ofiar się nie pojawia, a przynajmniej ich nie widzę - zabieram wszystkie plecaki i wracam do łódki.
           No cóż... moja uczta nie była jakaś spektakularna, ale zawsze coś. O boże... chyba zamieniam się w Kapitolińczyka! Potem już zapadają ciemności, a ja idę spać.
*Perspektywa Arona, zawodowca z dystryktu Pierwszego, trybuta, głównego bohatera opowiadania*
O szóstej rano idę do Rogu Obfitości. Muszę tam zdążyć na czas i porządnie się przygotować, inaczej nici z uczty.
        Sufit jest gęsto porośnięty roślinami, podobnie jak ziemia i ściany. Wiem, że niedługo czeka mnie najgorsze - zejście z klifu. Tunel Roślin przez, który teraz przechodzę to pestka w porównaniu z tamtym. Ale w końcu wychodzę z tego czegoś. Widzę klif, stare miejsce, gdzie miałem obóz i Róg Obfitości.
- Drodzy Trybuci! Za chwilkę zacznie się uczta! - po tych słowach szybko zaczynam schodzić na dół. Stawiam nogę na skalę, potem na drugiej i tak powoli schodzę. Widzę jak Martin zaczyna swoją wspinaczkę. April i Ellie tak samo. Wkładam w to wszystkie siły, muszę tam dotrzeć jako pierwszy.
- Nie wysilaj się. I tak zginiesz.- Martin śmieje się głośno. - Wy wszyscy zginiecie.
- Och tak? - pyta Melanie i odrywa się od wspinaczki. Widzę błysk i nóż, który ląduje w brzuchu czarnowłosego. Trzyma się ostatkami sił. Zaraz po tym strzała April ląduje w jego ramieniu, a kastet Ellie wbija się w jego plecy. Postanawiam nie być gorszy i przebijam jego ramię oszczepem. W tej chwili Martin spada na sam dół. Z tej wysokości ciężko coś tam zobaczyć, ale widzę zarys postaci leżącej na ziemi... Słychać strzał armaty... Przełykam ślinę i kiedy jestem już wystarczająco blisko, żeby zeskoczyć, robię to. Dobiegam do Rogu Obfitości jako pierwszy. Chwytam plecak należący do mnie i zaczynam ucieczkę. W pewnej chwili widzę jak kastet leci w moją stronę...
________________________________________________________________________________
Wiem, że rozdział jest krótki, ale YOLO! XD Znaczy... on w pewnym sensie taki miał być - następny będzie może dłuższy... zobaczycie tam, czy Aron zginie czy może przeżyje... Mam nadzieje, że choć trochę się spodobał! i jest szybciej wstawiony :3 I nie martwcie się tym, że uczta przy rogu obfitości jest słabo opisana - hej, ona jeszcze trwa :D Pisałem, go z trzy razy, bo za każdym razem coś mi nie pasowało i musiałem usunąć tą akcję xD Ten jest jeszcze gorszy od poprzednich ;_: Znaczy... dlatego, że jest krótki xD Nie jestem jakoś z niego specjalnie dumny xD Chyba nie będę już obrażał swoich rozdziałów xD Czekam na opinie w komentarzach, których ostatnio jest mało :CC


sobota, 7 czerwca 2014

Rozdział XII - Sam. Zupełnie sam...

            Otwieram oczy i widzę April smarującą moje ramię. Dopiero po dziesięciu sekundach orientuje się, że jestem ranny. Przypominam sobie wszystko co wydarzyło się przedtem. Pobiegliśmy szukać dziewczyny z Jedenastego dystryktu, zobaczyliśmy, czy przypadkiem nie kryje się na polu, zaczęło się palić, byliśmy w pułapce, a potem… Nie wiem dokładnie, co było potem.
            Widzę jak April unosi jakąś buteleczkę z białym płynem w środku, po czym wylewa go  na ranę. Ból przeszywa moją lewą rękę, zaciskam zęby, żeby nie krzyczeć. Nie mogę wyjść na tchórza, nie mogę wyjść na tchórza – powtarzam sobie. Mimo to, syczę głośno. Tak, że ona mnie słyszy.
- Przepraszam – Blondynka patrzy na mnie przepraszająco. Jej włosy są potargane, w kilku miejscach widać  zaschnięte kawałki liści, małe patyki. Nie wiem… naprawdę nie wiem co się stało, gdy byłem nieprzytomny.
- Nic się nie stało – kąciki moich ust unoszą się lekko. Zastanawiam się jak teraz wyglądam. I, ile czasu spałem. Mam nadzieje, że niezbyt długo.
            Leżę w kręgu kolorowych drzew. Jest dzień. Niebo jest brzydkie, zbiera się na deszcz. Nie znajduje się w namiocie…
- Mogę wstać? – pytam po chwili.
- Tak – odpowiada April. – to znaczy chyba… nie jestem pielęgniarką.
Powoli wstaje na nogi i nie czuje większego bólu.
- Co z resztą? – Drapię się po głowie. Przypominam sobie, że Ellie nas opuściła. I ja też muszę to zrobić. Igrzyska prawie się kończą. W każdej chwili mogę zostać zaatakowany przez własnych sojuszników.
- Melanie uciekła – mówi i dodaje po chwili. – Ja też tak postąpię. Teraz.

Krzywię się i próbuje przypomnieć, co ona powiedziała. Widzę jak zabiera swoją broń i dwa plecaki. 
Ucieka do lasu, ruszam pędem za nią. April biega bardzo szybko i nie widzę, żeby się zmęczyła. Przyśpieszam, powoli ją doganiam. I teraz do głowy wpada mi myśl, że ja wcale nie chcę jej zabić. Ale plecaki odebrać muszę. Rzucam się na dziewczynę, ale ta jest szybsza. Kopie mnie w brzuch. Ból przeszywa moje ciało. Łapię ręką drzewo aby nie upaść. 
Dziewczyna ucieka dalej, a ja postanawiam wrócić do kryjówki i zobaczyć co z Thomasem. On jedyny pozostał lojalny i nie opuścił sojuszu. Nie spodziewałem się tego po Melanie, Ellie i April. Nie wyglądało na to, żeby chciały nas opuścić. Właściwie to dlaczego April leczyła moje rany? Skoro chciała opuścić sojusz, to chyba nie powinna tego robić. Ciekawe, który mamy dzień Igrzysk. I czy ktoś zginął. Kiedy wracam do obozowiska, Thomas przyrządza jedzenie.
- Cześć. Ciebie też wyleczyła? - pytam.
- Hej. Chyba każdego z nas - odpowiada i wytrzeszcza oczy patrząc na mnie. Może mi się wydaje, że patrzy na mnie, może to coś za mną. Odwracam się i widzę tą trybutkę z Jedenastki. Thomas wstaje, chwyta siekierę i rzuca w jej stronę. Dziewczyna obrywa w rękę, ale zaczyna uciekać. - Dogonię ją. Zabierz zapasy i pobiegnij za mną. - Chłopak chwyta kilka siekierek i zaczyna bieg. Jak polecił, zbieram nasze zapasy; bronie, plecaki... Następnie z oszczepem w ręku biegnę do lasu i szukam bruneta. Z wielkiej ciszy wyrywa się dziewczęcy krzyk - gwiazdeczka. Odnajduje Thomasa i złotowłosą. Siekiera ląduje w sercu dziewczyny. Shurkien w brzuchu chłopaka. Strzał armaty przeszywa powietrze. Whitney. Podbiegam do Thomasa i wyciągam shurkien z jego ciała.
- Nie oberwałeś w serce - uśmiecham się. - Przeżyjesz.
- Mylisz się. Trucizna. - ledwo mówi. Podchodzę do dziewczyny i widzę, że shurikeny są zamoczone w jakiejś fioletowej mazi. Wracam do sojusznika i mówię:
- Nie wiem co zrobić. - czuję się bezradny. Naprawdę nie wiem co zrobić. Dla niego nie ma ratunku...
- Spoko. Wygraj. - i wydaje ostatnie tchnienie. Strzał armaty. Thomas.
Zostałem sam. Bez sojuszu, bez rodziny. Sam. Zupełnie sam...
Jeżeli nikt nie zginął podczas mojej nieobecności, zostało nas siedmiu. I to prawie koniec...
- Gdzie Withney? - słyszę męski głos. Martin.
- Myślisz, że ten strzał obwieszczał jej śmierć? - drugi głos. Marco.
Szybko wskakuje w krzaki i obserwuje sytuacje. Dwie postacie, których nienawidzę są bardzo blisko mnie.
- Tak - Martin wzrusza ramionami spoglądając na bezwładne ciało Jedenastki.
- Przynajmniej zabiła tego z Dwójki. Czyżby sojusz Arona się rozpadł? - na twarzy Marco pojawia się jadowity uśmiech.
Podnoszę się i ustawiam przed dwójką ludzi. Nadal mnie nie widzą, więc postanawiam się odezwać.
- Masz racje - dobywam miecza i biegnę prosto na Martina. Kątem oka dostrzegam, że jego sojusznik z Trzeciego Dystryktu próbuje wbić mi nóż w serce. Przynajmniej zabiję Ósemkę. I wtedy dzieje się rzecz niesamowita. Marco pada na ziemię z nożem w plecach, a Martin ucieka zraniony przeze mnie w rękę. Rozglądam się po otoczeniu. Marco nadal żyje. Kto mógł rzucić w niego nożem? Wyciągam narząd z jego ciała i oglądam go uważnie. Melanie. Czyżby chciała mi pomóc? Zabieram zakrwawiony miecz i szukam jakiegoś strumyka. Woda mi się kończy i niedługo nie będę miał co pić. Nie mogę sobie pozwolić na śmierć z przyczyny naturalnej. Idę przed siebie. Nie wiem, gdzie trafię, ale mam cel - znaleźć wodę. Leje. Ciemne chmury przesłaniają błękit nieba. Zakładam kaptur na głowę aby całkowicie nie zmoknąć. Czuję, że jest coraz zimniej. Może to organizatorzy znowu bawią się areną? Chcę to już zakończyć. Wrócić do domu. Domu... Nie będę miał tego starego. Będę miał nowy. W Wiosce Zwycięzców. Nazywam się Aron Richardson. Zgłosiłem się na Dwudzieste Piąte Igrzyska Głodowe. Jestem przyszłym zwycięzcom. Albo przegranym trybutem. Nigdy wcześniej tak nie myślałem. Ale teraz tak. Nagle widzę jaskinie. Przydałoby się tam zagnieździć. Wchodzę do środka i rozkładam tam koce, poduszki itp. Następnie zakrywam do niej wejście kamieniami tak, żeby dochodziło tu powietrze i rozpalam ognisko. Pieczę jedzenie, które potem zjadam. 
***
Sojusz się rozpadł. To dobrze, bo moi trybuci mają większe szanse na wygraną. Ale martwi mnie fakt, że Martin żyje. Mógł zginąć podczas walki. Przynajmniej ten z Trójki zdechł. Na ekranach pokazują trybutkę z Piątki. Tą inteligentną. Dziwię się, że nadal żyje. Ale każdy o niej zapomniał. Odchodzę od ekranu i idę na centrum Kapitolu. Ludzie od razu rzucają się do mnie po autografy, ale ja się nimi nie przejmuje i idę dalej. Skręcam w uliczkę, gdzie ludzie piją, palą, biorą narkotyki. Nagle z kąta wychodzi jakiś facet. Wyższy ode mnie, bardziej umięśniony. Wyciąga nóż i podchodzi do mnie z swoimi koleżkami.
- Synu, patrz - zwraca się do jakiegoś chłopak. Ma on maksymalnie dwanaście lat. Facet próbuje wbić mi nóż w bark, ale unikam ciosu i wyciągam swój.
- Jeśli się zbliżysz, pożałujesz. Chyba nie chcesz, żeby syn stracił ojca? - pytam.
- Nie straci. - i rani mnie lekko w rękę.
- Sam chciałeś.
Wbijam nóż w jego brzuch. Następnie przewracam i kopię go w bark.
- Spadaj.
Czuję, że powracam do typowego zawodowca. Potrząsam głową. A co jeśli zabiłem tego faceta? Jak wielu innych ludzi na moich Igrzyskach? * - FALA! - wrzeszczy sojusznik z Dwójki. Fala zalewa naszą łódź. Wszyscy spadamy do wody. Strzał armaty przeszywa powietrze.* Przerywam myśli o Igrzyskach. Nie chcę ich trzymać w głowie. Prezydent Snow. Człowiek bez uczuć.*
_________________________________________________________________________
Weeee! Nie zawieszam bloga! Cieszycie się? Mam nadzieje, że tak. Rozdział krótki, ale mogłem wgl. nie wstawić... ;_: Igrzyska już prawie się kończą. Jak myślicie - kto następny zginie?;_: Na kogo stawiacie, żeby wygrał?
http://niezgodnosc-dar-czy-przeklenstwo.blogspot.com/
Zapraszam na bloga o Niezgodnej. Zależy mi na komentarzach - tutaj jak i tam!
Nowy rozdział na Igrzyskach z Perspektywy Rue
http://tojestwalka.blogspot.com/